San Damiano – Franciszku, idź odnawiaj mój dom i jednaj ludzi! (część 1)

Pielgrzym albo turysta, który przybędzie do San Damiano, niespodziewanie znajdzie się w miejscu, które go poruszy swoim wyglądem prostym i pokornym oraz mocą wymowy tejże budowli ze swoimi kamieniami. Klasztor i kościół św. Damiana „zazdrośnie przechowuje, w najczystszej formie, pierwotne franciszkańskie przesłanie – orędzie, które jeszcze dziś urzeka nagłym i niewyrażalnym czarem, a w ich murach czuje się woń Pani Biedy.”

Poza Asyżem, w kierunku Spello, gdzie droga opada ku dolinie, stał mały zrujnowany kościółek. Stary i jakby opuszczony, mimo że przebywał tam stary kapłan, który miał pieczę nad nim. Nad ołtarzem wisiał bizantyjski Chrystus ukrzyżowany, pełen pogody i słodyczy. Nie był to krzyż artystyczny, a jednak oglądany dzisiaj wywołuje wrażenie niezwykłe. Jest pełen symboliki religijnej. Korpus Chrystusa jakby upozowany do głębokich rozważań o męce Pańskiej, ale pozbawiony jest tragizmu i tej manifestacji bólu, jaki widzimy na krzyżach z epoki renesansu i baroku. Krzyż malowany jest na dużej desce kolorami pastelowymi. Chrystus nie wisi, lecz stoi z poziomo rozwartymi rękami i jest znakiem ofiary królewskiej złożonej Bogu Ojcu przez Syna Bożego. Ręce miłośnie skierowane do świata zdają się mówić: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Na poziomie kolan Ukrzyżowanego znajdują się postacie, a wśród nich Matka Boża. W górnej części umieszczona jest miniatura Chrystusa wstępującego do nieba w otoczeniu aniołów. Głównym akcentem postaci Jezusa są wielkie, szeroko otwarte oczy pełne przenikliwości i łagodności. Ten to krzyż miał stać się w przyszłości – dzięki Franciszkowi – przedmiotem czci na całym świecie.

Przed tym krzyżem w kościółku św. Damiana modlił się Franciszek. Tu błagał o wskazanie mu przyszłości i o odpowiedź bardziej konkretną na pytanie, które postawił w widzeniu w Spoleto: „Panie, co chcesz, abym uczynił?” Modląc się Franciszek mówi: „Najwyższy, chwalebny Boże, rozjaśnij ciemności mojego serca, i daj mi, Panie, prawdziwą wiarę, niezachwianą nadzieję i doskonałą miłość, zrozumienie i poznanie, abym wypełniał Twoje święte i prawdziwe posłannictwo”. Modlitwa, która zrodziła się wtedy w sercu i umyśle Świętego, modlitwa, którą powtarzał, utrwalał w pamięci, aby później przekazać ją braciom i siostrom, jest modlitwą poszukującego człowieka. Zawiera ona głęboką, ale zwięzłą treść. Bóg, który jest najwyższy i chwalebny, jest Panem dobrym i hojnym dla Franciszka, a jego serce pogrążone w ciemności. Dlatego Biedaczyna prosi: rozjaśnij i daj mi. Prosi o trzy cnoty teologalne, z którymi utożsamia samego Boga (KLU, 6) oraz o zrozumienie i poznanie, aby wypełnić święte i prawdziwe posłannictwo Boga. Dla Franciszka to posłannictwo z pewnością oznaczało wewnętrzne powołanie do „odbudowania domu”. Tak więc osobista modlitwa ułożona przez Świętego na trudnym i długim etapie jego nawrócenia jest dana dzisiaj każdemu człowiekowi, który chce wyruszyć w drogę i prawdziwie się w nią zaangażować. Przed tym, kto zacznie nią iść, otwiera się wielka i wspaniała przygoda.

Mijały godziny. Czas płynął bez rachuby, bo pamięć i wola skierowane były na Ukrzyżowanego, w którym jak w najsłodszej głębokości Franciszek zatapiał się cały. Był tylko On i Biedaczyna, klęczący z podniesionymi rękami. Trzej towarzysze w ten oto sposób przekazują nam: „Kilka dni później, kiedy przechodził koło kościoła św. Damiana, zostało mu powiedziane w duchu, by wszedł tam na modlitwę. Wszedł więc do kościoła i zaczął żarliwie błagać Pana przed wizerunkiem ukrzyżowanego, który przemówił do niego łagodnie i słodk mówiąc:

  • Franciszku, czyż nie widzisz, że ten dom mój chyli się ku upadkowi? Idź więc i napraw mi go!

Drżący i zdumiony powiedział:

  • Panie! Chętnie to uczynię.

Myślał, że chodziło o ten kościół, który z powodu starości był zagrożony rychłą ruiną. Słowa Chrystusa napełniły go ogromną radością i światłem; a w duszy odczuł, że to naprawdę Ukrzyżowany przemówił do niego.

Wychodząc z kościoła spotkał siedzącego obok księdza i zanurzywszy rękę w sakwie, ofiarował mu pewną sumę pieniędzy mówiąc: «Proszę cię panie, abyś kupił oliwy i postarał się, by lampa przed tym Krucyfiksem mogła bez przerwy płonąć, a kiedy wydasz na to te pieniądze, dam ci na nowo tyle, ile będzie jeszcze potrzeba»” (3T, 13).

W tej modlitwie i w czasie tego dialogu z Bogiem Franciszek oglądał narodziny swego życiowego zadania. W tej chwili Bóg dopełnił to, co w nim zaczął. Franciszek miał wrażenie, że się przebudził odnalazłszy zadanie swego życia. Ukrzyżowany przemówił do niego. Biedaczyna zrozumiał i uświadomił sobie wyraźnie, że Bóg kreśli w tej chwili plan jego przyszłości, że zostanie budowniczym świątyni, odnowicielem jej murów, a potem znów objawi się wola Boża… „Panie! Chętnie to uczynię”. Zerwał się z klęczek i ruszył szybko przed siebie, aby zabrać się do wykonania zleconego mu zadania. Nawet przez chwilę nie zastanawiał się i nie pytał o powód takiego polecenia; nie pytał dlaczego ma podjąć pracę właściwie bezsensowną, bo przecież w okolicy Asyżu było wiele kościołów i kaplic. Zrozumiał, bo o to prosił gorąco w modlitwie, że ma być posłuszny życzeniom Pana i to dosłownie. Skąd taka gotowość? Już w widzeniu w Spoleto Pan go zapewnił, że po powrocie do Asyżu zostanie mu ukazane, co na czynić dalej. Połączył w sercu te dwa polecenia i reszta była już jasna i zrozumiała: ma oddać serce i ręce swemu Panu. Zdecydował spontanicznie i bez reszty do Niego w miłości należeć. Był więc gotowy iść i za wszelką cenę wypełnić każde zadanie Pana. Dopiero później Bóg objawił mu pełny i dogłębny sens tego polecenia.

Franciszek nie wrócił już nigdy jako syn zamożnego kupca Piotra Bernardone do Asyżu, swego umiłowanego miasta. Nie wrócił, by egzekwować dziedzictwo po ojcu, bo już nawet to, co jeszcze posiadał, sprzedał w Spoleto, by odbudować kościółek. Stary kapłan opiekujący się San Damiano nie chciał przyjąć tych pieniędzy mniemając, że pochodzą z kradzieży. Nie wrócił Franciszek do Asyżu znaną mu drogą, którą tylokrotnie przemierzał ze śpiewem na czele złotej młodzieży spiesząc na bankiety, tańce lub spacery. Teraz wracał już nie jako znany i oklaskiwany przywódca młodzieży, lecz jako ubogi żebrak. A idąc pokornie prosił: „dajcie mi, przez waszą łaskawość, choćby jeden kamień. W niebie otrzymacie za to o wiele więcej. Za dwa kamienie otrzymacie nagrodę podwójną. A to wszystko dla domu Bożego”.

Franciszek, bogaty młodzieniec, mający świetne perspektywy na przyszłość, nosił teraz na własnych barkach bloki kamienne drogą prowadzącą do San Damiano. Wielu śmiało się z niego, wielu szydziło, inni kiwali głowami z politowaniem, a jeszcze inni rzucali za nim zepsutymi owocami i błotem. On zaś miał przed oczami wyśmianego i wyszydzonego Chrystusa, wielbił Go pieśnią, szedł promieniejąc, gdyż jego serce rozpalone miłością Bożą pełne było radości. Uważał się za szczęśliwego, że dane mu było znosić obelgi dla swego Pana. Mijających go przechodniów obejmował serdecznym spojrzeniem i mówił im o Ewangelii z taką miłością, że niektórzy jego prześladowcy i ci, którzy z niego drwili i szydzili nawrócili się, zerwali z dotychczasowym grzesznym życiem i przyłączyli się do niego.

Bóg powołał św. Franciszka do specjalnego i wyjątkowego zadania. Powołanie to realizowało się stopniowo z coraz większym napięciem dramatycznym. Choć było wyjątkowe i specyficzne to jednak w historii powołań nie było jedyne, gdyż wszyscy jesteśmy powołani. „Każdemu zaś z nas została dana łaska według miary daru Chrystusowego” (Ef 4,1). Kościółek św. Damiana, odbudowany z wielką ofiarnością i w duchu całkowitego posłuszeństwa, zdaje się zwracać i do nas z wezwaniem, by służyć Chrystusowi. Ta służba wymaga przyjęcia Jego wezwania i szczerej gotowości: „Oto jestem Twój sługa, Twoja służebnica”, „Oto ja – poślij mnie”, „Oto idę, aby pełnić wolę Twoją”, „Tak, Panie, uczynię to chętnie”, a takie wyznanie jest równoznaczne z ofiarą, z przyjęciem krzyża Chrystusowego na każdy dzień.

kościół san damiano