Odpoczynek – to w naszym alfabecie jedno z najsympatyczniejszych słów i (pozornie) najprostszych. Spełnienie prośby: „Odpocznij sobie” – teoretycznie nie powinno nikomu nastręczać problemu. Co jak co, ale odpoczywanie wydaje się nam wrodzoną sprawnością człowieka. Odpoczynek na emeryturze, to marzenie bardzo wielu ludzi czynnych zawodowo: będą poświęcić się swej ulubionej pasji, na którą zawsze brakowało czasu: ogródkowi na działce, gołębiom, znaczkom… Gdy jednak nadchodzi czas odejścia na upragniony i bezsprzecznie zasłużony odpoczynek okazuje się, że nie jest im dane długo się nim cieszyć. Nagle uświadamiają sobie, że wraz z aktywnością zawodową odeszła jakaś część ich samych; część tak ważna, że życie bez niej staje się wypełnioną pustką i udręką. Iluż to ludzi doświadczyło tego w niedługi czas po przejściu na emeryturę? A krewni pytają przez łzy: „Dlaczego?” Inni kurczowo trzymają się swego miejsca pracy, jakby przeczuwali, że emerytura odsłoni ich nieumiejętność odpoczywania, ich swoistą ucieczkę w świat zawodowej aktywności, ucieczkę właściwie od czego? Czy aby nie przed czasem na przemyślenia i życiowy obrachunek, który z okrutną jaskrawością pokaże, że w ich życiu poza pracą było niewiele innego, albo zgoła nic: ani autentycznej miłości do współmałżonka, ani rzetelnej odpowiedzialności za dzieci, ani dobrze pojętej troski o swoje człowieczeństwo, którego praca przecież nie wyczerpuje? W mojej „małej Ojczyźnie”, na Górnym Śląsku, w kopalniach istnieje zwyczaj, że odchodzącemu na emeryturę górnikowi darowuje się ostatnią „szychtę”, czyli dniówkę. To stara górnicza mądrość. Iluż to doświadczonych górników ulegało wypadkom z błahych powodów właśnie w ostatni dzień pracy! Jakby świadomość, że wszystko jest „ostatni raz” blokowała ukształtowane latami, chroniące zdrowie i życie nawyki pracy pod ziemią. Obserwując spędzających wakacje młodych ludzi mam wrażenie, jakby gdzieś tak od połowy sierpnia zaczynali odliczać dni dzielące ich od początku roku szkolnego. Kiedyś pewna moja uczennica w przypływie szczerości wyznała mi: „Ojcze, chciałabym żeby już była szkoła”. Chyba domyślam się§aq dlaczego. Wakacje tracą cały swój urok w momencie, gdy sprowadzają się do absolutnej bierności, do zupełnego nic nie robienia, któremu nie mógłby niczego zarzucić najbardziej nawet ortodoksyjny rabin. Wielu młodych ludzi nieświadomie wyrabia 100% normy szabatowego odpoczynku, no chyba że droga do i z dyskoteki przekracza długość drogi szabatowej…. Jednak bezruch męczy nie mniej niż wyczerpująca praca, a zmęczenie to jest nieporównywalne z radośnie znoszonym trudem poświęcania części wakacji na przykład dzieciom z rodzin niezamożnych czy potrzebującej szczególnej miłości, albo z wysiłkiem zdobywania szczytów czy wiosłowania na kajakowym spływie. Ów absolutny bezruch męczy dlatego, że jest nieuporządkowany. Człowiek nie jest w stanie długo wytrzymać w stanie duchowej anarchii. W tym momencie szkoła, (choć daleko jej niestety do ideału świata antycznego, w którym to „scholé” oznaczało „miłe spędzanie czasu w gronie przyjaciół, upływające na poszukiwaniu prawdy”) jawi się coś pożądanego, gdyż było nie było porządkuje jednak czas, dzieląc go na dni nauki szkolnej, przerwy, ferie, wakacje; wprowadza w życie nastolatka jakieś ramy, nawet jeżeli wyznacznikami tychże ram są sprawdziany, pytania i terminy zaliczeń…

Kiedyś w latach szkoły średniej wybraliśmy się z kolegą wieczorem rowerami nad jeziora Pławniowickie, leżące mniej więcej między Gliwicami a Kędzierzynem. Do łez rozbawił nas pewien nagminny widok. Oto rodzina w komplecie, ubrana wybitnie „urlopowo”, w nabożnym skupieniu patrzy w przenośny telewizor. Po raz drugi widziałem coś takiego w ośrodku wczasowym nad Bałtykiem. Były to czasy, kiedy w czwartki można było obejrzeć film kryminalny, np. porucznika Colombo, który o 2020 przybywał na miejsce krwawej zbrodni, a przed 2100 przestępca, który mało roztropnie zlekceważył fajtłapowatego detektywa, pobrzękując kajdankami maszerował do policyjnego Forda z wyrazem niebotycznego zdumienia na twarzy. Tak więc w pewien taki letni czwartek zaszedłem do świetlicy domu wczasowego, by natychmiast się z niej wycofać. Była bowiem szczelnie wypełniona ludźmi, którzy zająwszy wszelkie możliwe miejsca siedzące, stojące i wiszące, dzielnie sekundowali wysiłkom stróży prawa i porządku. Pamiętam że była to tzw. „Kobra”, czyli teatr telewizji prezentujący jakiś kryminał. 

Co się dzieje z odpoczynkiem: niedzielnym, urlopowym, wakacyjnym? Całe rodziny „pielgrzymują” w niedziele do supermarketów wmawiając sobie, że „świetnie przy tym wypoczywają”. Tyle że ich zapewnienia brzmią ciut zbyt nachalnie i za głośno, żeby mogły być do końca szczere. I mam takie wrażenie, że wielu ludzi jest przerażonych perspektywą odpoczynku, który kojarzy im się prawie wyłącznie z nudą. To swoisty paradoks: dawnymi czasy uciekało się od pracy, dzisiaj zaś ucieka się właśnie w pracę. 

Zastanawiam się, gdzie skutki odejścia od Boga są gorsze: w dziedzinie pracy, czy odpoczynku? Zaryzykuje tezę, że człowiek, który w planowaniu swego odpoczynku nie uwzględnia Boga, rujnuje siebie daleko głębiej i dramatyczniej niż wtedy, kiedy jego praca ma niewiele wspólnego albo wręcz sprzeciwia się Bożemu zaproszeniu: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” (Rdz 1,28). Jest tak chyba dlatego, że w pracy człowiek jest istotą dla innych; odpoczywając natomiast, jest przede wszystkim dla siebie, toteż przez nie-Boży odpoczynek, albo w ogóle pozbawiając się odpoczynku, może zadać sobie najgorsze krzywdy. Stosunkowo łatwo dostrzec wynaturzenia w dziedzinie pracy pozbawionej odniesienia do Boga. Równocześnie zakładamy, że odpoczywać każdy chce i potrafi, toteż niezbyt wnikliwie analizujemy „wypoczynkowe”, „urlopowe”, „weekendowe” zaniedbania i grzechy. 

Tymczasem w Biblii odpoczynek jest skodyfikowany znacznie szczegółowiej niż praca. W odniesieniu do niej Boże Prawo podkreśla obowiązek uczciwości w dziedzinie handlu (np. Kpł. 19,36), zakazuje surowo wszelkich form wyzysku (np. Pwt 24,14-15). Natomiast Biblia szczegółowo „uczy” człowieka sztuki odpoczywania. Najpierw człowiek ma o odpoczynku „pamiętać” (Wj 20,8). Ważne stwierdzenie! Bo można się zatracić w pracy tak dalece, że człowiek zapomni nie tylko o odpoczywaniu, ale w ogóle o wszystkim. Dlatego: „Pamiętaj”. I jeszcze jeden wymowny szczegół: człowiek otrzymuje polecenie pracy bez szczegółowego uzasadnienia. Taką drogą Bóg prowadzi człowieka do świętości i koniec. Natomiast odpoczynek zostaje uzasadniony w najwyższy możliwy sposób: odwołaniem do Boga, który „odpoczął” dokonawszy dzieła stworzenia. Tak więc „obraz i podobieństwo Boże” w człowieku rozciąga się również na jego odpoczynek! 

Dalej otrzymujemy szczegółową listę osób objętych nakazem wypoczywania. Ale odpoczywać mają również i zwierzęta. W dzień odpoczynku nie wolno wykonać „żadnej pracy”. Z czasem faryzeusze zupełnie wypaczą teologiczne przesłanie szabatu, co ostro wypomni im Jezus (por. Łk 6, 1-5). Dziś trudno nam zrozumieć tę „całkowitość” odpoczynku.  Nigdy bym nie przypuścił, że swego czasu nachalnie lansowana „pieśń masowa” o tym że „zrodził nas czyn” stanie się smutną rzeczywistością w wolnej wreszcie Ojczyźnie. Wielu ludzi jest ogarniętych chyba już manią „robienia czegoś”. Byleby tylko nie zostać sam nam sam ze swoim sumieniem, ciszą, myślami. Dobry Ojciec w niebie przewidział tę ułomność człowieka, dlaczego każe mu w dzień świąteczny zmienić rytm życia. Tak samo nigdy bym nie przypuścił, że szumne zapewnienia o Polsce jako „drugiej Japonii” będą tak bliskie ziszczenia. Co prawda daleko nam do mistrzowskiej klasy mieszkańców Kraju Kwitnące Wiśni w zakresie wykorzystania czasu czy ich uprzejmości, natomiast nad Wisła zdaje się zadomawiać inna japońska cecha charakterystyczna: jest nią „Kairoshi”, czyli śmierć z przepracowania. A to chyba zdecydowanie nie o to chodziło…