Zapierająca dech w piersiach „Pietá” Michała Anioła w bazylice świętego Piotra na Watykanie; majestatyczny krucyfiks w Wawelskiej katedrze, który według legendy miał przemówić do świętej Jadwigi królowej; tchnące ciepłem figury z lipowego drzewa w przydrożnej kapliczce – ale również gipsowe figurki z odpustowego kramu; święci patronowie niesieni w procesjach na odpust albo Boże Ciało czy Wielkanocny baranek z lukru. Oto kilka przykładów wielkiej i małej sztuki Kościelnej. Nie sposób wyobrazić sobie kościoła czy nawet kapliczki bez chociaż jednej figury. Inna sprawa, że różnie to z nimi bywa. Swego czasu kaznodzieja, głoszący Słowo Boże w pierwsze święto Zmartwychwstania Pańskiego zapytał dzieci „Gdzie jest Pan Jezus?” jedno z maleństw odpowiedziało rezolutnie: „kościelny zabrał Go do zakrystii…”. Dziecko miało na myśli figurę Pana Jezusa z Grobu Bożego… Figury nie zawsze cieszą się dobrą marką. To pod nią modli się ten, kto wiadomo kogo ma za skórą… Bywają też figury uważane za sztandarowy atrybut dewocji. Ale czy słusznie? Czy za zarzutami stawianymi sztuce kościelnej, zwłaszcza tej przez raczej niewielkich rozmiarów „S” nie kryje się aby pycha? Czy czasem u domorosłych krytyków sztuki, biadających na niezaprzeczalnie obecne skądinąd w tej dziedzinie  „błędy i wypaczenia” nie kryje się przekonanie o wyższości preferowanej przez siebie formy pobożności?  Mechanizm spustowy pierwszej wady głównej funkcjonuje mniej więcej tak: „Jestem już chrześcijaninem na tyle wyrobionym lub tak doskonałym, że potrafię się dobrze modlić bez »podpórek« w postaci różnych figur. One są potrzebne tylko »dewotkom« albo ludziom prostym”. Zauważmy, że nawet jeżeli jest to prawdą, to taka motywacja unicestwia cały wysiłek modlitwy i pozbawia ją jakiejkolwiek zasługi przed Bogiem. Myślę że tu gdzieś tkwi jeden z podstawowych błędów, popełnianych przez różne współczesne wspólnoty chrześcijańskie: uderza wręcz pogarda, jaką jej członkowie żywią do tradycyjnych form modlitewnych oraz nie dopuszczające wątpliwości przekonanie o własnej wyższości i „lepszości” praktykowanych przez nie form modlitwy. Jak to zatem  bywa z różnymi figurami i figurkami, ozdabiającymi nasze świątynie, mieszkania i pokoje? Jest chyba tak, że człowiek to jedność: ciała, umysłu i duszy nieśmiertelnej. Pragnie on i powinien objąć również rozumem i zmysłami swą wiarę. Owszem, niebezpieczeństwo przesady jest zawsze możliwe. Trzeba zawsze strzec autentyzmu swej wiary. Nigdy dość przypominania, że w dziedzinie wiary nic nie dzieje się mechanicznie. Ale z drugiej strony dlaczego by nie zaprosić do modlitwy również wzroku? Nie ma chyba uniwersalnej recepty na udane modlitewne spotkanie z Ojcem Niebieskim. Zawsze aktualne pozostaje sformułowane przez św. Tomasza, prawo o wzajemnej zależności modlitwy i wiary. Uczył Doktor Anielski, że modlitwa zależy od wiary i z niej wynika. 

Święty Franciszek, mistrz modlitwy, dobrze wiedział, jak ważna jest dla człowieka możliwość oglądania nie tylko duchowo, ale i zmysłami kontemplowanych prawd wiary. Stąd pierwszy żłóbek w Greccio. Żeby zobaczyć, żeby jakoś dotknąć tego, co z zasady niedotykalne. Inaczej nie byłoby tajemnicą wiary.  I nieważne, czy wszystkie szczegóły się zgadzały. Z tego samego powodu modlił się przed krzyżem w kościółku świętego Damiana. A przecież równie chętnie trwał przed Panem w pustelni. I dlatego także niezmiernie ważny był dla niego kościółek Matki Bożej Anielskiej. Chodziło w sumie o to samo: żeby oprzeć wiarę i modlitwę na konkrecie. Żeby modlitwa nie była „odcieleśniona”. Żeby nie bujała w obłokach. Żeby nie przerodziła się w pychę. 

I jest jeszcze chyba jakoś tak, że w każdej z figur: i tych które zyskały sobie trwałe miejsce we wszystkich albumach sztuki, nie tylko Kościelnej i tych, które powstały z potrzeby serca, dzięki pracy ludowego artysty, ale i w plastykowej figurce, kupionej na odpustowym straganie tkwi jakiś szczególnie cenny emocjonalny ładunek. Czytałem kiedyś wspomnienia jednego z luminarzy Polskiej medycyny. Opowiadał pan profesor, jak za pierwsze zarobione honorarium kupił dla swojej mamy obraz Matki Bożej Częstochowskiej. W tym momencie naprawdę nieważna była artystyczna czy rynkowa wartość prezentu. Istotne było serce, niemożliwy do zmierzenia ładunek miłości i wdzięczności, obecny w zrobionym mamie prezencie. Dwoma „eksponatami”, do których jestem szczególnie przywiązany i których za każde skarby świata nie pozbędę się z pokoju są plastykowa święta Anna Samotrzecia, prezent mojego siostrzeńca i gipsowy aniołek, prezent jednego z maluchów który przyjechał na „Wakacje z Bogiem” do świętej Anny. Ofiarował mi on aniołka gdy dowiedział się, że tego dnia obchodzę rocznice swoich święceń kapłańskich. Niewiele rzeczy w życiu sprawiło mi taką radość, jak te dwie, drobne przecież rzeczy. Dla mnie jednak tak cenne, że aż bezcenne. I myślę, że w doświadczeniu wiary każdego z nas jest miejsce na obraz rzeźbę czy krzyż – świadka jakiegoś szczególnie mocnego spotkania z Jezusem. A przecież w całej naszej wierze chodzi o to właśnie, by znaleźć się jak najbliżej Jezusa.