W pewnej bajce mędrzec poradził władcy, by o rozwiązanie swych kłopotów poprosił szczęśliwego człowieka, żyjącego w jego królestwie. Wysłani na poszukiwania słudzy oznajmili swemu panu, że takowego człowieka nie znaleźli. W ten sposób mędrzec chciał uzmysłowić królowi, że troski i kłopoty są niezbywalną częścią ludzkiej egzystencji. Bajka, jak każda z tych pereł mądrości niczego na swej aktualności nie straciła. Trzymam zakład, że gdyby któryś z Ośrodków Badania opinii Publicznej wyruszył na poszukiwania szczęśliwego Polaka czy Polki to by go lub jej nie znalazł. Jakby dobrze się przyjrzeć, to każdy ma jakiś problem i kłopot, czasem duży, czasem zupełnie maleńki, ale jednak zawsze. Jedyna różnica to skala i treść tego, co spędza nam sen z powiek, rujnuje zdrowie, doprowadza do bladej gorączki i sprawia, że słysząc o radości życia wielu pyta: A co to jest? Wielu wspominając dawne czasy powiada z nutką nostalgii: wtedy to się żyło! Czy aby na pewno? I rzecz nawet nie tyle w obiektywnym znaczeniu czy wartości przedmiotu ludzkiej troski. Taki sam przecież ból może sprawić utrata czegoś, z czym jesteśmy emocjonalnie związani, bez względu na to, czy będzie to odpustowy pierścionek, prezent sympatii z podstawówki, pożarcie przez komputerowy wirus pliku ze szczególnie cennymi danymi czy kradzież mercedesa. Próbując pocieszyć kogoś ubolewającego nad doznaną stratą instynktownie czujemy, że argumentowanie znikomą wartością materialną utraconej rzeczy byłoby wybitnie nie na miejscu i świadczyłoby o sporym okaleczeniu uczuciowej wrażliwości kogoś, kto pospieszyłby z tego typu pociechą.
Myślę, że także w przypadku ludzkich trosk i kłopotów sprawdza się zasada ścisłego związku między wolą a kształtem naszego życia. Już tak jakoś jest, że to co mamy zależy od tego, czego chcemy w znacznie większym stopniu niż mogłoby się to nam wydawać. Podobnie jest z naszymi troskami, choć zasady tej nie należałoby absolutyzować. Bardzo często powód do zmartwienia jest od nas niezależny.; bywa również i tak, że zaniechanie należytej troski byłoby poważnym duchowym nieuporządkowaniem. Biada, gdyby duszpasterz nie troszczył się o dobro swej owczarni, lekarz – o zdrowie i życie chorych a nauczyciel – o rzetelne wychowanie swych podopiecznych. Także polityka, które to słowo pochodzi z Greckiego politeia, czyli społeczeństwo – jest jak uczy Duch Święty zawsze obecny w Kościele – roztropną troską o dobro wspólne. Roztropną, ale jednak troską.
Czy równie często nie jest jednak tak, że wiele kłopotów i zmartwień sami ściągamy sobie na głowy i to zgoła zupełnie niepotrzebnie? I że jakoś tam część naszych zmartwień jest zupełnie na wyrost? Miałem naprawdę mieszane uczucia, gdy na mój widok w drzwiach domu albo słysząc w domofonie mój głos, rodzice niepokojąco często reagowali niespokojnym: A co się stało? Smutne to, że odwiedziny duszpasterza dla wielu ludzi zwiastowały wyłącznie kłopoty. Nie powinienem jednak aż tak się znowu dziwić, skoro według psychologów ksiądz w żadnym wypadku nie nadaje się na policyjnego negocjatora, gdyż kojarzy się ze śmiercią…
Wymowne jest, że pierwsza troska naszych prarodziców, dotycząca ich, hm… nieco przesadnie skąpego stroju, pojawiła się w ściśle określonym momencie: po grzechu. A ludowa mądrość, tak bardzo zakorzeniona w Chrześcijaństwie i oparta na wnikliwej obserwacji życia powiada, że przykrycie głowy złodzieja jest wielce łatwopalne; znane jest nam także zjawisko fizyczne rezonansu, łatwo sprawdzalne na drodze prostego doświadczenia. Wystarczy mianowicie uderzyć w stół, żeby wiadomy przyrząd się odezwał…
Pismo święte dobitnie ilustruje zależność grzech – lęk, troska. Księga Kapłańska przytacza taką oto przestrogę Ojca Niebieskiego: „Co się zaś tyczy tych, co pozostaną, ześlę na ich serca trwogę w ziemi nieprzyjaciół, będzie ich ścigać szmer unoszonego wiatrem liścia, będą padać nawet wtedy, kiedy nikt nie będzie ich ścigał” (Kpł 26,36). Czy również nie tak ma się sprawa z niejednym ludzkim zatroskaniem?
Sądzę, że źródeł kryzysu wiary i jej kwestionowania należy upatrywać w niezrozumieniu istoty Dobrej Nowiny. Ewangelia nie jest przecież receptą na bezstresowe życie (to dlatego różnie to bywa z nauka religii w drogich, prywatnych szkołach, nierzadko z językiem obcym jako wykładowym. One przecież obiecują bezstresową naukę…). Wymowne jest to, że chrześcijanie odchodzą od Jezusa Obecnego w Swoim Kościele i rzucają się w objęcia sekt właśnie dlatego, że obiecują one uwolnić ich od stresów i trosk.
Jezus mówi tymczasem o prześladowaniu, o krzyżu, wręcz o byciu w nienawiści u wszystkich (por. Mt 24,4). Zarazem zaś przestrzega przed nieuporządkowaną, grzeszną troską (por. Mt 6,25-34). Taka troska jest dla Ewangelisty oznaką pogańskiego ducha, gdyż czyni zbędną wiarę w miłość Ojca Niebieskiego. Jednocześnie jednak Boski Zbawiciel uczy mądrej, Ewangelicznej troski: jej przedmiotem ma być świadomość zagrożenia ze strony tego, który i duszę i ciało w piekle pogrążyć może (Mt 10,28). Obrona przed atakiem diabła, czujność na jego pokusy, ma być według Jezusa zasadniczą troską jego ucznia. Co nie wyklucza roztropnej troski o kształt swego życia osobistego i społecznego. Ona jednak ma być względna, czyli przyporządkowana trosce o swoją wieczność. Bo człowiek, któremu z horyzontu jego zatroskania znika wieczność, ściąga mnóstwo trosk i kłopotów na swoją doczesność. I jak tu nie zgodzić się z Dantem, który w Boskiej Komedii zauważa ze smutkiem: I gdyby w świecie dawano baczenie na ten fundament, co jest przyrodzony, ludzie by lepsi byli nieskończenie (Raj, Pieśń VIII, w. 148-150).
Można się także obrazić na Pana Jezusa, że pomimo tylu modlitw i próśb człowiekowi jego zmartwień nie odbiera. Także niechęć do modlitwy może się brać z tego, że nie bardzo wiemy, jak tu stanąć przed Panem na modlitwie z głową przeładowaną kłopotami? Ale przecież na modlitwie nie jesteśmy najważniejsi ani my, ani nasze dobre samopoczucie – tylko Jezus. Rzecz jasna na modlitwie jeszcze najszybciej można odzyskać pokój serca, ale też tak być wcale nie musi. I możne nawet częściej będzie chodziło o to, aby dzięki modlitewnemu zjednoczeniu z Jezusem móc ciężar naszych trosk po chrześcijańsku dźwigać.
Franciszek jest może również dlatego taki popularny, że bywa widziany jako ktoś, komu udało się uwolnić od trosk i kłopotów. Ale to przecież nieprawda. Franciszek miał wiele trosk i zmartwień, tyle że były one innej że tak powiem kategorii. Wczytajmy się w nagłówki Reguły Zatwierdzonej, dokumentu streszczającego Franciszkową Teologię życia. O co zatem zabiega i troszczy się Franciszek? O Oficjum Boskim i jak bracia mają iść przez świat (roz. 3); Bracia niech nie przyjmują pieniędzy (roz. 4); O pokucie dla braci grzeszących (roz. 7); O kaznodziejach (roz. 9); O napominaniu i wymierzaniu braciom pokuty (roz. 10). Franciszek troszczy się zatem o ducha pobożności i ubóstwa; nie jest naiwnym wizjonerem, przewiduje, że nie wszyscy w jednakowym stopniu będą tymi ideałami żyli, stąd aż dwa rozdziały o charakterze dyscyplinarnym. Dodajmy do tego liczne choroby trapiące świętego Ojca. Mało tego. Zatroskanie o swa wspólnotę nie opuszczało go do końca życia. O tym zatroskaniu Franciszka zaświadcza Celano w swoim Żywocie Drugim: „Widział wielu chciwych zaszczytów i urzędów, nienawidząc zaś w tym ich uporu, próbował odwrócić ich od tej zarazy swym przykładem (…) Odczuwał wielką gorycz widząc, jak niektórzy, porzuciwszy to co tak dobrze rozpoczęli, zapominali o dawnej prostocie by podążać za nowinkami. Toteż smucił się tymi, którzy niegdyś podążali za wyższymi celami a teraz zniżali się do spraw niegodnych i marnych, zamartwiając się błahostkami i rzeczami bezwartościowymi w źle rozumianej wolności. Dlatego błagał Bożą Łaskawość o uwolnienie swych synów i żarliwie prosił ją z największą pobożnością, aby zachowała ich wiernymi ich powołaniu.
Zarazem jednak ten sam Franciszek, który obdarzony darem proroczym przewidział rozłamy i spory jakie zaistnieją w jego wspólnocie po jego odejściu. Franciszek trapiony pokusami i chorobami potrafił radować się radością doskonałą i za wszystko wysławiać Boga. To jest możliwe, bo istnieje coś takiego jak błogosławione i zbawienne zatroskanie. Są takie troski, które, dźwigane razem z Jezusem stają się lżejsze i możliwe do udźwignięcia. Przyjęte w duchu wiary – stają się drogą do świętości. Uczeń Jezusa nie ma przecież patentu na beztroskie życie. Ono istnieje tylko w powieściach i na szklanym ekranie. Ludzkie życie zawsze będzie naznaczone wieloma troskami. Człowiek może zawsze uciec od krzyża Jezusa – na przykład w alkohol, narkotyki, nieuporządkowaną miłość, w końcu w samobójstwo. Ale gdy ucieka od krzyża, który daje Pan, wówczas niechybnie gotuje sobie inne krzyże, stokroć cięższe, tym bardziej, że dźwigane bez Jezusa. Franciszek uczy dźwigania brzemienia swych trosk i zmartwień razem z Jezusem. Bo wtedy znaczą one drogę, choćby i krwawymi ranami i łzami. Ale wtedy to jest droga do Nieba.