Obraz autorstwa master1305 na Freepik
Przysłowie zdroworozsądkowe, nad wyraz słuszne. Takie, które składa hołd wyobraźni, jest pochwałą zdolności przewidywania. Ostrzega, że nasze działania mogą przynieść skutki, czasem nieprzewidywalne i bolesne. Przysłowie to lapidarnie tłumaczy na język potoczny III zasadę dynamiki Newtona, zwaną zasadą akcji i reakcji: „Jeżeli pierwsze ciało działa siłą na drugie ciało, to drugie ciało działa na pierwsze siłą o takiej samej wartości, lecz przeciwnie skierowaną”. Ujmując rzecz dosadniej: tam, gdzie krzywda, tam będzie, jeśli to tylko możliwe – odwet. Odwet nawet powinien nastąpić, w postaci kary, proporcjonalnej, rzecz jasna, do przewiny, uwzględniającej okoliczności łagodzące, młody wiek, wcześniejszą niekaralność, trudne dzieciństwo i parę innych bzdur.
Przysłowie to istnieje także w Biblii, gdzie dokumentuje ważny etap Bożego wychowywania człowieka do „pełni człowieczeństwa w Chrystusie”. Wskazuje na potrzebę sprawiedliwości, zarazem jednak potępia napaść bez powodu, krzywdę bezinteresowną. Nie gorszmy się tym. W środowisku starożytnego Bliskiego Wschodu, despotycznym i okrutnym, gdzie przywódca klanu cieszył się władzą praktycznie nieograniczoną – konieczność uzasadnienia reakcji wcześniejszą akcją – to był wbrew pozorom postęp niebywały.
Ostrzeżenie, że czynienie innym tego, co sami uznajemy za niemiłe może ściągnąć owe „niemiłe” rzeczy i na nas, po dziś dzień wyznacza dolną granicę, po przekroczeniu której zaczyna się erozja życia społecznego, a działanie człowieka staje się naganne; takie, które niewierzący zwą nieetycznym, wierzący zaś grzechem, jednako je potępiając. Również państwo wystąpi przeciwko temu, kto się takich czynów dopuszcza, różnicując karę w zależności od tego, czy będzie to występek, wykroczenie, przestępstwo czy zbrodnia.
Ile razy, sami padając ofiarą kradzieży, napaści czy innego zła, albo współczując innym ludziom, którzy padli ofiarą złoczyńców, wzdychaliśmy tęskniąc, aby nastały czasy, w których zasada: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” stałaby się czymś rzeczywistym. I poparlibyśmy nawet działania takie, które miałyby się do tego celu przyczynić: surowe kary, szersza prewencja, może nawet zrezygnowalibyśmy z części należnej nam intymności, byleby tylko poczuć się trochę pewniej w ciemnej uliczce czy w nocnym autobusie…
Na pierwszy rzut oka, perspektywa fizycznego bezpieczeństwa wygląda wielce kusząco, ale tylko na pierwszy rzut oka. Na dłuższą metę, życie w układzie, gwarantującym 100%-we bezpieczeństwo przy 100%-wej kontroli byłoby udręką niemożliwą do tolerowania. Zapewne właśnie dlatego odbieraliśmy (wtedy) miniony ustrój jako aparat ucisku, nawet jeżeli bandyckie napady i strzelaniny na ulicach znaliśmy z zagranicznych filmów. Udręka o której mowa ma swoje źródło w poważnym wynaturzeniu dobra, nawet jeżeli cieszyłoby się ono 100%-wym monopolem. Dobro nie byłoby wtedy piękne swoją bezinteresownością, dzięki której jest tak piękne i bezcenne. Zdanie: „Czynię tobie dobro z lęku, choć może chciałbym tobie coś złego uczynić, lękam się jednak kary, o której wiem, że jest nieuchronna” brzmi nie tylko niepięknie, ale ma w sobie także coś odrażającego. Odpycha także swoją interesownością inne zdanie: „Czynię tobie dobro, oczekuję jednak, a nawet żądam zupełnej wzajemności”. A przecież obydwa te zdania to jedynie praktyczne wnioski, wypływające z konsekwentnego stosowania zasady: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Co jednak warte jest takie dobro? Kogo ono zachwyca? Czy ktokolwiek chciałby takiego dobra?
Myślę, że duchowość franciszkańska to jedna z bardziej udanych w dziejach Chrześcijaństwa prób wdrożenie w rzeczywistość Chrystusowego nauczania o dobru i złu; by nie oczekiwać odpłaty, nie uzależniać swego działania od postaw przyjmowanych przez bliźnich, by modlić się, dobrze czynić i w końcu miłować tych, którzy są wobec nas niedobrzy.
Franciszka interesuje pełnia Ewangelii, zatem również pełnia dobra. Wyrazi tę pełnię może najbardziej, dodając do „Pieśni Słonecznej” zwrotkę o przebaczeniu: „Pochwalony bądź, Panie mój, przez tych, którzy przebaczają dla Twej miłości i znoszą słabości i prześladowania. Błogosławieni ci, którzy je zniosą w pokoju, ponieważ przez Ciebie, Najwyższy, będą uwieńczeni”. Słowa te dodał święty Franciszek, by przy pomocy słów tej modlitwy próbować, skądinąd skutecznie przywrócić pokój i zgodę między biskupem a syndykiem Asyżu. Obaj ci mężowie zdążyli uczynić sobie wiele „niemiłych rzeczy”, uniemożliwiając chyba zupełnie wszelkie próby załagodzenia sporu w drodze mediacji: Franciszek – wyborny znawca głębin ludzkiej duszy rozumiał to doskonale. Wybiera zupełnie inną metodę działania: proponuje nie tyle rozwiązanie sporu, co wydawało się raczej mało prawdopodobne, co zniesienie, czy też uznanie za niebyły. Zamiast przekonywać adwersarza, że złośliwość może być również niemiła dla niego, Franciszek proponuje wzajemne przebaczenie. Tu nie chodzi o naiwne stawianie „grubych kresek”, które zawsze walą się z hukiem na głowy swych architektów, czy też o zakłamane udawanie, że „nic się takiego nie stało”, które jest zwyczajnym hibernowaniem doznanych krzywd w oczekiwaniu na czasy bardziej sprzyjające słodkiej, a jakże, zemście.
Zaproponowane przez Franciszka Ewangeliczne przebaczenie to szukanie dobra drugiej osoby, to dostrzeganie w drugim brata/siostry a nie jedynie chodzącego arsenału, mniej lub bardziej niemiłych środków odwetu. Bo przecież równie możliwym sposobem realizacji zasady „nie czyń drugiemu…” jest zupełna obojętność wobec drugiego: „Nie czynię tobie tego, czego sam nie lubię, jednocześnie jednak nie czynię tobie dobra, gdyż nie potrzebuje od ciebie dobra, które mógłbyś mi dać”.
We Franciszkowej strofie o przebaczeniu, którą sprzeciwia się on egoistycznej, minimalistycznej antyduchowości, której symbolem pozostaje przysłowie: „Nie czyń drugiemu…” jest jakaś intuicja, jakieś niezwykle głębokie odczytanie Ewangelii. Bo Ewangelia nie jest Dobrą Nowiną o tym, jak unikać zła, jak utrzymywać równowagę sił, jak szachować drugiego możliwością szybkiego odwetu. Ewangelia jest Dobrą Nowiną o dobru. Ewangelia uczy nastawienia na sukces. Dobro rodzi dobro. Sukces rodzi sukces. Mówi Jezus: „Kto ma, temu będzie dodane”. Ktoś kto jest wpatrzony w dobro, ani nie będzie myślał, ani nie będzie nawet w stanie uczynić drugiemu czegoś niemiłego. Tak samo głęboko rozumiał Ewangelię inny święty z nieciekawą przeszłością: Augustyn. Mawiał Biskup Hippony: „Kochaj i czyń, co chcesz”. Należałoby zatem przysłowie o nieczynieniu zła zastąpić przysłowiem o wprowadzaniu dobra w czyn: „Czyń drugiemu to, co tobie jest miłe. Nawet jeżeli on tego dobra nie odwzajemni, ty i tak będziesz wygrany. Nie martw się, wraca do nas nie tylko zło. Również dobro. Zwłaszcza dobro. A dzięki dobru, które wróciło, będziesz lepszym człowiekiem, bliżej Jezusa a o to przecież chodzi.