W ślad za przykładem i nauczaniem św. Franciszka oraz jego pierwszych towarzyszy, w duszach licznych wiernych zapłonęło pragnienie życia bardziej zgodnego z Ewangelią. Co więcej, entuzjazm tych ludzi był tak wielki, że pragnęli oni wyrzec się nawet pożycia małżeńskiego. Biedaczyna musiał niemało się natrudzić, by odwieść ich od takich postanowień. Udało mu się to poprzez obietnicę dania im pewnych zasad, przy pomocy których mogliby osiągnąć swój zamiar, jednocześnie pozostając we własnych rodzinach i w kręgu własnych spraw. Zasady te – według powszechnej dziś opinii – zostały wyłożone w Liście do wszystkich wiernych, uważanym z tego powodu za programową podstawę życia ewangelicznego, do którego dążyli ówcześni wierni.
Aby naśladować Chrystusa, wewnętrznie i zewnętrznie, potrzebny jest duch i forma życia, czyli zbiór teoretycznych zasad, które byłyby jakby motywacją owych zasad praktycznych. Powiedzenie „miłujmy się” jest zasadą teoretyczna, ale powiedzenie, że należy ugościć biednego, przebaczyć obelgi, pielęgnować chorych a zwłaszcza trędowatych, są praktycznymi zasadami, które sprowadzają na grunt rzeczywistości owo stwierdzenie „miłujmy się”.
Tomasz z Celano informuje nas: „Ludzie każdego wieku i każdej płci podążali, by zobaczyć dziwy, jakich właśnie Pan dokonywał na świecie przez swojego sługę. Zaprawdę, w owym czasie wydawało się, że poprzez obecność św. Franciszka czy poprzez jego sławę jakieś nowe światło spłynęło z nieba na ziemię, rozpraszając wszystką pomrokę ciemności, jaka zalegała prawie cały kraj, tak że mało kto wiedział, jaki obrać kierunek. Prawie wszystkich pochłaniała otchłań zapomnienia o Bogu i gnuśne zaniedbanie Jego przykazań, tak że ledwie czasem ktoś kiedyś otrząsnął się był z dawnych i zastarzałych złości. Promieniował jak gwiazda błyszcząca w ciemności nocy i jak zaranie rozciągnięte nad mrokami. I stało się, że wkrótce wygląd całej prowincji zmienił się i wszędzie nabrał bardziej radosnego widoku, po zrzuceniu pierwotnego brudu. Także nieuprawna winnica zaczęła puszczać pączek woni Pańskiej, a wydawszy z siebie kwiaty słodkości, zrodziła również owoc czci i godności. Wszędzie rozbrzmiewało dziękczynienie i chwalba, a wielu zaniechało trosk światowych i pod wpływem życia i nauki św. Ojca Franciszka nabywało poznania siebie i zapragnęło miłości i czci dla Stwórcy. Wielu z ludzi, szlachcie i plebejusz, duchowni i świeccy, dotknięci tchnieniem Bożym, zaczęli garnąć się do św. Franciszka, pragnąc na stałe walczyć pod jego wodzą i kierownictwem. Święty Boży, jak rzeka pełna łaski niebieskiej zraszał wszystkich deszczem charyzmatów, a rolę ich serca zdobił kwiatami cnót. Oto wyborny mistrz! Na jego wezwanie odnawia się Kościół Chrystusowy obydwojga płci i zwycięsko kroczą trzy wojska dążących do zbawienia (bracia mniejsi, klaryski i tercjarze świeccy), według jego wzoru, reguły i nauki. Wszystkim podał normę życia i wskazał drogę zbawienia odpowiednią dla każdego stanu” (1 Cel 36-37).
Biedaczyna, wezwany przez Ukrzyżowanego do odbudowy Jego „domu”, doznał od Boga, objawienia, iż winien prowadzić w Kościele żywot „zgodnie z Ewangelią świętą” wespół z braćmi, których dał mu sam Pan. I tak założył I Zakon. Za radą i wskazaniami Franciszka, również Klara z Asyżu ustanowiła Zakon sióstr pragnących podążać tą samą drogą ewangelicznej doskonałości. I w ten sposób powstał II Zakon – klarysek. Ponadto wielu innych mężczyzn i kobiet, do głębi ujętych wzorem życia i kazaniami Franciszka, poczuło się wezwanymi do życia w pokucie ewangelicznej, nie chcąc jednak porzucić swych domów i zajęć. I dla nich także Biedaczyna podał zasady życia. Tym oto sposobem narodził się Zakon Braci i Sióstr od Pokuty lub III Zakon. Z biegiem stuleci owe trzy zakony rozgałęziły się i dziś można doliczyć się praktycznie ponda 200 Instytutów, tak zakonnych, jak i świeckich, wywodzących się od św. Franciszka z Asyżu i uznających Biedaczynę za swego przewodnika duchowego.
Mimo iż tak wielka jest różnorodność, w której jawi się nam Rodzina Franciszkańska, istnieje tylko jeden cel, do którego dążą jej członkowie: upodobnienie się do Chrystusa poprzez wierne zachowywanie Ewangelii za przykładem św. Franciszka. Tym sposobem urzeczywistnia się w Kościele charyzmat wspólnego Ojca Serafickiego.
Teraz pragniemy przedstawić w wielkim skrócie cztery postacie z III Zakonu, z którymi zetknął się za swego ziemskiego życia Franciszek: bł. Luchezjusz z Poggibonsi, bł. Gerard z Villamagona, bł. Wridiana z Castelfiorentino i św. Elżbieta z Turyngii.
Luchezjusz urodził się w 1181 r. w Goggiano w Etrurii. W młodości, podobnie jak Franciszek, marzył o karierze rycerskiej. Jednak nic z tego nie wyszło, dlatego przeprowadził się do Poggiobonsi k/Sieny. Tam poślubił kobietę i pięknym imieniu Buonadonna (dobra pani) i zajął się kupiectwem. Niektórzy mówią, że ze względu na wykonywany zawód zetknął się z ojcem św. Franciszka, Piotrem Bernardone. Z tej racji ponoć wiele usłyszał o Biedaczynie i zapragnął osobiście spotkać się z nim. Nadarzyła się dobra okazja, ponieważ Franciszek w swych podróżach apostolskich przybył do Sieny, a oboje małżonkowie, ponoć bardzo skąpi, zaprosili go do siebie. Dzięki temu spotkaniu bardzo się zmienili. Powoli stawali się ludźmi hojnymi i świadczyli uczynki miłosierdzia względem bliźnich. Poprosili Franciszka, aby przyjął ich do III Zakonu i napisał dla nich regułę życia. Święty z Asyżu już od dłuższego czasu myślał o chrześcijanach świeckich, którzy zakładają rodziny i pracują, a więc nie mogą żyć tak jak zakonnicy w klasztorach. Franciszek chętnie i z radością spełnił ich prośbę. Luchezjusz i Buonadonna, jego żona, przywdziali habity tercjarskie przez posługę Franciszka, a po pewnym czasie napisał regułę dla braci i sióstr żyjących w świecie. W ten sposób Biedaczyna założył III Zakon. Było to w 1221 r.
Niektórzy jednak podważają opinię jakoby Luchezjusz i Buonadonna byli pierwszymi tercjarzami. Natomiast pewnym jest, że należą do pierwszych tercjarzy, którzy osiągnęli chwałę ołtarzy, ponieważ ich kult rozpoczął się zaraz po ich śmierci. Małżonkowie z Poggibonsi i ich dzieci zbudowani i porwani ideałami Franciszka tak bardzo odmienili dotychczasowe życie, że zaczęli go naśladować żyjąc w miłości, ubóstwie, prostocie i w pełnieniu uczynków miłosierdzia wobec bliźnich.
Luchezjusz i Buonadonna, zachęceni i pobłogosławieni przez Franciszka, wzrastali w doskonałości chrześcijańskiej i radowali się, że mogą należeć do wielkiej rodziny franciszkańskiej będąc w stanie świeckim. W pełni i doskonale zachowywali regułę, którą przekazał im Franciszek. Żyli uczciwie, w pokoju i miłości. Zasłynęli z miłości okazywanej wobec bliźnich, pokorą i umartwieniem.
Za pośrednictwem tercjarzy Biedaczyna usiłował dać życiu świeckiemu podstawy moralne, starał się zaszczepić w sumienia kupców i rzemieślników zamiłowanie do pracy, uczciwość w interesach, zasadę wzajemnej pomocy oraz czystość obyczajów. Wszędzie, czy to w mieście, czy na wsi, gdzie tylko kazanie Franciszka czy jego braci wstrząsnęło sumieniem wiernych, powstawał III Zakon. Kaznodzieja poszedł dalej, lecz tercjarze pozostawali. Poczynając od św. Elżbiety z Węgier, młodej hrabiny z Turyngii, która franciszkańską cnotą uświęciła małżeństwo, macierzyństwo, wdowieństwo, tron i wygnanie z zamku, szczęście miłości i cierpienie opuszczenia, która otrzymuje w podarunku od samego Franciszka płaszcz oraz przykład cnoty, a przez stulecia wywiera swój pociągający wpływ w krajach niemieckich, w Polsce i tam, gdzie jest III Zakon i zachęca do naśladowania, aż do św. Róży z Viterbo, panienki z prostego ludu, która staje się apostołką na drogach i placach, która przemawia przeciwko Fryderykowi II w obronie wolności Kościoła i gminy; od św. Iwona z Bretanii, który był podziwiany wśród ludu jako kapłan i obrońca ubogich, aż do bł. Bartoka z San Gemigniano, proboszcza, którego z powodu jego cierpliwość przy znoszeniu trądu nazwano Hiobem z Toskanii; od św. Ferdynanda, która Kastylii, do Piotra Grzebieniarza, milczącego, najczcigodniejszego kupca ze Sieny, który kupował w Pizie grzebienie i wrzucał do rzeki Arno choćby odrobinę uszkodzone, gdyż nie chciał, aby „ktokolwiek otrzymał od niego zły towar”; od Ludwika IX, który na tronie francuskim dał przykład pociągającej i porywającej duszę świętości, aż do szewca Nowelowa z Faenza; od bł. Humiliany z Cerchi, nieposzlakowanej narzeczonej i wdowy, aż do św. Małgorzaty z Kortony, grzesznicy i wielkiej pokutnicy, nie ma dla franciszkanizmu zbytnio czystego czy zbytnio obciążającego sumienia. Gdzie przenika duch Ewangelii i Franciszka, tam wszystko staje się jasne i radosne jak przy wschodzie słońca.
Luchezjusz zmarł 26 kwietnia 1260 r. I został pochowany w kościele braci mniejszych, gdzie do dziś jego relikwie są bardzo czczone. Jego kult szybko rozszerzył się w całej Toskanii i w całej rodzinie franciszkańskiej, która zawsze uważa go za pierwszego tercjarza w świeckim zakonie. Jest patronem Poggibonsi. Innocenty XII w 1697 r. potwierdził jego kult.
Błogosławiony Gerard. Urodził się w Villamagna nad brzegiem Arno w pobliżu Florencji w 1174 r. Był synem pobożnych i religijnych wieśniaków. Mając 12 lat, został sierotą. Podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej wpadł w ręce Turków i został wzięty do niewoli, gdzie przez dłuższy czas był źle traktowany. Po uwolnieniu nawiedzał miejsca święte dużo modląc się i rozważając życie naszego Zbawiciela. Po pewnym okresie czasu powrócił do Villamagna. Zatrzymał się przy kościółku, który do dziś istnieje i nosi jego imię: bł. Gerard. We wnętrzu świątyni przechowywana jest urna z relikwiami Błogosławionego. Kilka lat później ponownie, ale drogą morską, udał się z 20 rycerzami do Syrii. I tym razem zostali pochwyceni przez piratów, którzy uprzykrzali im podróż, a życie ich wisiało na włosku. Dotarłszy po pewnym czasie do Palestyny oddał się modlitwie i czynom miłosierdzia spełnianym wobec chorych i pielgrzymów. Pozostał tam przez siedem lat, a gdy spostrzegł się, że ludzie okazują mu znaki czci, życzliwości, uznania i zainteresowania, powrócił do Włoch. Tu spotkał się i poznał św. Franciszka, z którego rąk przyjął habit tercjarski. Jako tercjarz powrócił do swego oratorium w pobliżu Villamagna, tym razem po to, aby osiedlić się na stałe. W pobliżu wybudował własnymi rękami kolejne oratorium, ale tym razem poświęcone Matce Bożej. Każdego tygodnia nawiedzał, jako pielgrzym, trzy różne świątynie, modląc się w nich w trzech intencjach: za dusze w czyśćcu cierpiące, o odpuszczenie grzechów i o nawrócenie niewiernych. Zmarł 25 maja 1270 r. w 96 roku życia. 18 marca 1833 r. papież Grzegorz XVI zatwierdził jego kult.
Modlitwa była duszą jego życia i działania. By stać się prawdziwym czcicielem Ojca, tak jak Jezus, Gerard starał się żyć i działać w jedności z Bogiem, w stanie uwielbienia, ofiarowania Mu tego, czym się jest, co się posiada, tego co się czyni, co się otrzymuje. Podobnie jak św. Franciszek, dążył do tego, aby być już nie jedynie modlącym się człowiekiem, lecz samą modlitwą.
Dla naśladowania Świętego z Asyżu Gerard, obracając się wśród ludzkich spraw, starał się pozostawać w jedności z Bogiem w tym wszystkim, co myślał i czynił, pozostawiając – jak się powiada – w harmonii z Nim. Nawet krótki akt strzelisty jest zawsze modlitwą. Powiedzieć: „jakiż to piękny zachód słońca!” jest modlitwą pochwalną. „Jak Bóg jest piękny i dobry! Panie, dodaj mi sił! Panie, pobłogosław temu człowiekowi! Jezu, ufam Tobie! Dziękuję Ci, Panie! Panie, już nie mogę dłużej! Jezu, kocham Cię!” – są modlitwami ufności, zawierzenia i poddania się woli Boga. Gerard uczył się dziękować Bogu za piękną i słodką twarz, za kwiat, za owoc, za każdego człowieka i za każde stworzenie. Uczył się przyjmować jako ofiarę dla Boga codzienne trudy i udręki, konieczność oglądania wciąż tych samych twarzy, powtarzanie wciąż tych samych gestów. Ochota rezygnacji ze wszystkiego, a później myśl, że Bóg raduje się z tego pokornego i prostego życia, które minuta po minucie jemu oddajemy. To wszystko jest modlitwą.
Błogosławiona Weridiana. Urodziła się w 1182 r., w tym samym roku co św. Franciszek, w Castelfiorentino w Toskanii. Pochodziła z bogatej szlacheckiej rodziny Attavanti. Wychowywała się w domu zamożnego wuja. W czasach niedostatku i głodu była „dobrą matką” – tak ją nazywano – spiesząc z pomocą biednym i głodnym. Odczuwała powołanie do życia pokutnego i na osobności. Odbyła pieszo kilka pielgrzymek: do Hiszpanii do grobu św. Jakuba Apostoła, do grobów św. Piotra i św. Pawła w Rzymie, nawiedziła katakumby i Koloseum. W końcu postanowiła żyć na wzór anachoretek ze Wschodu.
W Castelfiorentino była kaplica św. Antoniego Opata, pustelnika. W pobliżu niej Weridiana wybudowała celę, w której zamieszkała odziana w wór pokutny. Poleciła zamurować drzwi, pozostawiając tylko otwór, przez który podawano jej skromne pożywienie, i dzięki któremu mogła uczestniczyć w liturgii, spowiadać się i przyjmować Komunię św. Oprócz spowiednika i ojca duchownego przybywali do niej ludzie biedni, skrzywdzeni, wątpiący i udręczeni. Pomagała im dobrym słowem i radą, duchową pociechą i miłością.
Pewnego dnia w 1221 r. odwiedził ją sam św. Franciszek odziany w wór i przepasany sznurem. Spotkanie tych świętych osób łatwiej sobie wyobrazić, nić opisać. Biedaczyna przyjął ją do Zakonu Braci i Sióstr od Pokuty (III Zakon), który właśnie w tym samym roku założył. Zmarła w 1242 r. Na miejscu, gdzie znajdowała się jej cela, wzniesiono ku jej czci okazały kościół. Papież Klemens VII 20 września 1433 r. beatyfikował ją.
Błogosławiona Weridiana przez całe swe życie żyła sakramentami. Dla tercjarzy franciszkańskich rodzi się konieczność lub przynajmniej celowość, by franciszkanie świeccy, jak najobficiej czerpali moce i siły z sakramentów świętych. Ponadto winni zwracać uwagę na nieochrzczone jeszcze dzieci, na niebierzmowaną dotąd młodzież, na starsze i schorowane osoby potrzebujące Wiatyku lub Namaszczenia Chorych, wreszcie na pary żyjące ze sobą bez ślubu. Z Eucharystii bierze się w nas najskuteczniej nasze uświęcenie i uwielbienie Boga. Liturgia zakłada poznanie całej duchowości franciszkańskiej, która – poczynając od św. Franciszka, kończąc na dniu dzisiejszym – uczyniła z Eucharystii ośrodek własnej duchowości. W konsekwencji tego codzienna Msza św., mimo iż nie jest wyraźnie przez „Regułę” nakazywana, jest pożądana z tytułu miłości, którą żywi się do Chrystusa.
Święta Elżbieta Węgierska, patronka III Zakonu. Przyszła na świat w 1207 r. jako trzecie dziecko króla Węgier Andrzeja II i księżnej Krynickiej Gertrudy. Przyobiecano ją dla syna Hermana, langrafa Turyngii, Ludwika. Jako 4 letnia dziewczynka wyposażona hojnie przez ojca przybyła na dwór do Wartburga. Wcześnie zaczęła przejawiać oznaki intensywnej religijności i pobożności, spełniała uczynki miłosierdzia, pielęgnując osobiście chorych i trędowatych. W 1221 r. poślubiła Ludwika, a małżeństwo okazało się bardzo szczęśliwe. „Jeśli tak bardzo kocham istotę śmiertelną – mówiła Elżbieta do swojej wiernej sługi Izentrudy – o ile bardziej powinnam kochać Pana, który jest nieśmiertelny i włada wszystkimi”. Również sama Izentruda zaświadcza o wzajemnej miłości obojga małżonków, jakby dla potwierdzenia, że pobożność nie tłumi ani nie unicestwia uczuć ludzkich. „Miłowali się cudowną miłością – pisze – słodko się wzajem zachęcali w wielbieniu Boga i służeniu Mu”. Elżbieta czule kochała Ludwika, a Ludwik kochał ja za jej urodę, delikatność i wdzięk. A przecieknie uciekała się do znanych w świecie sposobów, by podkreślić swe powaby; na odwrót – wystrojone, dumne turyngijskie damy niemalże pogardzały Księżną za jej proste ubiory i skromne życie.
Na zamku w Wartburgu prawie nie odróżniała się od służebnic, zawsze zajęta jakimiś sprawami, prawie nigdy nie oddawała się rozrywkom. Zresztą młodziutka Księżna nie miała zbyt wiele czasu na światowe igraszki; w wieku 15 lat urodziła pierwszego syna, mając lat 17 powiła pierwszą córkę, jako dwudziestolatka stała się matką drugiej córki, a od 20 dni była już wtedy wdową.
Krótko trwało ich urocze i czułe pożycie. Nie zakłócały go żadne nieporozumienia, chociaż czasami mąż uważał, że jego żona przesadza w pobożności, jak na przykład wtedy, gdy kazała budzić się w nocy bez jego wiedzy, by pomodlić się na klęczkach obok małżeńskiego łoża. „Nawet, kiedy jej mąż jeszcze żył – stwierdziła później Izentruda – ona była jak zakonnica: pokorna, miłosierna, cała oddana modlitwie. Pełniła wszystkie uczynki miłosierdzia z największą radością w duszy i z nigdy nie zmienionym obliczem”.
Ale w lecie 1227 r. Ludwik wyrusza na wyprawę krzyżową, podczas gdy Elżbieta oczekuje trzeciego dziecka. Po trzech miesiącach posłaniec przynosi wieść, że książę umarł we Włoszech. „Umarł! – zawołała Elżbieta – i z nim umarło wszelkie moje dobro na tym świecie”. Młodziutka wdowa staje się natychmiast przedmiotem szykan ze strony chciwych szwagrów. Wypędzają ją z zamku; odbierają jej dzieci, na których rzecz zrzeka się spadku.
Przywdziewa szary strój na wzór franciszkańskich tercjarek i poświęca się całkowicie dziełom miłosierdzia. W duchu i za przykładem zmarłego zaledwie rok wcześniej św. Franciszka, opiekuje się chorymi i leczy trędowatych, oddając się pod kierownictwo duchowe najpierw franciszkanina o. Rudygera, a potem cystersa Konrada z Marburga, niezmiernie wymagającego, który każe jej się biczować za najdrobniejsze nawet przewinienie.
Była oddaną protektorką franciszkanów w Niemczech. W Eisenach wybudowała dla nich klasztor. W Marburgu ufundowała szpital, który dedykowała św. Franciszkowi. Ostatnie lata swego krótkiego życia spędziła w skrajnym wyrzeczeniu i ubóstwie. W 11228 r. złożyła na ręce o. Konrada, cystersa, ślub wyrzeczenia się świata i przyjęła habit tercjarski (podanie głosi, że sam św. Franciszek przekazał jej swój płaszcz zakonny). Złożyła także śluby zakonne w Wielki Piątek w kościele franciszkańskim. Zobowiązała się chodzić boso do końca życia. Założyła szpital, w którym była pielęgniarką. Zmarła 17 listopada 1231 r., mając 24 lata. Papież Grzegorz IX, który kanonizował św. Franciszka i św. Antoniego, kanonizował również św. Elżbietę 27 maja 1235 r.
Trzeci Zakon Franciszkański obrał ją a swoją patronkę. Elżbieta przyświeca przede wszystkim jako wzór poświęcenia i miłosierdzia. Charakterystyczna cecha jej życia to zawierzenie Opatrzności Bożej oraz czuła i serdeczna miłość względem biednych i chorych. Elżbieta była siostrą wszystkich ludzi. Nie zostawiła nam wielkich pism, zostawiła za to świadectwo życia. Nie oddzieliła się zamkowymi murami od ludzi, ale poszła do nich. Stała się autentyczną siostrą solidaryzującą się z potrzebującymi. Nie chciała być panią, władczynią, księżną, królową, lecz służącą, usługującą, pomagającą. Jezus bowiem przyszedł służyć.
Święta Elżbieta uczy nas patrzenia na życie od dołu, od ulicy, od strony potrzeb, nędzy, głodu materialnego i duchowego. Za każdym człowiekiem w potrzebie, za każdym żebrakiem, alkoholikiem, narkomanem stoi długa historia zawinionego lub nie zawinionego staczania się w dół.
Z tego maleńkiego ziarna gorczycznego wyrosło w ciągu dziejów w Kościele Chrystusowym ogromne drzewo. Opierając się na duchowości św. Elżbiety powstały liczne inicjatywy charytatywne, zgromadzenia zakonne, łącznie z ss. Elżbietankami założonymi w Nysie przez Marię Merkert i Klarę Wolf. Wiele parafii, kościołów i kaplic obrało ją za swoją patronkę i orędowniczkę. Święta Elżbieta zachęca nas swoim przykładem, byśmy uwierzyli w nasze możliwości ukształtowania życia w kierunku własnego szczęścia, byśmy stosując apostolat błogosławionego miłosierdzia sami kiedyś dostąpili miłosierdzia. Bożego.