Medytacja VI: O śmierci, także przedwczesnej 

Nie jest łatwo mówić o śmierci ani nie wolno o niej łatwo mówić. Ani też nie jest tak, że trzeba na jej temat zamilknąć. Nie milczy bowiem na temat śmierci nasza wiara, choć potoczne rozumienie samego momentu przekroczenia progu wieczności zdaje się sugerować, że wiara odnośnie do samego momentu śmierci nie mówi nic. Może dlatego nawet nie tylko wieczności, ile samego umierania tak się bardzo boimy? Jaki jest ten potoczny obraz śmierci? Oto pojawia się, nie wiadomo skąd, ubrany na biało szkielet z kosą i zabiera człowieka, nie wiadomo dlaczego akurat w tym momencie, a nie w innym. A to przecież nieprawda. Nieprawda, że moment śmierci znajduje się poza Bożym władaniem. Sam Chrystus uspokaja nas: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę” (J 14,1-4). 

Szczególnie wymownym świadectwem Bożego władania nad śmiercią człowieka jest znajdujące się w Księdze Powtórzonego Prawa opowiadanie o śmierci Mojżesza. Prawodawca Izraela nie umiera tylko dlatego, że jest w bardzo podeszłym wieku. Autor natchniony stanowczo uściśla bezpośrednią przyczynę śmierci Mojżesza: jest nią wola Boga: „Tam, w krainie Moabu, według postanowienia Pana, umarł Mojżesz, sługa Pański” (Pwt 34,5). Właśnie ta prawda o pełnej Boskiej władzy nad godziną, minutą i sekundą śmierci człowieka jest dla nas źródłem ogromnej nadziei i pokoju. Także Chrystus doskonale panuje nad swoją śmiercią. Przypomną nam o tym słowa opowiadania o Ostatniej Wieczerzy: „On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom, mówiąc: »Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: To jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane«”. 

Dla ucznia Chrystusowego śmierć to coś nieskończenie więcej niż nieodwracalne, biologiczne zjawisko; to nie fatum ciążące nad życiem człowieka. Śmierci się można bać, bo to jest bardzo ludzkie uczucie. Nieunikniona konieczność śmierci zawsze nas będzie zasmucać, smutek ten jednak nie powinien prowadzić do duchowej martwoty, do fatalistycznego czekania na to, co niezrozumiałe i nieuniknione. Przeciwnie, Boska władza nad śmiercią niech wprowadzi w nasze życie pokój, niech zaowocuje wiarą w dogłębny sens wszystkiego, co się w moim życiu wydarza. Wszystko ma sens, skoro nawet śmierć nie jest bezsensem, lecz przychodzi wtedy, gdy jej nakaże Pan. Módlmy się o łaskę posłuszeństwa Bożej woli. Żyjmy tak, aby nasza własna śmierć była ostatnim tu na ziemi aktem posłuszeństwa Bogu, za wzorem Franciszka, przyjmującego śmierć śpiewem: „Kiedy więc od kilku dni Franciszek przebywał w miejscu tak bardzo przez siebie upragnionym i poznał, że nadchodzi czas bliskiej śmierci, przywołał do siebie dwu braci, a swych szczególnych synów, i kazał im donośnym głosem, w radości ducha śpiewać chwalby Pańskie o rychłej śmierci i o życiu wiecznym, tak bliskim”.

Co jednak, gdy śmierć przychodzi po ludzku bardzo przedwcześnie i bynajmniej nie była oczekiwana? Myślę, że wśród całej gamy uczuć, przeżywanych w związku z czyjąś przedwczesną śmiercią, chyba najdotkliwsza jest bezsilność. Taka pewność, że się nic nie da zrobić. Kościół w swojej liturgii pogrzebowej nie banalizuje śmierci; nie oferuje tanich pocieszeń. Liturgia Kościoła pozwala nam płakać, ofiarowuje nam jednocześnie prawdziwe i jedyne pocieszenie. Nie czyni tego, mówiąc, że nie ma śmierci, że się nam tylko zdawało. Dobra Nowina mówi nam, że chociaż ktoś młody umarł, to nadal możemy dla niego/dla niej dużo uczynić. Możemy ofiarować jemu/jej naszą wstawienniczą modlitwę. Żadnej innej pomocy zmarłemu/zmarłej ofiarować już nie możemy. To dobrze, że będziemy troszczyli się o grób, w którym będzie oczekiwał/oczekiwała zmartwychwstania; że będziemy jego/jej grób nawiedzali, składali kwiaty i zapalali znicze. To świadectwo bogatego duchowo serca. Jednak modlitwa za zmarłych to zwrócenie naszego serca ku wieczności. W doczesności mógł/mogła dla siebie sporo uczynić; w wieczności jednak niczego dla siebie uczynić już nie może. My natomiast – jak najbardziej. Modlitwa za zmarłych to jedyny autentyczny sprawdzian naszych zapewnień, że na zawsze będzie żył w naszych sercach, że o nim/o niej nigdy nie zapomnimy. Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną sprawę. Odkrycie tej prawdy, że odtąd modlitwa będzie jedynym dostępnym środkiem okazywania zmarłym miłości to znakomita motywacja do wzbogacenia własnego życia modlitwy. Odtąd zawsze, gdy trudno mi będzie podjąć modlitwę czy przyjść na Mszę św., mogę sobie wzbudzić jak najbardziej zasadny akt strzelisty: „Robię to również dla ciebie, bo lubiłem cię za twojego życia, wiele tobie zawdzięczam i może nie za wszystko zdążyłem podziękować. Pomodlę się więc także za ciebie i to w twej intencji ofiaruję przyjętą Komunię św.”. Nie jest więc tak, że po ludzku czyjaś przedwczesna śmierć jest okrutnym bezsensem. To my możemy nadać jej sens, pogłębiając własne życie modlitwy. Zmarli potrzebują naszej modlitwy. Tylko i aż modlitwy. To nieprawda, że nie da się już kochać zmarłych. zawsze będziemy mogli jego/ją kochać, zawsze bowiem będziemy się mogli za niego/za nią modlić. Powtórzmy zatem za św. Franciszkiem: „Pochwalony bądź, Panie mój, przez naszą siostrę śmierć cielesną, której żaden człowiek żywy uniknąć nie może. Biada tym, którzy umierają w grzechach śmiertelnych; błogosławieni ci, których [śmierć] zastanie w Twej najświętszej woli, albowiem śmierć druga nie wyrządzi im krzywdy” (por. Ap 2,11; 20,6).