foto. rawpixel.com na Freepik
Pokój Wam, dobrzy ludzie!
Czym zajmują się owi panowie, ubrani na czarno, z marsowymi minami? Przypominają mi trochę halabardników z mojego rodzinnego Asyżu. Zajmują się ochroną. Nawiasem mówiąc, sporo ich. Mój ojciec zawsze powiadał, że podaż idzie w ślad za popytem. Skoro jest wielu ochroniarzy, to równie wiele jest zapewne strachu. Dziwne. Tyle się mówi o postępie, o tolerancji dla wszystkiego w ogóle i dla wszystkich, o znoszeniu granic; skąd więc tyle lęku? Wszędzie tyle się słyszy o miłości, do ludzi, ba, nawet do zwierząt, a jednak ludzie tak bardzo się boją. Wszyscy kochają wszystkich, wszystko wolno, wszystko jest dobre, a jednak jest strach, i uzbrojeni po zęby ochroniarze. Obecność tylu ludzi oferujących bezpieczeństwo, czy może raczej mniejszy strach, to wymowna lekcja, że nie da się ogłosić powszechnej miłości. Potrzeba usług ochroniarzy bezlitośnie obnaża naiwność przekonania, że jeżeli pozwoli się na wszystko, że jeżeli ogłosi się tolerancję dla wszystkiego i wszystkich, to od razu nastanie pokój a zło zniknie samoistnie. Nie tylko że nie zniknie, ale może nawet jeszcze bardziej się spotęguje. Skąd jednak wzięło się tyle strachu? Może to jest jakoś tak, że pobłażliwość rodzi zwyrodnialców i bandytów, a wymagające wychowanie to podstawa prawego i szlachetnego życia? Że tam, gdzie wszystko wolno, wielce jest niestety prawdopodobne, że człowiek, zwłaszcza młody, wybierze zło? Strach pojawił się tam, gdzie przekreślono powinność, obowiązek, gdzie wzbroniono dostępu nagrodzie i karze, bo skoro wszystko może być tylko dobre, traci sens zarówno nagroda jak i kara. Tyle tylko, że wzmaga się ilość takich czynów, które z całą pewnością zasługiwałyby na ukaranie.
Rosnący niepokój o swoje bezpieczeństwo osobiste i materialne, to smutny znak, że miłości i szacunku do drugiego człowieka nie da się oprzeć na innym fundamencie, jak tylko na Bogu. Mówiłem o tym mieszkańcom Arezzo. Przybyłem swego czasu do tego miasta w czasie gdy we dnie i w nocy panowała tam wielka niezgoda i wojna z powodu dwóch obozów, które od długiego czasu wzajemnie się nienawidziły. Widząc to i słysząc tak wielki zgiełk i krzyki w dzień i w nocy, zdawało mi się, że to demony radowały się z tego i zachęcały wszystkich ludzi do zniszczenia miasta za pomocą ognia i innych klęsk. Dlatego litując się nad tym miastem powiedziałem do brata Sylwestra, kapłana, męża Bożego o wielkiej wierze, godnej podziwu prostocie i czystości, którego czciłem jako świętego: „Idź przed bramę miasta i głośno rozkaż wszystkim demonom, aby odeszły wszystkie z tego miasta”. Brat Sylwester wstał i poszedł przed bramę miasta wołając potężnym głosem: „Niech będzie pochwalony i błogosławiony Pan Jezus Chrystus. W imieniu Boga wszechmogącego i na mocy świętego posłuszeństwa wobec najświętszego Ojca Franciszka rozkazuję wszystkim demonom, aby wszystkie odeszły z tego miasta.
I dzięki Bożemu zmiłowaniu stało się tak, że bez żadnego kazania krótko potem powrócili do pokoju jedności. A ponieważ nie mogłem wówczas głosić do nich kazania, później, gdy pewnego razu do nich przemawiałem, powiedziałem im w czasie pierwszego kazania: „Mówię do was jak do niewolników demonów, gdyż wskutek waszej nędzy sami siebie związaliście i sprzedaliście siebie jak zwierzęta na targu i wydaliście siebie w ręce demonów, mianowicie wówczas, gdy oddajecie się upodobaniu tych, którzy zniszczyli i niszczą samych siebie chcą zniszczyć was i całe miasto. Lecz wy jesteście ludźmi nędznymi i nierozumnymi, gdyż jesteście niewdzięczni za dobrodziejstwa Boga, który – chociaż niektórzy z was o tym nie wiedzą – w pewnej godzinie uwolnił to miasto przez zasługi jednego bardzo świętego brata Sylwestra”.
W moich czasach, pod wieloma względami niespokojnymi, odwołanie się do Boga wystarczało jednak, aby – to prawda, że raczej na krótko – wstrzymać działania wojenne. Tam, gdzie jest zgoda na Boga, tam wzrasta zaufanie do człowieka, tam trudniej o zło, rodzące dalsze zło. Ile bowiem zła w rodzinie: z ulegania narkomanii, z nierządu, z chęci posiadania, budzonej przez środki masowego przekazu? Rzecz to wiadomo – tam gdzie nie ma Boga, tam jest strach, tam panuje nieufność, podejrzliwość tam człowiek boi się drugiego człowieka. Nawet jeżeli nie ma rzeczywistego zagrożenia, człowiek taki będzie odczuwał niepokój. Skąd jednak ten niepokój? Czy to aby nie jest tak, że człowiek, który odrzuca Boga, przerzuca na innych to, co jest w jego sercu, że ocenia innych według swego własnego serca, w którym jest czasami tyle zła, nienawiści i gniewu. I bywa tak, że boi się człowiek, że inni zrobią mu to, o czym on sam myśli. Dlatego mury, kraty w oknach, opancerzone limuzyny i ochroniarze, chodzący krok w krok za biednym, zalęknionym człowiekiem, który od tego lęku uciec nie potrafi, bo tak naprawdę niesie go we własnym sercu. Odrzucenie Boga sprawia, że powstaje atmosfera niepokoju. Gdyby niejednego człowieka, korzystającego z usług agencji ochrony zapytać, czego lub kogo się obawia, prawdopodobnie nie potrafiłby udzielić odpowiedzi. Mówiłby, że się zwyczajnie boi, albo, gdyby był bardziej szczery to powiedziałby, że boi się wszystkiego. Bo to jest właśnie tak, że tu, na ziemi, nie ma i nie będzie bezpieczeństwa absolutnego. W ludzkie istnienie wpisane są różnorodne zagrożenia. Gdy jednak człowiek w swoim życiu nie odwoła się do Boga, to wtedy lęk stanie się smutną dominantą jego życia. Wbrew temu, co głoszą środki masowego przekazu, życie człowieka nie jest radosne, syte, zdrowe ani bezstresowe. Pomocy, pewności jutra spodziewa się człowiek od drugiego, uzbrojonego ochroniarza albo od rzeczy. Nie potrafi, ani nie chce ufać drugiemu człowiekowi; jest przekonany, że inni chcą go skrzywdzić. I nawet jeżeli stać go na zabezpieczenie sobie niechby i wysokiego poziomu bezpieczeństwa, to przecież nadal pozostaje nieszczęśliwy w swojej samotności. Co gorsza, struktury bezpieczeństwa, wśród których żyje, pogłębiają jego izolację od ludzi. „Bezpieczeństwo”, jakie sobie kupuje, nie czyni go z pewnością szczęśliwszym. Nawet jeżeli może cieszyć się perspektywą jako takiej pewności życia, w tym sensie, że nie musi się bać, że go ktoś napadnie albo okradnie, czy jeszcze inna krzywdę wyrządzi, to nadal zostaje bez odpowiedzi pytanie, po co i dla kogo ma to spokojne i pewne życie wieść. Agencja ochrony daje, owszem, jako takie bezpieczeństwo, ale nie może zaofiarować sensu i zwykłego ludzkiego szczęścia. Gdy człowiek uzna Boga za jedynego gwaranta swego szczęścia, to pozostanie – owszem – słaby, bezbronny wobec wielu niebezpieczeństw, ale zarazem pośród mnogich niebezpieczeństw może jak najbardziej być szczęśliwym i to nawet jeżeli padnie ofiarą takiego czy innego zła.
Mnie samemu na początku mego czynienia pokuty przydarzyła się rzecz następująca: kiedy ubrany w kolorowe szarfy, jakich niegdyś używałem, szedłem lasem i śpiewałem Panu chwałę w języku francuskim, którego używałem w chwilach szczególnego rozradowania, z nagła napadli mnie zbójcy dziko usposobieni zapytali mnie, kim jestem. Ja zaś, ufnie, głośno odpowiedziałem: „Jestem heroldem wielkiego króla! Co wam do tego?”. Ale oni pobili mnie i wtrącili do rozpadliny śniegu, mówiąc: „Leż tu, prostacki heroldzie Boga!”. Ja zaś, po ich odejściu, gramoląc się otrząsnąłem z siebie śnieg i wyczołgałem się z parowu, a bardzo ucieszony zacząłem głośno wyśpiewywać po lesie chwałę dla Stworzyciela wszystkich rzeczy.
Człowiek, który uzna Boga za swego Opiekuna doświadczy, że nic i nikt nie zdoła go odłączyć od miłości Chrystusowej. Bóg bowiem, choć prowadzi nas do siebie drogą, która czasem bywa bolesna czy wręcz drogą krzyżową, to jednak już tu, na ziemi, może uchronić człowieka przed złem bodaj najgorszym: pustką i poczuciem bezsensu.