Jednym z miejsc, w którym osiedlili się franciszkanie na Śląsku w XIX wieku był niewielki klasztor  pw. św. Józefa robotnika w Prudniku Lesie. Klasztor był położony kilka kilometrów od miasta w sąsiedztwie zsekularyzowanego w 1810 roku  klasztoru kapucynów na tzw. Kapellenbergu. Mimo niedogodnego położenia, klasztor i kościół cieszyły się szczególnym uznaniem wśród wiernych. Oprócz nabożeństw w przyklasztornym kościele zakonnicy zajmowali się duszpasterzowaniem wspólnot III zakonu, św. Franciszka, których było dwadzieścia trzy. Głosili rekolekcje i misje parafialne oraz zajmowali się w Prudniku chorymi w szpitalu, spełniając urząd kapelanów szpitalnych. Franciszkanie odprawiali także Msze św. w klasztorach sióstr zakonnych: Urszulanek i Elżbietanek. W pobliżu budynków klasztoru znajduje się  Grota Lurdzka, zbudowana w 1903 r. z wulkanicznych tufów przywiezionych z dalekiej Nadrenii. Była  ona miejscem nabożeństw maryjnych, zwłaszcza w miesiącach  /od maja do października/.  W tym czasie na nabożeństwa przychodziło bardzo dużo wiernych, nie tylko z miasta, ale i z okolicznych wiosek. Wielu wiernych korzystało z posługi kapłanów franciszkanów w konfesjonale. 

Kapituła prowincjalna w 1939 roku przydzieliła do Prudnika Lasu sześciu kapłanów. Do 1941 roku przebywał w Prudniku wielki kaznodzieja franciszkański, wieloletni kaznodzieja katedralny we Wrocławiu O. Bernard Wienczerz. Wierni szczególnie z miasta przychodzili do kościoła klasztornego by wysłuchać jego kazań.  O. Bernard był z tego powodu wielokrotnie wzywany na gestapo by wytłumaczyć się z treści głoszonego słowa Bożego. Niestety, antyreligijna propaganda i cenzura ówczesnej władzy chciała wpłynąć na treści, które głosił o. Bernard Wienczarz. W tym okresie skradziono cztery stacje Drogi Krzyżowej, które po kilku tygodniach policja odnalazła i zwróciła. Coraz częściej dochodziło do dewastacji terenu klasztornego i drobnych kradzieży. Trzeba było w nocy pilnować zabudowań i dobytku.   Niemniej klasztor franciszkanów w Prudniku Lesie żył swoim życiem. 

W tym czasie z prowincji św. Jadwigi przychodziły coraz częściej smutne widomości o śmierci współbraci na wojnie lub o nowych powołaniach na front. I tak we Wrocławiu Karłowicach na studiach teologicznych, nie było kleryków prowincji św. Jadwigi, wszyscy zostali powołani do wojska. Byli tylko klerycy goście z Węgier i polskiej Prowincji WNMP. Część klasztorów, które miały gospodarstwa zostały zmilitaryzowane. 

Pod koniec 1944 roku było widać, że front szybko przesuwał się na zachód. Na drogach, również w okolicach Prudnika pojawiły się kolumny prowadzonych jeńców. Widok ich był opłakany, zwłaszcza tych, których prowadzono z Auschwitz /Oświęcimia/. Wielu ludzi z ziemi prudnickiej po raz pierwszy zobaczyło tę najczarniejszą stronę i brutalność wojny. Więźniów prowadzili żołnierze SS. Pierwsze informacje o zbliżającym się froncie dotarły na początku roku z Krapkowic.  Proboszcz z Dobrej ks. Dolezich przekazał wiadomość, że Rosjanie są już na brzegu Odry. Jednak dopóki wojska rosyjskie nie sforsowały Odry w okolicach Brzegu i nie zajęły ziemi grodkowskiej, mieszkańcom klasztoru prudnickiego wydawało się, że są bezpieczni. Jednak ta sytuacja nie trwała długo. 

    W gazetach pojawiały się propagandowe informacje dotyczące ewakuacji.  Pomimo ogłoszeń zachęcających do opuszczenia swoich domów, bardzo dużo ludzi pozostało w swoich domostwach. Dopiero dzień 7 marca 1944 dał początek szybkiego opuszczania swoich domostw. Była to sobota. Nysa płonęła. Z daleka była widoczna łuna.  Niemcy uciekali w stronę Czech. Klasztor na  Kapelleberg należący do kościoła wrocławskiego i obsługiwany przez franciszkanów, w którym znajdował się dom dla księży demerytów, był położony na górce. Było to miejsc strategiczne. Kapłanów i zakonników ewakuowano. Część z nich schroniła się do klasztoru św. Józefa. Kapellenbergu bronił Volksturm i HJ. Część wojska musiała się ewakuować. Zabrali ze sobą resztki amunicji i ruszyli w stronę Rudziczki /Riegersdorf/. Słysząc wystrzały armatnie i mając świadomość zbliżającego się frontu, w mieście wybuchła panika. Ludzie nie bardzo wiedzieli, dokąd uciekać. Coraz częściej było słychać samoloty. Zbliżały się rosyjskie kolumny wojskowe. W czasie ataku Rosjanie zlikwidowali niemiecki czołg i podpalili po drodze kilka stodół. Wieczorem nie było już połączeń telefonicznych. Ludzie uciekali z miasta i wielu z nich szukała schronienia w klasztorze u franciszkanów. Furta klasztorna była pierwszym miejscem do zakwaterowania. Uciekinierzy z miasta gnieździli się w pomieszczeniach klasztornych. Słychać było bez przerwy płacz dzieci. Niektórym kobietom puszczały nerwy i kłóciły się o miejsce przy kuchennym piecu. W kościele stały wózki, rowery, podręczny bagaż oraz żywność. W ogrodzie klasztornym rozlokowała się grupa żołnierzy, którzy postawili działo na wzgórzu powyżej altanki zwanej „Domkiem Zacheusza”. Działo skierowano na miasto. 

Dwa dni później 19 marca pociski artyleryjskie poważnie uszkodziły były klasztor kapucynów. Rosjanie wytropili obrońców Kapellebergu i przypuścili zmasowany atak artyleryjski. W wyniku ataku zostały uszkodzone zewnętrzne ściany, a ściana frontowa została całkowicie zniszczona. Uległo zawaleniu sklepienie kościoła klasztornego. Było dużo ofiar. 

W nocy pierwszą ofiarą wojsk rosyjskich padł niejaki pan Fipper, który nie chciał dać żołnierzom wódki. Został zastrzelony na oczach swojej żony. Przez kolejne dni Rosjanie ostrzeliwali klasztor z dział ustawionych w mieście, myśląc, że na Kapellebergu jest jeszcze wojsko niemieckie broniących swoich pozycji.  I tak zaciszny klasztor w prudnickim lesie stanął na linii frontu. Uciekinierzy będący w klasztorze u św. Józefa udali się do piwnicy. Mimo trudnej sytuacji i zagrożenia życia, franciszkanie zadbali o ludzkiego ducha. Gwardian odprawił Mszę św. Ludzie przystępowali do spowiedzi i Komunii św. Cyborium po Mszy św. opróżniono, pozostały tylko w tabernakulum dwa komunikanty. Bracia pilnowali kaplicy, by w razie niebezpieczeństwa  spożyć Najświętszy Sakrament. 

Obstrzał artyleryjski był coraz mocniejszy. W dniu 22 marca niemieccy żołnierze się wycofali. W samo południe zaczął się palić klasztor. Po pewnym czasie słychać było trzask bramy wjazdowej. Na podwórku pojawili się Rosjanie. Był to ostateczny atak na klasztor. Rosjanie myśleli, że nadal bronią go żołnierze niemieccy, strzelali na oślep, idąc przed siebie. W klasztorze rozległ się wielki krzyk kobiet i płacz dzieci. Na szczęście nikt nie zginął i nie został ranny. Wszyscy musieli wyjść z piwnicy na podwórze klasztorne. Ludzi rozstawiono jeden obok drugiego. Rozkazano oddać wszystkie zegarki. Nadeszła chwila oczekiwania na rosyjskiego kapitana, od którego zależało życie ustawionych na podwórku. Kapitan pozwolił wszystkim wrócić do piwnicy. Nie trwało długo, kiedy piwnicę nawiedziła druga grupa żołnierzy. Również i ci chcieli zegarki. Zegarków już nie było, więc zabierali wszystko, co ludzie mieli ze sobą. Rozpoczęło się pierwsze plądrowanie klasztoru. W piwnicy żołnierze rosyjscy znaleźli zapas wina mszalnego. Pijani stawali się agresywni. W piwnicy zapanował strach wśród kobiet, które się bały, że będą kolejnymi ofiarami przemocy, a żołnierze pili i plądrowali klasztor do samego zmroku. Kobiety przy pomocy zakonników wydostały się oknem z piwnicy i rzuciły się do ucieczki w kierunku tzw. Młyna Czyżyka / Zeisigmühle /. 

Z uciekającymi był wikariusz domu prudnickiego O. Adalbert Mrozik.  Prawdopodobnie w czasie drogi został zabity przez radzieckiego żołnierza. Tego wieczoru w piwnicy zjawił się pijany żołnierz z bronią i wyprowadził wszystkim na zewnątrz. Wśród wyprowadzonych było dwóch zakonników. Jednym z nich był O. Jerzy Simon, gwardian klasztoru. Żołnierz prowadził w ciemnościach i w mrozie kolumnę ludzi. Niektórzy z nich źle znosili ten marsz. Trudno było iść gwardianowi, dlatego wrócił do klasztoru z powrotem. Następnego dnia miał wrócić do tego samego miejsca, a Rosjanie mieli go odtransportować do miasta. Przypuszcza  się, że  po drodze do klasztoru został zastrzelony przez rosyjskiego snajpera lub z powodu wysiłku i strachu zmarł na zawał serca. 

Pozostali zakonnicy franciszkańscy zostali gościnnie przyjęci w mieście: w Domu Starców i Fundacji św. Anny. Jednak 8 kwietnia zostali zmuszeni do opuszczenia Prudnika i ewakuowani do Strzeleczek /Klein Strehlitz/

Dopiero 7 maja, Br. Szymon Jaguś wrócił do Prudnika przez Rudziczkę. W czasie zawieszenia broni, br. Szymon Jaguś rozpoczął poszukać zwłok dwóch współbraci. Bardzo pomocna, a przede wszystkim odważną okazała się siostra przełożona prudnickiego szpitala. Dzięki jej pomocy zwłoki ciała O. Jerzego i O. Adalberta zostały odnalezione i pogrzebane na cmentarzu klasztornym w Prudnickim Lasku.

Kolejnym zakonnikiem, który wrócił z Strzeleczek był O. Paweł Nentwig. Jedynie przez dzień przebywał w klasztorze, ale wieczorem wracał do miasta, gdzie w Domu Starców odprawiał rano Mszę św. O. Paweł powiedział: „to, co widział w Prudniku nie da się opisać ludzkim językiem”.

W czasie działań artyleryjskich zostały uszkodzone mury klasztoru. Robiący wizję lokalną naliczyli: 25 dziur w murze od kul artyleryjskich, na dachu były widoczne 4 trafienia. Jednak belki zatrzymały kule i te nie zniszczyły sufitu kościoła. W bibliotece klasztornej była wielka dziura w ścianie. Zauważono także dwa niewypały z broni czołgowej. Zostały zniszczone wszystkie szyby w oknach. Brama i mur klasztorny były także zniszczone. 

Żołnierze rosyjscy splądrowali pomieszczania klasztorne. Był jednak iskierka nadziei, że przy pomocy życzliwych ludzi klasztor będzie mógł dalej egzystować. Jednak klasztor na Kapellenbergu był jedną wielką ruiną. 

O. Paweł po bolesnych doświadczeniach przystąpił do częściowej odbudowy klasztoru, by można było w nim normalnie żyć. 

Rok 1945 był dla klasztoru bardzo trudny. Nie tylko żyć było ciężko, ale panował ogólny strach przed różnymi bandami, które często w nocy przychodziły plądrować klasztor. 

     Po Bożym Narodzeniu 1945 roku do Prudnika wybrali się w trudnych warunkach zimowych dwaj współbracia z Nysy. W drodze z miasta do klasztoru kilkakrotnie do nich strzelano. Na szczęście kule żadnego z nich nie trafiły. Kiedy przyszli do zrujnowanego klasztoru spotkali O. Pawła, który miał na sobie tylko tzw.”unterhabit”. W dzień i w nocy bracia chowali habity, buty i płaszcze zakonne w kościele, bo inaczej mogłyby zostać skradzione. 

Złodzieje zjawiali się prawie każdego dnia, a niekiedy kilka razy w ciągu dnia. Dochodziło do tego, że złodzieje uważali franciszkanów za Niemców, stąd mogli wszystko im zabierać. W październiku 1945 przybyła pod bronią grupa 15 mężczyzn. Zakonników wyprowadzili na podwórko i zaczęło przeszukiwanie klasztoru. Przez około 7 godzin złodzieje plądrowali klasztor, w którym już wcześniej wszystko, co potrzebne było do życia zostało skradzione. Zakonniczy byli przekonani, że na zakończenie zostaną rozstrzelani Stało się jednak inaczej, złodzieje, rozczarowani odeszli. 

W tym okresie wspólnota klasztorna była bardzo rozbita. Kapłani zakonni na ile mogli udzielali się duszpastersko w okolicznych parafiach. Klasztor dla nich w tym czasie stał się takim miejsce przechodnim. W 1945 roku po zakończeniu wojny zjawił się w Prudniku O. Beatus Kulla. Niestety nie znał języka polskiego. Stąd trudno mu było się porozumiewać z ludźmi. Na furcie najpierw był Br. Marcin Sobiela a potem Br. Joachim Krupok. Kolejnym zakonnikiem, który dotarł do Prudnika był O. Cherubin Albrecht. Ks. Zygmunt Nabzdyk, jako świadek tamtych dni opowiadał, że franciszkanie żyli ubogo, mieli dwa czarne koniki, którymi wyruszali do okolicznych miejscowości by duszpasterzować.

Wydawało się, że sytuacja powoli zaczęła się stabilizować. Jednak kolejnym problemem było wysiedlenie niemieckich duchownych. Wśród nich znaleźli się również zakonnicy prudnickiego klasztoru. W krótkim czasie prawie wszyscy duchowni z okolic Prudnika zostali wysiedleni. 

W Nysie w klasztorze franciszkanów odbyło się spotkanie dla duchowieństwa miasta. Przybyło 45 kapłanów, kilkanaście sióstr zakonnych oraz zakonnicy franciszkańscy. Tematem dyskusji była ewakuacja i wyjazd na zachód lub przyjęcie obywatelstwa polskiego. 

Dla Ziem Odzyskanych zostały utworzone administracje apostolskie we Wrocławiu, Gdańsku, Gorzowie Wielkopolskim, Opolu i Olsztynie.

Jeszcze w grudniu 1945 roku Administrator Apostolski ks.  Bolesław Kominek wystosował list do prowincjała franciszkanów z prośbą, w którym informował, że władze wojewódzkie w Katowicach „dość wyraźnie” podkreśliły sprawę potrzeby polskiej władzy przełożonych u franciszkanów na Śląsku Opolskim. Ks. Kominek piszę o klasztorze prudnickim tak: „Sprawa domu pod Prudnikiem jest beznadziejna. Dom jest z powodu znacznej odległości od miasta, ciągle narażony na plądrowanie, a Ojcowie nawet na niebezpieczeństwo życia. Radzę polecić go wynajęcia wojsku lub innej instytucji, by przynajmniej drzwi i okna zostały. Czynniki urzędowe są zbyt daleko, by go chronić, że same będą w nim siedzieć”. 

Prowincjał franciszkanów O. Heironim Trumpke z Wrocławia w marcu 1946 roku zrzekł się swojego urzędu, a na komisarza prowincji św. Jadwigi wyznaczył O. Ambrożego Lubika z prowincji Wniebowzięcia NMP. Delegat prowincjała miał pełną władzę w prowincji.

W liście do   Administratora Apostolskiego w Opolu  O. Komisarz  Ambroży, przekazał wiadomość o nominacjach polskich przełożonych pochodzących z prowincji WNMP z Katowicach, którzy byli Polakami. Ustosunkował się też do sugestii ks. Administratora Kominka, informując go, że również klasztor w Prudniku będzie miał polskiego gwardiana.  Pierwszym powojennym gwardianem w Prudniku został O. Augustyn Gabor. Wraz z nim byli: O. Witalis Lasak i Br. Jakub Dronka, który zajął się ogrodem. 

Pierwsze lata powojenne dla prowincji św. Jadwigi były bardzo trudne. Po wojnie na Śląsk wróciło tylko 41 zakonników. Okres powojenny był czasem budowania prowincji prawie od podstaw. Do Prowincjała zgłaszali sie bracia z różnych miejsc. Jedni byli już w zachodnich klasztorach, inni byli jeszcze jeńcami wojennymi. Ci, którzy pozostali na Śląsku nie byli pewni swej przyszłości. Niektórzy z nich podzielili los przetransportowanych do Niemiec i tam szukali swojej zakonnej przyszłości.   

Prowincja podzieliła się na dwie części: polską z klasztorami głównie na Śląsku i niemiecką z siedzibą w Hanowerze, a potem w Berlinie Zachodnim.

W budowaniu tej nowej rzeczywistości uczestniczyli również zakonnicy prudnickiego lasu. Po osiedleniu się wojska skończyły się napady, grabież i kradzieże. Prudnicki klasztor był położony w strefie nadgranicznej i otoczony terenami wojskowymi. Było bardzo wiele niedogodności, które mieli do pokonania przede wszystkim wierni chcący odwiedzić kościół św. Józefa. 

Władzom komunistycznym położenie i obsada klasztoru nie były na rękę. Dlatego nachodzili zakonników, zwłaszcza pochodzenia niemieckiego, strasząc ich wyrzuceniem poza grancie państwa. 

Zakonnicy niedługo mogli cieszyć się pobytem w klasztorze. 30 września 1954 roku przybyli tu przedstawiciele władz wojewódzkich z Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Opolu i przedstawicieli wojska z nakazem opuszczenia klasztoru przez franciszkanów w ciągu dwóch godzin. Powołując się na przepisu prawa Prezydium postanowiło: „zawiesić natychmiast działalność klasztoru franciszkanów w miejscowości Las – Prudnik z równoczesnym przesiedleniem tego klasztoru do miejscowości Borki Wielkie pow. Olesno.” Przesiedlenie odbędzie się dnia 30. 11. 1954 r. na koszt Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Opolu”. 

W ostatnim akapicie listu podkreślono, że niedostosowanie się do orzeczenia pociągnie za sobą odpowiedzialność karną lub będą zastosowane środki przymusowe. Decyzja była ostateczna.   

Od tego momentu aż do końca października 1955 roku, Prudniczanie nie mogli się nawet zbliżyć, do tak przez nich chętnie odwiedzanego kościoła i klasztoru zajętego przez wojsko. Aż trzy kordony wojska pilnowało tego miejsca. Było to najbardziej strzeżone miejsce w Polsce. Wszyscy się dziwili. Wokół krążyły patrole, a teren otoczono solidnym parkanem „ozdobionym” drutem kolczastym i lampami. Najprawdopodobniej nikt w mieście nie wiedział i nie przypuszczał, że w klasztorze więziony był ks. kardynał Stefan Wyszyński wraz z ks. Stanisławem Skorodeckim i siostrą Marią Leonią Graczyk, którzy zostali przetransportowani z poprzedniego miejsca odosobnienia w Stoczku Warmińskim do Prudnika. Z Prudnika Prymasa Tysiąclecia po roku uwięzienia przewieziono do Komańczy w południowo-wschodniej Polski. 

Ks. Zygmunt Nabzdyk, którego rodzina mieszkała na ulicy Mickiewicza opowiadał o sąsiedzie, wojskowym lekarzu dentyście, który mieszkał obok rodziców. Podpadło lekarzowi to, że jednej części pilnowało wojsko z Warszawy, a wszystko inne było pod zarządem prudnickiej jednostki. Zaniepokoiły go i podpadły mu rachunki za wyżywienie. Wojsko takiego drogiego jedzenia nie otrzymywało. Kiedyś zwierzył się rodzicom ks. Nabzdyka, że musi tam przebywać jakaś ważna persona, która jest wątłego zdrowia.  

W roku 1956 powstał w Prudniku Komitet Katolicki, który był podobny do Klubu Inteligencji Katolickiej. Na prezesa wybrano Stanisława Nabzdyka, tato, księdza Zygmunta Nabzdyka.  Przedstawiciele Komitetu Katolickiego postawili sobie za pierwszy cel odzyskanie klasztoru franciszkanów. w tej sprawie udała się do Warszawy specjalna delegacja. Ale nic nie udało się załatwić, bo skierowano zainteresowanych do Opola. 

Krajowa Komisja Duchownych i Świeckich Katolickich przy Ogólnopolskim Komitecie Frontu Narodowego na wcześniejszą prośbę proboszcza prudnickiego ks. Józefa Ormanowicza i rady parafialnej wystosowała list do ministra Jerzego Stachelskiego o zwrócenie parafii kościoła franciszkanów. W liście nadmieniono, że kościół został bezprawnie zabrany przez władze państwowe, z początku przez władze wojskowe a następnie przez ministerstwo zdrowia. Kościół został ogołocony z jego wewnętrznych urządzeń, częściowo rozebrany i przebudowany do celów świeckich. Takie postępowanie drażni uczucia religijne ludzi i powoduje oburzenie. Krajowa Komisja popiera ks. proboszcz Józefa Ormanowicza i prosi o podjęcie natychmiastowych kroków. Minister Stachelski nie odpisał na ten list,  Kolejne działania ks. proboszcza to były listy: do Prymasa Polski Stefana kard. Wyszyńskiego i Prezydium  Wojewódzkiej Rady Narodowej w Opolu.  

Ks. Józefa Ormanowicz napisał także obszerny list do posła Jana Dobraczyńskiego, informując go o bezprawnym zabraniu klasztoru, przekazania go wojsku, przebudowy i dostosowania go do potrzeb prewentorium oraz bezprawnym wywożeniu wyposażenia kościoła. Przez posła Jana Dobraczyńskiego, proboszcz zwracał się do posłów katolickich o wniesienie interpelacji w sejmie . Wszystkie te działania okazały się bezskuteczne.  

Do Urzędu Wojewódzkiego w Opolu udała się pani Waleria Nabzdyk, matka księdza  Zygmunta Nabzdyka. Najpierw udała się do kurii opolskiej, gdzie spotkała się z biskupem Wacławem Wyciskiem. Potem spotkała się z wice wojewodą opolskim Wincentym Karugą. Był on przedwojennym nauczycielem i znał bardzo dobrze jej męża Stanisława. 

Pani Waleria przedstawiła prośbę dotyczącą przywrócenia klasztoru franciszkanów. Ale wojewoda chyba bał się sam wydać pozytywnej decyzji, dlatego kazał  zawołać do swojego gabinetu tzw. wyznaniowego. Kiedy ten przyszedł do gabinetu zakomunikował wojewodzie: „ proszę tego nie słuchać, to poniemiecki klasztor, bardzo zniszczony, my go chcemy uratować, dlatego rozpoczęliśmy  jego odbudowę”. Wtedy pani Nabzdykowa nie wytrzymała i powiedziała:, „co pan opowiada za głupstwa, ja od dziecka chodziłam do tego klasztoru i wszystko doskonale znam”. Po tej reakcji powstała bardzo napięta sytuacja i wojewoda Karuga chcąc rozładować sytuację zapytał panią Nabzdyk: „A co robi Nabzdyk”. Wyznaniowy zapytał: „czy pani jest matką ks. Nabzdyka?” Odpowiedź padła: „tak, tego, którego nie chcieliście zatwierdzić, jako prefekta!”. Wtedy wyznaniowy zaczął się tłumaczyć i stwierdził, że lepszą posadą dla syna byłaby parafia i urząd proboszcza niż Seminarium Duchowne. Znowu pani Nabzdyk nie była dłużna wyznaniowemu  i powiedziała: „a od kiedy wy jesteście tacy zatroskani o to, co będzie w seminarium?”. A ks. Nabzdyka rzeczywiście nie został zatwierdzony, bo stwierdzono, że jest Szwabem. Wtedy matka księdza zapytała wojewodę: „Panie wojewodo, ile lat więzienia grozi tym, którzy moją rodziną nazwali Szwabami. Karuga odpowiedział, gdyby pani oddała to do sądu to przynajmniej pięć lat. I to był przełomowy moment. Zdenerwowany wyznaniowy powiedział: „to wieźcie sobie ten klasztor !”. Pani Waleria podziękowała, ale na tym nie skończyła poleconej jej misji. Poprosiła o pisemną zgodę, bo zdawała sobie sprawę z tego, że ustna zgoda może nic nie znaczyć. Wszystko poszło na gorąco i taki dokument pani Nabzdykowa otrzymała.  

Inne wydarzenie dotyczące klasztoru prudnickiego rozegrało się wiosną 1957 roku. Prymasa już nie było i na teren klasztorny można było wejść. Wraz z ks. Nabzdykiem była jego mama Waleria i ciotka z Białej Prudnickiej. chodząca po wiejsku. W kościele zobaczyli, że firma budowlana wykonuje jakieś prace. Okazało się, że robili sufit. Ciotka w całej swej prostocie zobaczywszy pracujących zapytała: „Chłopcy, a wy, co tu robicie, to jest kościół?”. Odpowiedzieli: „ jak nam płacą to pracujemy”. Po takich słowach ciotka się wycofała. 

Pusty budynek klasztorny postanowiło zagospodarować wojsko, urządzając w nim prewentorium dla dzieci z wojskowych rodzin. Rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę prace budowlane. Kościół podziurawiono nowymi oknami i przepołowiono na dwie kondygnacje. Zniszczono stacje drogi krzyżowej, wieżyczkę z dzwonem i przedsionek kościoła, a cały teren ogołocono z symboli religijnych. Następnie rodzina Nabzdyków starała się o odszkodowanie dla franciszkanów. Po jakimś czasie, chyba „dla spokoju”, franciszkanie za zniszczone mienie otrzymali 300 zł. 

Był rok 1957. Franciszkanie ponownie wrócili do klasztoru w Prudniku. Zastali całkowitą dewastacje klasztoru. Pierwsi do Prudnika zostali posłani dwa bracia zakonni: Br. Paweł Ciomplik i Br. Jacek Koschny. Widok, który zobaczyli był przerażający. Brat Jacek skwitował to: „Brud, smród i ubóstwo”. Wszędzie psuto i zniszczenie. Z Borek Wielkich przywieziono tylko niektóre, wcześniej wywiezione mebli. Gwardianem został O. Hipolit, który odwiedzał okoliczne parafie i przekazywał wiadomość o powrocie franciszkanów do prudnickiego lasu. Przy tej okazji ludzie dawali franciszkanom jedzenie. O. Hipolit mieszkał czasowo u sióstr w mieście.  Kiedy pierwsi bracia przybyli nie mieli nic do jedzenia. Zapas chleba skończył się na drugi dzień. 

Bardzo interesująco zapisała się wyprawa dwóch braci rozpoczęta się wcześnie rano w Nysie. Wyruszyli z klasztoru wraz z kucharką, która była odpowiedzialna za rower. Na rower spakowano cały warsztat i trochę jedzenia, ufając, że na miejscu coś się znajdzie. Była zima, 7 stycznia. Nie bardzo było gdzie zamieszkać. Wcześniej wykonano prace, które miały przygotować klasztor na prewentorium dla dzieci lub dom dziecka. W jednym pokoju zachował się piec kaflowy. Bracia szybko uporali się z podłączeniem go do komina. Na podwórku leżała duża starta węgla. I tak w całym kompleksie był jeden pokój, w którym bracia mieszkali, pracowali i spali. Zima była sroga i mroźna. Nie można było wykonywać prac na zewnątrz. Czekano z utęsknieniem na wiosnę. 

Można było tylko wykonywać prace w swoim pokoju. Niestety, musieli czekać na zmianę pogody. Najważniejsze było to, że franciszkanie wrócili i pilnowali tego, co jeszcze pozostało. Z powodu wielkiej ilości śniegu, bracia nie mieli okazji przez dwa tygodnie pójść na Mszę św. do miasta. Modlili się w pokoju. Odmawiali różaniec. Ta modlitwa nie potrzebowała światła elektrycznego. Za dnia pracowali, a jak zrobiło się ciemno wówczas się modlili.  Raz po raz musieli przeganiać intruzów, którzy próbowali nocą ukraść węgiel. Br. Paweł był z zawodu cieśla i murarzem. Stawiał nowe ściany. W kościele nie było drzwi. Trzeba było wszystko zabezpieczyć. Sąsiadem klasztoru było wojsko i teren przygraniczny, który utrudniał dojście do klasztoru zwłaszcza złodziejom. Na pewno byłoby dużo więcej włamań, gdyby nie te okoliczności. Po czasie okazało się, że żołnierze byli bardzo pomocni, choćby przy wyburzeniu sufitu w kościele, który wybudowano dla potrzeb prewentorium. Kiedy sytuacja została opanowana i w miarę jak się uspokoiło, jeden z braci jechał do pobliskiego klasztoru w Nysie po narzędzia i jedzenie.  Po kilku tygodniach na parterze powstały pierwsze pokoje. W jednym zamieszkał gwardian O. Hipolit. Została założona kaplica klasztorna. Bracia mieli Mszę św. i ludzie przychodzili do kaplicy. Obiad niedzielny przygotowywała rodzina Wyrwichów. Jeden z braci w niedzielę szedł na obiad do rodziny, a drugiemu przynosił w menaszce. Kiedy przyszedł br. Maurus, zajął się gotowaniem. Następnym gwardianem był O. Oswald Otrzonsek.

Kolejnym problemem było odzyskanie wyposażenia kościoła, zwłaszcza ołtarzy. Również od pani Walerii Nabzdyk, O. Prowincjał we Wrocławiu dowiedział się, że ambona i dwa boczne ołtarze kościoła prudnickich franciszkanów znajdują się w kościele św. Krzyża we Wrocławiu, a właściwie w dolnym kościele św. Bartłomieja. O. Oswald Otrzonsek odebrał w gmachu WSD we Wrocławiu wywiezione elementy wyposażenia kościoła.  

O. Oswald wybrał do Warszawy i tam po kościołach szukał rzeczy z klasztoru Prudnickiego. W kościele Chrystusa Króla znalazł jeden z konfesjonałów  Również w Brzegu znaleziono rzeczy klasztorne. Wśród nich było fisharmonium, stacje Drogi Krzyżowej i część wyposażenia zakrystii. Najtrudniej było odzyskać organy. Do Wrocławia pojechał również O. Władysław Gawlik, który jako organista doskonale je znał. Przekonał ks. Pawlikowicza, który miał wielkie opory, aby organy wróciły do Prudnika. 

Bracia zakonni wraz z ówczesnym przełożonym napisali list po postawieniu ołtarza w kościele klasztornym. W liście dziękowali Bogu i św. Józefowi, że dekretem Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej dnia 31 grudnia 1956 roku franciszkanie mogli wrócić do klasztoru. Choć wtedy był bardzo zniszczony, bez posadzek, okien, bez wyposażenia kościoła, to jednak swoją pracą przywrócą go do dawnej świetności. I tak się stało .  

Niewątpliwie miejsce to jest bardzo szczególnym zakątkiem Prudnika, do którego chętnie przybywają mieszkańcy Prudnika i ziemi Prudnickiej.  Kościół św. Józefa został podniesiony dekretem biskupa opolskiego Alfonsa Nossola w dniu 8 marca 1996 roku do rangi sanktuarium diecezji opolskiej.  

 O. Bernard zasłużył na miano jednego z największych kaznodziejów w dziejach prowincji św. Jadwigi. Urodził  się dnia 1 VIII 1886 r. w Pszczynie. Po ukończeniu miejscowego gimnazjum wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Ponieważ prowincja nie posiadała jeszcze wówczas własnego nowicjatu został wysłany do westfalskiego klasztoru w Ottbergen, gdzie dnia 26 I 1905 r. otrzymał habit zakonny. Studia seminaryjne O. Wienczerz kontynuował w klasztorze wrocławskim. Był niezwykle uzdolniony w dziedzinie muzycznej. W dniu 22 VI 1912 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Jeszcze jako kleryk solidnie podchodził do pozyskania umiejętności kaznodziejskich. Opowiadano,
że O. Bernard przygotował sobie do tego celu specjalny warsztat.  W pomieszczeniach piwnicznych klasztoru wrocławskiego przygotował sobie pomieszczenie, gdzie patrząc w duże lustro, deklamował wyuczone na pamięć różnego rodzaju teksty.  Włożona praca, talent muzyczny  i  gruntowne gramatyczne przygotowanie przyniosły owoce. Kazania jego cieszyły się ogromną popularnością. Kiedy przebywał w Wrocławiu-Karłowicach na jego nauki przychodzili ludzie z całego miasta.
W czasie nabożeństw Maryjnych w Prudniku często był oklaskiwany. Jego popularność była na tyle wielka, że w przeciągu roku nie było niedzieli, w której nie głosiłby kazań. Pełniąc obowiązki misjonarza, zdobywając uznanie jako rekolekcjonista angażował się we wszystkie formy działania, aby głosić Słowo Boże. Z pasją głosił też kazania okolicznościowe1. Kardynał Bertram miał się wyrazić o O. Bernardzie po jednym z kazań w katedrze wrocławskiej, że jest złotoustym kaznodzieją we Wrocławiu, tak jak niegdyś św. Jan Chryzostom w Konstantynopolu. 

2 Archiwum Prowincji św. Jadwigi we Wrocławiu,  O. Paweł Nentwig, Kronika roku 1945,. b. sygn. Autor będzie używał skrótu, APW. 

3 Ortsnamenverzeichnis der Ortschaften jenseits von Oder und Neiβe,  Rautenberg 1988. S.135.

4  Wywiad z Ks. Zygmuntem Nabzdykiem. Przeprowadził O. Błażej Kurowski OFM . Ks. Nabzdyk opowiadał, że ze swoim bratem byli w lipcu  1945 roku zobaczyć Kapellenberg. Wszystko jeszcze było zaminowane, tylko droga do klasztoru była czysta. Można było zauważyć rozkładające się i rozszarpane ciała. Z ruin wynieśli: figura św. Stanisława Kostki, figurkę MB z Dzieciątkiem i kamień ołtarzowy bez relikwii. 

5 j.w. s. 79

6 Archiwum klasztoru w Prudniku Lesie. Kronika roku 1945. Wypowiedź O. Pawła Nentwiga, świadka naocznego tych wydarzeń. Wydaje się, że ta trzy stronicowa wypowiedź napisana w języku niemieckim, została spisana przez innego franciszkanina, który był świadkiem relacji O. Pawła. Na tej wypowiedzi kronika 1945 roku się kończy. Prawdopodobnie widział ludzkie rozkładające się szczątki obrońców Kapellenbergu. Większość z nich to byli bardzo młodzi chłopcy powołani do wojska. O rozkładających się ciałach i rozrzuconych szczątkach ludzkich opowiadał także ks. Zygmunt Nabzdyk, który ze swoim bratem był na Kapellenbergu. 

7 AGP, List z dnia 31 grudnia 1945 roku, b. sygn. 

8  j.w. 

9  AGP, List Administratora Apostolskiego z dnia 19 grudnia 1945 roku. L.V.K.- 101/45. b. sygn. 

10 j.w. 

11 AGP, Volmacht,  Breslau Februar 1946. Mitteilungen der Schlesischen Franziskanerprovinz, Neue Folge.4. 

12 AGP. List O. Ambrożego Lubika do Administratora Apostolskiego w Opolu. Z dnia 1 grudnai 1946 roku. 

13 Syrach Janicki OFM, Prowincjałowie Prowincji Wniebowzięcia NMP w Polsce w latach 1923-1973. „Szkoła Seraficka”. Katowice 2008, s. 157-159,. Pochodził z Suchych Łan, dziś dzielnica Strzelec Opolskich. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1906 roku. W 1923 O. Gabor przeszedł do prowincji Niepokalanego poczęcia NMP w Polsce, która od 1932 zmieniła nazwę na Prowincja Wniebowzięcia NMP Zakonu Braci Mniejszych. Pełni również urząd prowincjała. Należał do zarządu prowincji, będąc definitorem. Po II wojnie światowej o. Augustyn  wrócił  do prowincji Św. Jadwigi . Zmarł w klasztorze na Górze Świętej Anny 14 grudnia 1964.

14 W momencie rozpoczęcia wojny prowincja miała 16 klasztorów, własne studium filozofii w Kłodzku i teologii we Wrocławiu. W Nysie znajdowało się „Collegium Seraphicum”, tzw. niższe seminarium duchowne, w którym uczniowie ostatniego roku mogli przystępować do państwowej matury. We Wrocławiu istniało wydawnictwo św. Antoniego, gdzie drukowano polskie wydanie „Głosu św. Franciszka”, periodyku dla III Zakonu. Do prowincji należało   147 kapłanów, 20 kleryków, 13 nowicjuszy, 123 braci zakonnych po ślubach wieczystych oraz 18 braci tercjarzy.  Z inicjatywy kardynała Adolfa Bertrama, klerycy teologii otrzymali święcenia kapłańskie, by ustrzec ich przed wcieleniem do wojska. Jednak rzeczywistość wyglądała inaczej. Do wojska zostało powołanych: 52 kapłanów, Wszyscy klerycy i nowicjusze oraz 96 braci zakonnych. Por. Catalogus Ordinis Fratrum Minorum Provinciae Silesiae Sanctae Hedwigis. Breslau 1939. Catalogus Ordinis Fratrum Minorum Provinciae Silesiae Sanctae Hedwigis. Breslau 1941. Die Schlesische Franziskanerprovinz im Jahre 1941. Breslau 1943. B. Kurowski, Franciszkanie Prowincji

Św. Jadwigi na Śląsku(1887-1939), Wrocław 1997, s.136-149,

15 Archiwum klasztoru w Prudniku. List nr, 4.845/54. Autor w pozostałym tekście  będzie używał skrótu AKPR.. Zakonnicy zabrali najpotrzebniejsze rzeczy, ale pozostało całe wyposażenie kościoła: ołtarz główny z figurami Chrystusa, Matki Najświętszej i św. Jana. Dwa boczne ołtarze. W jednym  znajdował się zabytkowy obraz św. Józefa z roku 1864 przywieziony z Czech, miejsca pielgrzymkowego Zugmantel. Ponadto zostały trzy figury
z drewna stojące na fasadzie kościoła, marmurowy ołtarz grotu lurdzkiej i figura MB z Lourdes, czternaście stacji Drogi Krzyżowej z kościoła i groty lurdzkiej. Dwunasta stacja Drogi Krzywej składała się z trzech figur. W kościele znajdowały się także 4 figury na ścianach, żłobek betlejemski z figurami wielkości dorosłego  człowieka, baldachim, konfesjonały i lichtarze. Klasztor posiadał także gospodarstwo. W gospodarstwie pozostała młockarnia z napędem elektrycznym, trzy silniki z napędem elektrycznym, silnik do młockarni, dwie bryczki, sanki, kultywator, dwa pługi i inny sprzęt rolniczy. 

Również Ojcowie Dominikanie będący w Prudniku od 1946 roku, zostali w 1954 roku wypędzeni z miasta. Władze zgodziły się na nowego proboszcza, którym był ks. Józef Ormanowicz. Ks. Ormantowicz był wcześniej zakonnikiem św. Rodziny. Należał do prowincji niemieckiej. W czasie wojny służył w armii niemieckiej jako sanitariusz. Był świadkiem ekshumacji zwłok polskich oficerów w Katyniu.  . 

16 j.w, Dokument został podpisany przez zastępcę Przewodniczącego PWRN w Opolu Stanisława Trelę. Proboszcz parafii w Prudniku Ks.. Józef Ormanowicz otrzymał powiadomienie dopiero 5 listopada 1954 roku. 

17 Kardynał Stefan Wyszyński przebywał w Prudniku od  7 października 1954 do 28 października 1955 roku.

18 Wywiad z Ks. Zygmuntem Nabzdykiem. Przeprowadził O. Błażej Kurowski OFM. W Prudniku przypuszczano, że mógł tak przebywać również Władysław Gomułka. 

19 APW. Kopia listu. Interw.C.IX.6/1/56

20 APW. List z 20 listopada do Prymasa Polski i list z 14 listopada do Prezydium Rady Narodowej w Opolu, 

21 AWP. List ks. Jóżefa Ormańskiego do Jana Dobraczyńskiego z 14 listopada 1956 roku

22 Wincenty Karuga, ps. „Kazimierz Nemedyński” (ur. 19 lipca 1906 w Chorzowie, zm. 25 grudnia 1961 w  ytomiu) – nauczyciel, działacz społeczny i polityczny. W latach 1956-1957 wice wojewoda opolski.

23 Wywiad z Ks. Zygmuntem Nabzdykiem. Przeprowadził O. Błażej Kurowski OFM .

24  Klasztor w Prudniku. Spis inwentarza sporządzony 24 marca 1958 roku przez O. Oswalda Otrzonska.   Z kościoła franciszkanów wywieziono: 5 witraży; organy, ołtarz główny i dwa boczne, ambonę, 25 ławek
i 3 konfesjonały, Drogę Krzyżową, figurę św. Franciszka, św. Antoniego, Serce Pana Jezusa, św. Elżbietę, św. Walentego i św. Ludwika, grób Pana Jezusa i stajenkę, ołtarz marmurowy z Goty i figurę Matki Bożej, stacje Drogi Krzyżowej z lasu, obraz św. Józefa-patrona kościoła i obraz Matki Bożej, rzeźbione w drzewie dębowym szafy zakrystii, wielką wieczną lampę i 30 lichtarzy. 

25 j.w.

26 APW. Br. Paweł Ciomplik pochodził z Suchej. Był w Norwegii w czasie II wojny światowej. Kiedy komuniści po wojnie zaczęli szaleć, to król postanowił zatrzymać wszystkich żołnierzy niemieckich, by byli jego ochroną. Br. Paweł był trzy lata dłużej na wojnie. Niemcy nie walczyły z Norwegią  tylko z Anglią. Pracowali w Norwegii jako żołnierze. Po trzech latach ci żołnierze mogli wybierać: wrócić do domu lub w Norwegii pozostać. Brat Paweł nie skorzystał z pozostania, ale wrócił na Śląsk. W Norwegii było bardzo wiele wdów, więc wielu żołnierzy ożeniło się i pozostało na miejscu.
To było bardzo na rękę królowi. Pozostających żołnierzy król wcielił do swojej armii. Br. Paweł
z niewieloma wrócił najpierw do Niemiec, to tak zwanej zony/strefy angielskiej. Zostali oni dopiero rozbrojeni przez Anglików.

Kiedy Br. Paweł wrócił do prowincji, okazało się, że ówczesny prowincjał O. Ambroży Lubik zorganizował grupę remontową braci zakonnych. Poszczególni bracia byli przydzieleni
do odpowiednich domów, ale kiedy była praca remontowa wszyscy lub kilku jechali do danego klasztoru i wykonywali prace remontowe.  

27  Były to: 5 witraży, 4 figurki Ewangelistów, marmurowe płyty ołtarzowe, płyty marmurowe stopni ołtarza, krzyż i 4 drewniane figury. Rzeczy te wydał ks. Aleksander  Zienkiewicz. Ponadto jeszcze w kościele św. Krzyża znaleziono: ograny i figurę Pana Jezusa w grobie z dwoma uczniami. Por. APW. List z Arcybiskupiego Seminarium Duchownego we Wrocławiu z dnia 11 września 1957 roku.  

28 Konfesjonał kupił oficjał sądu biskupiego w Warszawie za 600 zł. Jego renowacja kotowała 3000 zł.  Nie chciał go oddać, a sprzedać. W liście O. Oswald sugeruje prowincjałowi, by zwrócił się o zwrot do ks. Prymasa. Por. APW. List O. Oswalda Otrzonska do prowincjała z dnia 28 września 1957 roku. 

29 Pod listem z dnia 23 marca 1957 roku podpisali się: O. Hipolit Kubicki, tymczasowy prezes, O. Roman Mika, Br. architekt Mainrat Wieczorek, Br. Paweł Ciompli i Br. Jacek Kośny.