Ewangelia cała jest piękna. Szczególnie wzruszają te miejsca, w których Jezus odsłania głębię swego Bożego Serca. Tak też jest w dzisiejszej Ewangelii. Jezus pragnie dobra i szczęścia biednego człowieka: „Chcę, bądź oczyszczony”. Jezus chce, aby ludzie byli szczęśliwi. Nikt zdrowy na umyśle nie będzie pragnął krzywdy dla kogokolwiek. Odruchowo zakładamy dobrą wolę. Ponieważ dobra wola wydaje się być czymś oczywistym, dlatego tak bardzo boli jej podważanie czy wręcz zarzucanie zlej woli. Jezus pragnie dobra także ludzi Jemu niechętnych. Zgromi uczniów, którzy w zemście za odmowę gościny chcą zniszczyć ogniem wioski niegościnnych Samarytan (por. Łk, 9, 51-56). Jezus nigdy nikogo nie ukarał. Wymowny jest szczegół z wieczoru Wielkiego Czwartku: Jezus uzdrowi Malchusa, sługę arcykapłana, należącego zatem do grona wrogów Rabbiego z Nazaretu (por. Łk 22,47-53).
Jezus okazujący miłosierdzie trędowatemu wzywa, by dla nikogo nie pragnąć zła. Nasza dobra wola nie może oczywiście być naiwna: byłaby wtedy karykaturą samej siebie. My przeczuwamy niszczącą siłę złej woli. Dlatego zarzekamy się, że jakiegoś wielkiego nieszczęścia nie życzylibyśmy nawet najgorszemu wrogowi. Ale już w miarę prostego złamania bez przemieszczeń czy niechby i dłuższej grypki…
Jezus pozwala dojść do głosu sercu. I choć życiem powinna rządzić głowa, to jednak nasze życie bez przyzwolenia na odruch współczucia byłoby jakoś ubogie, niepełne. I chyba jednak by się Panu Jezusowi nie podobało.