fot. benzoix na Freepik
Franciszkańskie rozmyślania nad językiem potocznym.
Wszyscy tak robią.
Uniwersalne tłumaczenie oraz rozgrzeszenie stuprocentowo skuteczne. Cudownie miły zamiennik osobistej odpowiedzialności, dzięki której osobisty namysł staje się zbędną mordęgą. W tle kojąca pewność, że nic mi nie zrobią, bo jakby co, to przecież wszyscy… Bywa że z wygodnego tłumaczenia przeskoczy na poziom ideologii, że tak trzeba, że nie mogę przecież odstawać, że takie trendy, że taki teraz jest świat… a gdzieś w tle stary, dobry znajomy, może nawet domownik w życiowym gmachu – strach. Że jeśli postąpię inaczej, to wezmą na języki, to się będą śmiali, to już mnie nie będą lubili, to powiedzą o mnie to i owo. Choć bywa, że to nawet nie strach, ale sposób bycia: jak wszyscy, to wszyscy, no bo jakże by inaczej?
Jednym z najbardziej brzemiennych w dobre skutki postępowaniem wbrew zasadzie: wszyscy tak robią, było wystąpienie św. Franciszka. Rzecz tym bardziej godne oczekiwania, że w środowisku tak dalece zhierarchizowanym jak 13 – wieczna Europa, tego rodzaju wystąpienie wbrew nie tylko zwyczajowi, ale także Kościelnemu myśleniu na temat życia konsekrowanego, wymagało nieprawdopodobnego hartu ducha i siły woli. Razem ze św. Dominikiem, Franciszek rzuca podwaliny pod nową formę bycia chrześcijaninem – życia w zakonie żebraczym, zatem bez materialnego zabezpieczenia. Franciszek nie przewidywał także posiadania klasztorów, optując za Ewangelizacją wędrowną. Taką wizję głosi ktoś, kto mało, że czynił tak jak inni: zgoła dyktował w Asyżu obowiązujące trendy i decydował o tym, co będzie w danym sezonie cool: W mieście Asyżu, położonym na krańcu doliny Spoletańskiej, żył mąż imieniem Franciszek, który od pierwszej swej młodości był wychowywany przez swych rodziców w rażącej próżności świata, a długo naśladując ich mizerne życie i obyczaje, sam stał się jeszcze bardziej próżny i zuchwały (…) Do dwudziestego piątego roku życia mizernie tracił i trwonił swój czas. a nawet bardziej grzesznie niż jego rówieśnicy brnął w próżności, podżegał ich do złego i bardziej od nich hołdował głupocie. Wzbudzał ogólny podziw, a w pogoni za próżną chwałą nie dał się nikomu prześcignąć w żartach, w krotochwilach, w dowcipach, w piosenkach, w miękkich i powiewnych strojach (1Cel I).
Skąd zatem u Franciszka ta determinacja? To przekonanie, że tak warto, że tak się da, że – mówiąc po Franciszkowemu: To jest, czego chcę, to jest, czego szukam, to całym sercem pragnę czynić (1Cel IX)? Może kluczem jest scena opowiedziana przez Trzech Towarzyszy: Przygotowawszy się wyruszył do Apulii. Dotarł aż do Spoleto i tam zachorował. Nadal jednak marzył o kontynuowaniu podróży. Pewnej nocy pogrążony w półśnie, usłyszał głos pytający go, dokąd chce się udać. Gdy Franciszek ujawnił cały swój plan, ten, który ukazał mu się we śnie, zapytał: – Kto może postąpić z tobą lepiej? Pan czy sługa? Franciszek odpowiedział: – Pan. A głos ów odrzekł: – Dlaczego więc dla sługi opuszczasz Pana i Księcia dla sługi? Franciszek zapytał więc: – Panie, co chcesz, abym czynił? Głos powiedział: – Powróć do swojej ziemi, a tam się dowiesz, co masz czynić (…) A jak po pierwszej wizji napełniła go ogromna radość, bo przecież pragnął tylko doczesnej pomyślności, tak po tej skupił się wewnętrznie i pełen podziwu zastanawiał się nad jej znaczeniem tak głęboko, że owej nocy już nie mógł więcej zasnąć. Z pośpiechem i wielką radością wybrał się o świcie w powrotną drogę do Asyżu, mając nadzieję poznania woli Boga, który ukazał mu to wszystko, i otrzymania od Niego wskazówek dotyczących własnego zbawienia. Jego serce już zostało przemienione. Zrezygnował z podróży do Apulii. Nie pragnął już niczego innego, jak tylko dostosowania się do woli Bożej (3Tow VI). Powyższe opowiadanie dlatego jest tak doniosłe, ponieważ wskazuje na Boga, jako na instancję nadrzędną, pozwalającą opuścić zaklęte koło dyktatu opinii ludzkiej, skądinąd niejednokrotnie wytwarzanej w drodze socjotechnicznych zabiegów. Franciszek pyta Pana – oto istota jego nawrócenia i źródło nowości jego myślenia. Jak długo człowiek nie przyjmie Boga jako Tego, Który stoi ponad, czyli jako Stwórcy, tak długo będzie zakładnikiem osądu innych ludzi a sytuację tę będzie jeszcze odbierał jako szczyt i pełnię wolności. Rzecz w tym, że owi wszyscy mylili się aż nadto często. Wszyscy zmieniają zdanie błyskawicznie, sprawiając wrażenie, jakby działali na rozkaz. Jeżeli dysponuje się wiedzą i odpowiednimi środkami, to bardzo łatwo można wszystkimi sterować. Dla korzyści niewielu. Koniec końców Franciszek nie był do cna zdeprawowany; on zwyczajnie funkcjonował tak, jak zwykli żyć synalkowie bogatych tatusiów w każdym czasie i miejscu, Tak jak on, podobnie robili i tak pewnie będą postępować młodzi ludzie bez materialnych kłopotów.
W tłumaczeniu: wszyscy tak robią może najsmutniejsze jest to, że nie zauważa człowiek ogromu swego zniewolenia. Ani tego, że zwrotem tym bardzo często uzasadnia nie modę, nie jakiś standard funkcjonowania, utrwalający się zwyczaj, ale bardzo często zło, wybielane matematycznym rozgrzeszeniem. Franciszek nie jest nonkonformistą, zresztą postawa niezgody na styl funkcjonowania przyjmowany przez większość nie jest jeszcze cnotą. Franciszek nie występuje przeciwko życiu monastycznemu ani w ogóle przeciwko nikomu ani niczemu z wyjątkiem grzechu. Biografowie przekazali znamienną uwagę Franciszka, skierowaną w Regule Zatwierdzonej do współbraci, aby nie gardzili ludźmi ubranymi w bogate szaty: Upominam ich i przestrzegam, aby nie gardzili ludźmi i nie sądzili ich, gdy zobaczą ich ubranych w miękkie i barwne szaty i spożywających wyszukane potrawy i napoje, lecz niech każdy raczej siebie samego sądzi i sobą gardzi (2Reg II,17). To ważne: dobra, jakim jest Ewangeliczne ubóstwo, nie trzeba lewarować skądinąd nieuzasadnionym potępianiem godziwego przecież użytku, jaki z pieniądza robią ludzie zamożni, starannie się ubierając. Dobro nie musi się tłumaczyć! Najgłębszą motywacją, pozwalającą odważnie pójść pod prąd, nierzadko w pojedynkę; siłą pozwalającą wytrwać w osamotnieniu, mocą pozwalającą na samotny sprzeciw jest dogłębne przekonanie, że się czyni dobro, że dzieje się Wola Boża. Że, mówiąc prościej – zwyczajnie warto, choćby kosztowało nie wiem, jak dużo. Inny wielki rodak Franciszka, Michał Anioł tak wyrazi tę prawdę: O rzeczy nie do wygrania trzeba bić się z największą choćby potęgą, z najsilniejszym wrogiem, ze względu na godność człowieka, choćby nie było szans sukcesu.
Dopiero w wolności od dyktatury innych oraz wszystkich możliwe są twórcze poszukiwania. Wtedy do pomyślenia (i wykonania) są dzieła przez wszystkich uznane za fizycznie niemożliwe. Bo może i to jest jeszcze takie smutne, że w bezmyślnym (a może i niekiedy cynicznym?) poddaniu się temu, co robią wszyscy nie ma mowy o jakimkolwiek dobru, a etycznym szczytem staje się obojętny moralnie trend w modzie czy kosmetykach? To już nawet nie o to chodzi, że odwoływaniem się do większości usprawiedliwia człowiek niegodziwe czyny. To już nawet nie o to chodzi. Może dramatem daleko większym jest to, że owa większość za nic się nie skrzyknie do choćby najłatwiejszego dobra? To jednak nie wszyscy oddają krew czy poświęcają wolny czas na wolontariat (w przeciwnym wypadku jaki sens miałoby punktowanie wolontariatu podczas rekrutacji do renomowanych szkół?).
Panie, co chcesz, aby uczynił, bym się nie rozmył w pustce, by mną nie owładnął banał kolejnego gadżetu czy świecidełka, bym się nie stał niewolnikiem lęku, że się nagle znajdę sam i co ja wtedy pocznę? Panie, oby mi nigdy nie było przyjemnie, że wrzeszczę ze wszystkimi, że robię dokładnie to, co inni. Panie, co chcesz, abym uczynił bym był sobą, żebym był człowiekiem?