Obraz autorstwa gpointstudio na Freepik
Pokój wam, dobrzy ludzie!
Ta szkoła jest bardzo droga, zdaniem rodziców – bardzo dobra. Zaraz, uczniowie wydają mi się jacyś dziwni. Czyżby byli chorzy? Raczej nie, zresztą nawet gdyby zachorowali, w szkole czuwają lekarz i pielęgniarka. No tak, teraz rozumiem. Oni są po prostu zmęczeni. Zaraz, tu, na ścianie jest plan lekcji, a obok wykaz zajęć dodatkowych. Czego tu nie ma! Dodatkowy język obcy, tenis, basen, gimnastyka korekcyjna, joga, jazda konna, taniec… Nie żebym był wrogiem wiedzy. Gdy brat Antoni z Padwy prosił mnie, abym zezwolił na uczenie braci teologii, pozwoliłem mu, zalecając jedynie, aby dołożył starań, by nie gasić ducha modlitwy.
Rozumiem zatem te dzieci. Ja też byłbym zmęczony. Ciekawe, kiedy te dzieci jedzą, nie wspominając o odpoczynku. Pewnie nie mają zbyt wiele czasu, aby cieszyć się tym, co kupują im rodzice. Oni przecież naprawdę szczerze kochają swoje pociech, chcą dla nich dobra. Co to jednak znaczy: „chcieć dobra?”. To „dobro”, jakiego pragną dla swoich dzieci, jest jakby trochę „automatyczne”. Miałoby działać na zasadzie: „jeśli to mu kupię, tego się nauczy, to będzie potrafił, to będzie mu się dobrze w życiu wiodło, to będzie szczęśliwe”. Dają dzieciom to, czego sami nie mieli. Ale przecież człowiek nie staje się lepszy tylko dlatego, że wiele wie czy dużo potrafi! Dzięki tej wiedzy może, owszem, zarabiać jeszcze więcej pieniędzy, ale od tego droga do dobra i szczęścia jest nadal daleka. Ale czy rodzicom w ogóle zależy na tym, aby ich dzieci były dobrymi ludźmi? Sądząc po tym, jak je wychowują i czego chcą (aby były uczone, znały wiele języków obcych, potrafiły się „znaleźć” itp.), to chyba jednak nie do końca. Ich dzieci mają „sobie radzić w życiu”. To znaczy: „nie dać się oszukiwać, wygrywać tak często, jak tylko się da, najlepiej zawsze, robić karierę”. Ich dzieci nie mają też być „frajerami, naiwniakami”, mają za to być „sprytni i twardzi”. Czy to jest rzeczywiście właściwa droga?
Przypominam sobie, jak kiedyś brat Tomasz z Celano, mąż bardzo uczony, prosił mnie, abym opowiedział mu o swoim dzieciństwie. No cóż, już od pierwszej swej młodości byłem wychowywany przez swoich rodziców w rażącej próżności świata, a długo, niestety, naśladując ich mizerne życie i obyczaje, sam stałem się jeszcze bardziej próżny i zuchwały. Były to takie czasy, że wszędzie u tych, co mienią się chrześcijanami, rozpowszechnił się bardzo zły zwyczaj i wszędzie zakorzeniła się zgubna doktryna, żeby synów i córki od samej kołyski wychowywać bardzo niedbale i lekkomyślnie. Do dwudziestego piątego roku życia trwoniłem mój czas, a nawet bardziej grzesznie niż moi rówieśnicy brnąłem w próżności, podżegałem ich do złego i bardziej od nich hołdowałem głupocie. Wzbudzałem ogólny podziw, a w pogoni za próżną chwałą nie dałem się nikomu prześcignąć w żartach, w krotochwilach, w dowcipach, w piosenkach, w wyszukanych strojach. Byłem bowiem bardzo zamożny i rozrzutny, trwoniący majątek obrotny kupiec, ale pełen próżności szafarz. Byłem wszakże człowiekiem ludzkim, zdolnym, miłym, chociaż ku swojej głupocie. Z tego powodu szło za mną wielu, czyniących nieprawość i jątrzących do przestępstw. Otoczony rzeszą niegodziwców kroczyłem wyniosły i wielkoduszny, ciągnąc środkiem ulic Asyżu, tak długo, aż Pan Bóg spojrzał nie mnie z nieba i ze względu na swe imię odsunął ode mnie swój gniew i powściągnął moje usta wędzidłem swej chwały, iżbym całkiem nie zginął.
Myślę więc sobie: kto wyrośnie z tych dzieci? Czy rodzice ci pomyśleli, że gdy się zestarzeją, to mogą być dla nich zawadą i ciężarem? Co powstrzyma takiego potomka przed oddaniem rodziciela do domu opieki? Sami rodzice przecież uczyli swe dzieci, że one są najważniejsze, że inni się nie liczą, że ma im być w życiu dobrze… Na miejscu tych rodziców nie liczyłbym zanadto ani na miłość, ani na wdzięczność. Bo i za co? Miłości nie da się kupić piękną garderobą, drogimi przedmiotami, wakacjami w atrakcyjnych miejscach. To wszystko się kiedyś znudzi, zniszczy, zepsuje. Owszem, rodzice wypełnili dziecku czas różnymi, może i pożytecznymi sprawami. Nie przewidzieli jednak czasu na czułość, serdeczną rozmowę, na uważne i życzliwe słuchanie, na bycie mamą i tatą.
Drodzy rodzice! Jeszcze jest czas. Zmieńcie to, aby nie ukarał was Bóg rękami waszych własnych dzieci.