Franciszkańskie rozmyślania nad językiem potocznym.
To się na pewno nie uda.
Twierdzenie wygłaszane z całą pewnością, poparte wieloletnim doświadczeniem i olbrzymią znajomością rzeczy. Tako rzecze profesjonalista. No właśnie: czy aby na pewno za nieodwołalnym wyrokiem niepowodzenia stoją zawsze doświadczenie i wiedza? Ileż to stuprocentowo oczywistych pewników obaliło samo życie? Zatem: czy zawsze może zatem owa pewność niemożliwości posiada merytoryczne poparcie? Pewnie nie. Niejeden raz będzie w tym wypadku bardzo niepobożnym życzeniem. W twierdzeniu, że się coś na pewno nie uda, niejeden raz słychać będzie zawiść, niechęć, czasem zwyczajną ludzkość małość. Kiedy indziej dojdzie w nim do głosu swoista obawa przed czyimś sukcesem. Jeżeli miałoby się coś komuś udać, to może i mnie by się powiodło? Może nawet i ja powinnam/powinienem jakiegoś dzieła dokonać: z racji obowiązków, zdobytego wykształcenia czy możliwości? jednak do pełnego komfortu lenistwa trzeba, aby stało się ono zjawiskiem uniwersalnym. Tymczasem ktoś jednak próbuje, może nawet wytrwale, po wielekroć. Nieważne, że się jej/jemu nie udaje. Irytuje to, że w ogóle próbuje. Zaczyna się wtedy zaklinanie rzeczywistości. Niekoniecznie musi to od razu być magia złorzecząca; przeważnie będzie to zwyczajna niechęć, pragnienie odczucia zadowolenia z czyjejś przegranej. Oraz przemożna potrzeba wykazania samego sobie zasadności jakichkolwiek poczynań: nie tylko, że nie trzeba, że nie warto, nawet nie wolno próbować. Bo przecież wszyscy wiedzą, że to jest niemożliwe, że się na pewno nie uda, bo jest niewykonalne, bo nie w tym kraju, bo nigdy nie wychodziło, bo co to, to nie.
Nie brakowało głosów powątpiewających w możliwość realizacji Franciszkowego ideału życia. źródłem wątpliwości nie była niechęć do Franciszka. Wielu zwyczajnie wątpiło w możliwość prowadzenia tak ubogiego życia na dłuższą metę. Opowiada święty Bonawentura: Gdy [Franciszek] przybył do Kurii Rzymskiej i został wprowadzony przed oblicze Papieża, wyraził swoje zamierzenia, prosząc pokornie i gorąco o zatwierdzenie reguły życia. Zastępca Chrystusa, Innocenty II, człowiek słynący z mądrości, widząc w mężu Bożym godną podziwu czystość prostego ducha, stałość postanowienia i płomienny żar świętej woli, skłaniał się wewnętrznie do wyrażenia życzliwej zgody na tę prośbę. Jednak nie przystał na to, o co prosił Chrystusowy biedaczyna, gdyż niektórym kardynałom wydawało się, że jest to czymś nowym i zbyt trudnym na ludzkie siły. Był jednak wśród kardynałów czcigodny mąż Jan od świętego Pawła, biskup sabiński, który miłował wszelkie przejawy świętości i wspomagał ubogich Chrystusa. Rozpalony Duchem Bożym powiedział Najwyższemu Pasterzowi i swoim braciom: Ten to ubogi prosi o zatwierdzenie dla siebie sposobu życia według Ewangelii. Jeżeli odrzucimy tę prośbę, jako zbyt trudną i nową, musimy się bardzo strzec, aby nie obrazić Ewangelii Chrystusa. Albowiem jeśli ktoś mówi, że w ewangelicznej doskonałości i w postanowieniu zachowania jej zawiera się coś nowego, nierozumnego czy niemożliwego do wypełnienia, w sposób jawny bluźni przeciwko Chrystusowi, autorowi Ewangelii. Wobec tych racji, następca świętego Piotra Apostoła zwrócił się do Chrystusowego biedaczyny i powiedział: Synu, błagaj teraz Chrystusa, aby przez ciebie objawił nam swa wolę. Kiedy ją pewniej poznamy, łatwiej przychylimy się do twoich pobożnych pragnień.
Sługa wszechmogącego Boga oddał się więc cały modlitwie. Dzięki nabożnym prośbom otrzymał to, co potem zewnętrznie wyraził, a co papież odczuł zewnętrznie. Otrzymał od Boga przypowieść o bogatym królu, który z radością poślubił piękną biedną kobietę oraz o dzieciach podobnych do niego, które z tego powodu były wychowywane przy jego stole. Opowiedział tę przypowieść i dodał następujące wyjaśnienie: Nie należy się obawiać, że zginą z głodu synowie i dziedzice wiecznego Króla, którzy na podobieństwo Chrystusa Króla, mocą Ducha Świętego, zrodzili się z ubogiej matki i który przez ducha ubóstwa mają się zrodzić w ubogim zakonie. Jeżeli bowiem Król niebios obiecał swoim naśladowcom wieczne królestwo, o ileż bardziej będzie udzielał im tego, czym bez rozróżniania obdarza dobrych i złych (Mt 5,45). Gdy Następca Chrystusa uważnie wysłuchał tej przypowieści i jej wyjaśnienia, pełen zachwytu uznał bez wahania, że Chrystus przemówił przez tego człowieka. uznał także prawdziwość wizji, którą otrzymał w tym czasie z niebios i co do której przypuszczał pod wpływem Ducha Świętego, że urzeczywistni się dzięki temu człowiekowi. Widział bowiem we śnie – jak powiedział – b. bazylikę laterańską, której groziła natychmiastowa ruina. Jakiś człowiek ubogi, skromny i wzgardzony podtrzymywał ją własnymi plecami, aby się nie zawaliła. Zaiste, powiedział, to naprawdę jest ten, który czynami i nauczaniem podtrzyma Kościół Chrystusa. Okazując wyjątkowy szacunek, przychylił się we wszystkim do jego prośby i na zawsze ukochał sługę Chrystusowego szczególną miłością. Następnie udzielił mu tego, o co prosił i obiecał, że udzieli mu jeszcze więcej. Zatwierdził regułę i upoważnił do głoszenia pokuty (2B 9-10).
Bardzo wymowna jest argumentacja czcigodnego męża Jana od świętego Pawła, sabińskiego: Jeżeli odrzucimy tę prośbę, jako zbyt trudną i nową, musimy się bardzo strzec, aby nie obrazić Ewangelii Chrystusa. Albowiem jeśli ktoś mówi, że w ewangelicznej doskonałości i w postanowieniu zachowania jej zawiera się coś nowego, nierozumnego czy niemożliwego do wypełnienia, w sposób jawny bluźni przeciwko Chrystusowi, autorowi Ewangelii. Franciszek istotnie prosi tylko i aż o pozwolenie na życie Ewangeliczną radą ubóstwa, w postawie zupełnego zaufania Opatrzności Bożej. Na dobrą sprawę Innocenty III nie może Franciszkowi odmówić: uznałby tym samym Ewangelię za błędną lub nieprawdziwą. Tymczasem taki błąd myślowy powielają (nieświadomie lub zupełnie cynicznie) przeciwnicy Katolickiej moralności, zwolennicy tezy, że czasem wolno kłamać, że trzeba dać w łapę, że się nie da nie mieszkać razem ze sobą bez ślubu. Osoby tak czyniące nie tłumaczą swych zachowań ludzką słabością czy siłą pokusy. Nie tłumaczą się w ogóle, bo po co? Wszyscy przecież świetnie wiedzą, że inaczej się nie da, że inne postawy są niemożliwe. Zapewne stąd niechęć do tych, którym za łaską Bożą jak najbardziej się powiodło w wierności Chrystusowi i Ewangelii. Najpierw jest niedowierzanie, potem zaprzeczanie, potem pojawiają się wyzwiska: oszołom, cnotka, prawiczek, ciemnogród, fanatyk itp. Potem zaś pojawi się matematyczna mantra: że to odosobniony przypadek, potwierdzający regułę wyjątek, że i tak większość postępuje inaczej. Większość chyba jednak mimo wszystko nie. Wielu – niestety tak. Jednak nie w tym rzecz. Ideologia zadekretowanej niemożliwości dobra straszliwie odziera ludzkie życie z wytyczających drogę ideałów. Bez ideałów życie człowieka bardzo się spłaszcza. Skoro dobro jest niewykonalne, to trzeba na piedestał wtargać zło. Z całą jego miałkością, małością, nieuniknionym równaniem w dół. Dobrze, że byli są ludzie absolutnie nieprzekonani co do tego, że się czegoś nie da zrobić. I nie chodzi tylko o to, że wtedy nie latalibyśmy samolotami (niechby i tanimi liniami), nie mielibyśmy telefonii komórkowej ani satelitarnej nawigacji (uaktualnianej!). przecież nie mielibyśmy także bardzo wielu ratujących życie urządzeń. W wymiarze duchowym natomiast zostalibyśmy pozbawieni świętych – którzy nam stale unaoczniają wykonalność Ewangelii. Jak również to, że wszyscy mamy obowiązek Ewangelią żyć. zwłaszcza tym, co w największym stopniu wydaje mik się (mylnie) absolutnie niewykonalne.