„Niepowierzchowne zmiany”
Nie trzeba być specjalistą w branży budowlanej, żeby z politowaniem spojrzeć na właściciela domu, który jedynie wygładzi ściany i pokryje je świetnie dobranymi kolorami w sytuacji, kiedy cały budynek popada w ruinę, a ściany pękają i gniją. Cóż powiedzieć o tak cudownie odświeżonym mieszkaniu? Wygląda pięknie, schludnie i czysto. A jak jest naprawdę?
Łatwo jest inwestować w powierzchowność, bo przecież to od razu inni zauważą, pochwalą, wystawią dobrą ocenę, nic nie zarzucą, nie zaprotestują. Najważniejsze, żeby wszystko grało. Czy współczesny człowiek chętnie zagląda w głębię siebie? Czy pracuje nad swoim życiem, czy może jedynie nad powierzchownością? Są ludzie, dla których nie jest problemem oszukiwać dla własnych korzyści do czasu, kiedy oszustwo zostanie ujawnione. Dopiero wtedy przychodzi skrucha i opamiętanie. Znam ludzi, którzy nie mieli problemu z kradzieżą drobnych rzeczy, ale dopiero przyłapanie ich na gorącym uczynku postawiło ich do pionu i wielkiego poczucia winy. Prawda o nas samych, a jedynie nasza powierzchowność to dwie różne rzeczywistości. Ludzie jednak umiłowali sobie „jak cię widzą, tak cię piszą”. A coś więcej, głębiej? To już nie ważne. Może właśnie dlatego popularne są dzisiaj książki – poradniki typu: Jak świetnie wypaść na spotkaniu?; Jak być dobrze odbieranym przez innych?; Jak się wypromować? Itd.
Postawy, które może na wyrost zostały tutaj przywołane, nie były obce Jezusowi. Przecież znamy z ewangelicznych opisów podejście faryzeuszów i uczonych w Piśmie do Prawa Bożego. Liczyła się litera. Liczyło się jedynie to, żeby co do joty zrobić, co należy lub nie robić tego, czego nie można i otrzymać od obserwatorów bardzo dobrą notę z postępowania. Żyć w dodatku w przeświadczeniu, że nawet Bóg wystawi mi za moje postępowanie wysoką ocenę. Jezus w swojej publicznej działalności nie jeden raz wskazywał na duchowe wnętrze człowieka, na jego myśli, motywy działania i zamiary, których drugi człowiek nie może od razu dostrzec. Między innymi zostało to wyrażone w tak zwanych antytezach: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj (…)! A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi (…). Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5, 21-22; 27-28).
Dzisiaj w liturgii niedzielnej widzimy Jezusa, który nauczając w rodzinnym Nazarecie dodaje: „Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie” (Łk 4,24). Prorok to między innymi ten, którego nie obchodzi powierzchowność człowieka. Prorok nie wystawia ozdobionej laurki za to, że ktoś świetnie wypadł i zrobił kawał dobrej roboty. Prorok to ten, który widzi więcej. Widzi człowieka w całej jego głębi. Patrzy na człowieka, na otaczającą go rzeczywistość oczami Boga. I to, co widzi, wyraża. Wyraża prawdę o świecie i o człowieku. Nazywa po imieniu to, co się teraz dzieje. Czy ktoś taki jest mile widziany? Może trzeba by dopowiedzieć, że nie tylko w swojej ojczyźnie, ale w ogóle taki prorok nie jest mile widziany. Człowiek, który słyszy o sobie nie zawsze wygodną prawdę, odruchowo włącza mechanizm obronny.
Rozmawiam czasami z osobami, które mają o sobie jedynie pozytywne myślenie. Są to osoby, które nauczyły się na wszystko patrzeć pozytywnie. Nie ważne, czy jest to dobre, czy złe. Nie ważne, czy to jest zgodne z Prawem Bożym, czy też nie. Osoby te mają wgrane: zawsze muszę widzieć siebie w pozytywnym świetle; wszystko jest ok; jeżeli coś jest nie tak ze mną, to wina innych, może moich rodziców, może szefa z pracy, ale na pewno nie moja; jestem jaki jestem i robię co robię, ale jest ok.
Rozmawiam też z osobami, które mają jedynie negatywne spojrzenie na siebie. Wszystko u nich jest nie tak i nie ma nawet cienia pozytywnych aspektów życia. Nie potrafią zauważyć, tego, co w nich piękne, co wartościowe. Myślę sobie zatem o tych dwóch podejściach i rozważając Ewangelię jestem pewien, że Jezus nie chce, żeby ktoś posiadał obraz siebie jedynie pozytywny, albo jedynie negatywny. Jezus chce, żebyśmy posiadali obraz siebie – prawdziwy. Chodzi o obraz, w którym będzie jak na dłoni widać, co jest pozytywne, a co negatywne.
Jeżeli w czasie niedzielnej Mszy św. spotykamy się z Chrystusem, którego chcemy przyjąć jako Proroka w swojej ojczyźnie, jako Proroka dla siebie, który będzie zmieniał nie moją powierzchowność, ale będzie zmieniał mnie jako swojego ucznia, który do Niego należy, to możemy być pewni, że spojrzymy na siebie Jego oczami. Spojrzeć na siebie Jego oczami, to spojrzeć na siebie z miłością. W tej miłości bowiem ukryte są: zrozumienie siebie, cierpliwość w pracy nad sobą, zaakceptowanie tego, czego nie można zmienić oraz postawa pokory wobec Boga, drugiego człowieka i również wobec siebie.
Przygotowując się do niedzielnej Mszy św. warto w modlitwie zaprosić do swojego życia Jezusa właśnie jako Proroka, który będzie kruszył i ciosał z wszelkiego zafałszowania i pokazywał mi to, czego jeszcze w sobie nie dostrzegam.