O tym że warto się w życiu zachwycać i że czasami zbytnie przyzwyczajanie się nie wychodzi na zdrowie, czyli Dekalog II

O tym że warto się w życiu zachwycać i że czasami zbytnie przyzwyczajanie się nie wychodzi na zdrowie,
czyli Dekalog II.

Człowiek już ma taka naturę, że się przyzwyczaja. Do wszystkiego, lub prawie wszystkiego. Do dobra, i to jest chyba świętość, że się ktoś do dobra przyzwyczaił, że już nawet nie wie, jak to jest być złym, ale i do zła może się człowiek przyzwyczaić, choć mu z tym niekoniecznie dobrze. Henryk VII, król Anglii, stał sobie kiedyś wieczorem na balkonie pałacu Buckingham ze swoją kochanką, Anną Boleyn, którą pojął za żonę, oddaliwszy Katarzynę Aragońską. W pewnej chwili Anna powiada do swego królewskiego kochanka: „Spójrz Henryku, jakie piękne niebo”. Henryk na to: „Anno, to nie dla nas”. Człowiekowi może się opatrzyć i znudzić wszystko, lub prawie wszystko. Czasami przyzwyczajenie bywa błogosławionym mechanizmem, którym posługuje się najlepszy lekarz – czas, by człowiek dał rady jakoś się pozbierać i życie sobie ułożyć. Kiedy indziej, jest przyzwyczajenie na usługach minimalizmu, spłyca myślenie; sprawia, że człowiek wewnętrznie prymitywnieje. 

Tymczasem są takie wartości i sprawy, które nigdy nie powinny się człowiekowi opatrzeć i znudzić; wiara, miłość, ojczyzna, prawda… Bo kiedy się człowiek do nich przyzwyczai, gdy się nimi znudzi, wtedy całe jego życie stanie się zawieszone w próżni, a kiedy przyjdą chwile złe, a przyjdą przecież na pewno, to wtedy przywita je człowiek z pustymi rękami – bezbronny, i jak ostrzega Pan Jezus: „Runie, a upadek jego będzie wielki” (Mt 7,27). Bo nie może być dla człowieka oparciem piasek mody, trendu, zwyczaju, tego ci akurat jego jest cool. 

Są więc takie sprawy, które trzeba chronić, bo są konieczne i niezbędne. Nie żeby Boga trzeba było chronić, ale trzeba chronić „Boga w nas”, naszą z Nim więź, żeby w chwili złej On nam się przypomniał, a nie butelka czy strzykawka. 

Dlatego ostrzega Bóg serdecznie: „Nie będziesz brał imienia Pana, Boga twego nadaremnie”. Bo to, co  traktowane „nadaremnie”, czyli lekko, ot tak sobie, bez szacunku, to nie ma też żadnej mocy. W chwili zagrożenia kto myśli o zabawkach, drobiazgach? 

Jak to jednak robić, aby to, co święte, dobre i szlachetne było zawsze „brane” z czcią i powagą jemu należną? 

Szacunek jest tam, gdzie jest zachwyt i uniesienie. Biada tej miłości, w której nie ma zachwytu, gdzie on i ona nie pytają z radosnym a wdzięcznym zdumieniu: „Gdzie byłeś/byłaś całe moje życie? Jak mogłem żyć tyle czasu bez ciebie?”. Znudzenie, pogardliwie rzucane: „Wszędzie byłem, wszystko widziałem i znam” zabija miłość. Wiarę też. Znudzi się człowiek Bogiem, Kościołem, wiarą , „wyrośnie” z dziecięcej pobożności i będzie na jednym wydechu wymieniał święte Imię Boga i plugawe przekleństwa, jak to słyszeliśmy w wykonaniu bohatera popularnego filmu. Według co niektórych to nawet jest śmieszne, i, o zgrozo, „kultowe”. Poprzyzwyczajaliśmy się już do tyle plugastwa, że z cudem graniczy prawdziwa miłość, szlachetność i dobroć. Dane tym, co nie „wyrośli” z dziecięcej zdolności zachwycenia się tym, co darmo dane; zdolności, która jest przedpokojem gmachu prawdziwej mądrości. Radzi zatem Ojciec: „Nie dasz miejsca w swym życiu znudzeniu, nie będziesz pozował na takiego, co to jest już „duży” i w „bajki” nie wierzy; nie będziesz hodował w sobie cynizmu, nie będziesz grał pozera, któremu „nikt nie podskoczy”; nie będziesz tak czynił,  bo w przeciwnym razie twoje życie będzie daremne, puste, żadne a w chwili próby runie i zostanie obnażona twoja słabość i pustka pełna lęku. 

Zachwyt więc. Ale i świadomość, że wartości trzeba bronić. Otoczyć szacunkiem, aby były silne i skuteczne. One są ja perły, które trzeba nosić, by nie zmatowiały albo jak skrzypce Stradivariusa, na których trzeba grać, inaczej bowiem głos jaki się z nich dobywa utraci swe cudownie czyste brzmienie. Dlatego jest sens w zakładaniu odświętnego ubioru, w wykluczeniu pewnych słów z języka potocznego, z ochrony przyznawanej pojęciom, symbolom. Mechanizm skuteczności wpajanych latami nawyków w sytuacji kryzysu znakomicie pokazuje bardzo popularny przed laty film „Most na rzece Kwai” (melodię z tego filmu zanucił choć raz chyba każdy) opowiadał historię żołnierzy brytyjskich, więzionych w japońskim obozie jenieckim, dowodzonym przez sadystycznego majora Saito. Angielski dowódca, pułkownik Nicholson uporczywie odmawia podejmowania pracy, do której Japończycy próbują zmusić oficerów, wbrew postanowieniom stosownych konwencji międzynarodowych. Nie poddaje się pomimo tortur i szykan. Wszyscy Angielscy jeńcy przestrzegają, na tyle na ile jest to możliwe, regulaminu i zwyczajów panujących w armii Brytyjskiej. Usuwają zarost, oddają sobie honory wojskowe, w obozie działa nawet żandarmeria polowa. Sam pułkownik Nicholson nie rozstaje się z trzymaną pod pachą oficerską laseczką. To wszystko może wyglądać humorystycznie, ale w rzeczywistości jest przemyślanym mechanizmem psychologicznym, mających na celu ochronę tego, co zwykło nazywać się morale, czyli siłę i hart ducha jak również wolę życia. Dokładnie tak samo ma się rzecz z symbolami religijnymi i przedmiotami kultu: otaczane szacunkiem, chronione przed spowszednieniem, mają „zadziałać” gdy przed człowiekiem wyrośnie ściana, gdy się komuś nagle rozwali świat i życie się rozsypie. Właśnie dlatego, by mieć na czym się oprzeć, warto „nie brać nadaremnie” spraw najświętszych.