W ostatnich latach życia Franciszka ujawnia się bogactwo jego duszy. Dzieli się nim z innymi obficie. To sprawia, że jego dusza staje się coraz bardziej ludzka, coraz żywsza i pełniejsza. Biedaczyna umiejętnie równoważy to co ludzki z nadludzkim, surową ascezę z wyrozumiałą uległością, świętość wpatrującą się w to co wieczne z przyjaźnią i braterstwem w Chrystusie i przez Chrystusa, odnajdując prawdziwą wartość ziemskich uczuć. Dzięki temu znajduje możliwość przedstawienia Niewidzialnego, w którego wierzy, jako Widzialnego, aby wszyscy mogli Go zobaczyć. W tym kontekście należy zinterpretować epizod związany z pomysłem Bożonarodzeniowej szopki, którego realizacja została rozpowszechniona jako zwyczaj towarzyszący temu świętu na przestrzeni wieków.

Pod koniec 1223 roku przebywał Franciszek w Greccio, jako gość właściciela Jana. Do niego zwrócił się z prośbą o pomoc w uroczystym obchodzeniu świąt Bożego Narodzenia. Podkreślanie ważności natury ludzkiej Chrystusa stanowi jeden ze znamiennych aspektów duchowości Świętego z Asyżu. Z tej postawy wynika znaczenie uroczystości Bożego Narodzenia.

Jan Vellita, przyjaciel Franciszka, a może nawet brat – tercjarz, zabrał się do zrealizowania pomysłu Biedaczyny. Święty zlecił Janowi: „Jeśli pragniesz byśmy w Greccio obchodzili nadchodzące święto pana, pośpiesz się przygotować i to, co ci powiem, spełnij pilnie. Pragnę bowiem uczcić pamięć owego Dziecięcia, które narodziło się w Betlejem; dziecięce niewygody i wyrzeczenia, jakie Pan znosił, gdy został złożony w żłobie i gdy leżał położony na sianie w obecności wołu i osła, pragnę ukazać, na ile to będzie możliwe, dla cielesnych oczu” (1 Celano 84).

Dobry Jan spełnił prośbę – życzenie Franciszka. „Nadszedł dzień radości, dzień wesela. Z wielu miejscowości zostali wezwani bracia. Mężowie, i niewiasty owej ziemi z radością serca przygotowali, wedle możności, świece i pochodnie dla oświetlenia nocy, która błyszczącą gwiazda oświetliła wszystkie dni i lata. Przybył wreszcie Święty Boży, a znalazłszy wszystko przygotowane, ucieszył się. Przygotowano żłób, kładąc w nim siano, a do groty wprowadzając wołu i osła. Uczczono prostotę, wysławiano ubóstwo, podkreślano pokorę. I tak Greccio stało się jakby nowym Betlejem. Noc stała się widna jak dzień, przyjemna dla ludzi i zwierząt” (1 Celano 85).

W rzeczywistości ten pomysł przedstawienia narodzenia Jezusa Chrystusa, który później nabrał wielkiego znaczenia w chrześcijaństwie, przede wszystkim na Zachodzie, łączącej się z odkryciem – uzmysłowieniem ludzkiej natury Chrystusa, Jego ludzkiego życia wśród ludzi, a szczególnie cierpienia na krzyżu. Franciszek miał głęboko religijne odczucie tajemnicy Wcielenia Chrystusa. Z Franciszkowego „rozumienia” Jezusa wynikał prawdziwy przewrót w pojmowaniu rzeczywistości Jezusa-Boga jako realnego, nie tylko formuły teologicznej, od narodzenia aż do śmierci Chrystusa.

Jest jeszcze coś więcej w Bożonarodzeniowym żłóbku, jaki wyobrażał sobie i przekazywał nam Franciszek. Widział i odczuwał Chrystusa ubogiego podczas Jego publicznego życia z apostołami, męczonego na krzyżu. Naśladował Go i pragnął, aby wszyscy ludzie razem z nim wiedzieli, jak Chrystus w chwili wejścia w świat rozpoczął posłannictwo od dawania przykładu pokory, ubóstwa i życia na marginesie społeczeństwa. Nie tylko więc Jego ludzkie narodzenie się było poniżeniem, ale poniżeniem w poniżeniu stały się narodziny w stajni, gdzie został odrzucony przez wszystkich ze społecznej wspólnoty. W Bożonarodzeniowymm żłóbku znalazł Franciszek definitywne potwierdzenie swego postanowienia, by przejść do tych, pośród których Chrystus był pierwszy, i wybrać skalęwartości, która nie mogła być poddawana pod dyskusję.

Żłóbka z Greccio nie wyjaśni żaden gest ani pomysł rodem z natchnienia ludowego. Jest natomiast uzewnętrznieniem Jezusa Chrystusa, Człowieka-Boga, wywierającym głęboko ludzkie wrażenie. Franciszek przybliżył Chrystusa do człowieka, aby ten mógł Go lepiej sobie przyswoić i naśladować.

W ten sposób małe Greccio stało się jakby nowym Betlejem w Kościele Świętym. Pielgrzym, który tu przybędzie i uklęknie w Grocie, gdzie jest żłóbek, przede wszystkim uświadamia sobie fundamentalną prawdę chrześcijańską, którą wyraża w naszym wyznaniu wiary: „On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”. W tym sanktuarium franciszkańskim celebruje się w sposób szczególny tajemnicę Wcielenia i rozważa się oraz wciela w życie pewne cnoty chrześcijańskie, które promieniują z kołyski i żłóbka naszego Zbawiciela. Tomasz Celano pisze: tu „uczczono prostotę, wysławiono ubóstwo, podkreślono pokorę, i tak Graccio stało się jakby nowym Betlejem” (1 Celano 85).

Ze wspomnienia narodzenia Jezusa myśl nasza spontanicznie biegnie do człowieka, ponieważ: „On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękoma pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał nieprawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu” (GS 22). Chrystus sprawił, że staliśmy się uczestnikami Jego boskiego życia.

Podnosząc ludzką naturę aż do takiego stopnia Wcielenie Chrystusa uświadamia nam godność człowieka, każdego człowieka, niezależnie do jakiej rasy, języka, narodowości, koloru skóry, płci, wiary i wyznania, ugrupowania politycznego i pochodzenia społecznego należy. Przypomina nam, że nie wolno go torturować cieleśnie i duchowo, obrażać go, poniżać go, wykorzystywać go, pozbawiać go wolności, ale przeciwnie szanować go, respektować jego fundamentalne ludzki prawa i to zawsze i wszędzie. wszędzie ponieważ człowieczeństwo Chrystusa, złączone z osobą Słowa, stało się narzędziem naszego zbawienia, stąd sanktuarium w Greccio, które poprzez Żłóbek, przypomina że tu na ziemi człowieczeństwo Jezusa, jest wezwaniem skierowanym do wszystkich do ożywienia i kultywowania nabożeństwa do świętego człowieczeństwa Słowa Wcielonego z wielką miłością i czułością św. Franciszka.

Boże Narodzenie to wielkie urodziny Jezusa, który stał się Człowiekiem oraz wielkie urodziny Ludzkości. Boże Narodzenie jest też wielkim prezentem Boga dla ludzi. Te Święta przynoszą nam innego Boga i innego człowieka. Bóg usługując stworzonej przez siebie istocie i umywając jej nogi, objawia się w najczystszej formie swojej boskości i ukazuje największą głębię swojej chwały. W Święta Bożego Narodzenia odkrywamy, że Bóg najpierw jest wszechmiłością, a dopiero później wszechmocą. W Boże narodzenie rodzi się Bóg wszechzakochany, a zatem wszechsłaby, wszechoddany w ręce swego Syna – Człowieka. Święta Bożego Narodzenia ukazują nam, że prawdziwa wielkość Boga nie leży w stworzeniu świata, lecz w gotowości do zrzeczenia się wielkości na rzecz tych, których pokochał.

Święty Grzegorz z Nyssy twierdzi, iż dowodem mocy wyraźniejszym niż wielkość cudów jest to, że ta wszechwładna natura była w stanie zejść do maleńkości człowieka. Zejście Boga jest tym, co naprawdę ukazuje Jego moc. Wysokość błyszczy w dole, nie stając się przez to bynajmniej wielkością poniżoną. Takiego Boga ukazuje nam Boże Narodzenie: Boga bogatego w miłosierdzie, Boga, który jest Miłością.

Ale jeśli Boże Narodzenie zmienia nasze pojecie Boga, jeszcze bardziej mienia naszą wizję „bycia człowiekiem”. Dzisiaj wielu współczesnych z dumą wynosi „ludzkość” ponad Boga. Jakież mroczne definicje ludzkości napotykamy w dziełach literatury czy filozofii powstałych na przestrzeni wieków. Dla Homera, nie ma, wśród istot, które oddychają i stąpają po ziemi, istoty bardziej pożałowania godnej niż człowiek. Dla Seneki, człowiek jest czymś odrażającym i nędznym, chyba że uda mu się wznieść ponad ludzkość. Pliniusz Starszy zapewnia, że między zwierzętami, które stworzyła natura, człowiek tylko płacze, człowiek tylko jest ambitny, on tylko jest pyszny, on tylko jest przesadny i on tylko pragnie żyć długo i mieć grób, w który zostanie pochowany. Mateusz Aleman, jeden z klasyków hiszpańskiej literatury, twierdzi, że nawet najlepszy człowiek jest zaledwie garstką prochu. Natomiast Anioł Ganivet, pisarz hiszpański, pisze z ironią, że człowiek, obojętnie jak wartościowy, wart jest mniej niż masa powietrza, jaką przesuwa.

Boże Narodzenie udowadnia, że definicje te są bądź fałszywe, bądź niepełne. Skoro Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, to znaczy, że bycie człowiekiem jest najważniejsze z tego, czym się może być. Człowiek jest zdolny pomieścić Boga w sobie. Boże Narodzenie woła, że ja człowiek mogę w sobie pomieścić Boga samego i w ten sposób „rozszerzyć” swoje serce w nieskończoność. I w tym leży prawdziwy i jedyny powód naszej dumy: w Betlejem nastąpiło jakby „przebóstwienie” człowieka. Bo tak naprawdę „wszyscy narodziliśmy się w Betlejem”, to, co w nas najlepsze, narodziło się w Betlejem. Począwszy od tamtego dnia, Bóg nie tylko jest z nami, On jest w nas, jest podobnym do nas we wszystkim oprócz grzechu.

A co myśmy zrobili z Bożym Narodzeniem? Oto Święta Bożego Narodzenia przekształciły się w serię dni wolnych od pracy, w zabawę i „obżarstwo”. A przecież te Święta były zawsze zawrotem głowy, bo stajemy się dziećmi Bożymi.

Bazylika Narodzenia Pańskiego w Betlejem ma tylko jedne drzwi wejściowe, które są tak niskie, iż swobodnie mogą tam wejść tylko małe dzieci oraz dorośli pod warunkiem, że bardzo mocno się schylą. Zostały tak zbudowane, aby Turcy nie mogli wjeżdżać do świątyni na koniach. Ale wyjaśnienie zawierające głęboką prawdę duchową mówi, że te drzwi mają przypominać pielgrzymom, że aby wejść w głębokie znaczenie Bożego Narodzenia, trzeba uniżyć się i stać się małym. Do Boga można podejść tylko na dwa sposoby: jako dziecko lub w głębokim skłonie. Nie prostując się, lecz chyląc się nisko. Nie wyciągając lecz pomniejszając.

Skoro Bóg mógł zbliżyć się do ludzi jedynie czyniąc się małym, czy mogą ludzie zbliżyć się do Boga inną drogą? Ponoć radość posiada tylko jedne drzwi, drzwi wejściowe, ponieważ kto wejdzie w nią, jest szczęśliwie zabłąkany. Tak też jest z boskimi sprawami: mają tylko jedne wejście, przez małość i uniżenie. Dlatego Boże Narodzenie jest przede wszystkim misterium dzieciństwa. Dlatego jest tak święte. Dlatego można o nim rozmawiać tylko oddając głos dziecku, jakim niegdyś byliśmy. Lecz wszyscy za bardzo urośliśmy. Gdzie podziało się, tak naprawdę, owo dziecko, którym byliśmy? Urośliśmy, przytyliśmy, obrośliśmy tłuszczem i sadłem, zdobyliśmy tytuły i nagrody, wspięliśmy się na stołki poważania, zamówiliśmy szacowne wizytówki, nauczyliśmy posługiwać się książeczką czekową, banki przyznały nam kody kart kredytowych, jesteśmy mężczyznami, zacnymi kobietami, jesteśmy dorosłymi, daleko za nami zostało dzieciństwo.

Czy zauważyliście, jak dzieci czekają na św. Mikołaja i na Boże Narodzenie? Z trudem znoszą oczekiwanie, płoną ich oczy i dusze, ale ta nadzieja nie jest męką, ich wzrok zapala się, ale nie jest szklisty. One wiedzą, że spotka ich coś bezsprzecznie pięknego. Nie wiedzą tylko, jakiego rodzaju będzie to piękno. Ich nadzieja jest pełna radości, bo mają pewność. Wiedzą, że są kochane. Nie wiedzą tylko, w jaki sposób rodziny okażą im w tym roku swoją miłość. To dlatego słońca trzeba – jak pisał Goldwitzer – żeby roztajało zlodowaciałe serce dorosłego.

Człowiek nie umie czekać. A poza tym oczekuje nie tego, co powinien. Dlatego właśnie nie zrozumieliśmy Boga, kiedy przybył. Oczekiwaliśmy, że zobaczymy w Jego rękach władzę, a ujrzeliśmy ubóstwo. Oczekiwaliśmy zniszczenia wrogów, a przybyło wielkie miłosierdzie. Oczekiwaliśmy tajemniczych objawień i cudów, a narodziło się Dziecię. Stało się tak dlatego, że Bóg pragnął być kochanym. A bardzo dobrze wiedział, że my, ludzie, nie potrafimy kochać niczego, czego nie zdołamy objąć ramionami. Przed Panem Zastępów czulibyśmy lęk. Do Boga filozofów czulibyśmy podziw. Ale pokochać Go moglibyśmy tylko wtedy, gdyby pojawił się jako dziecko. Dlatego Boże Narodzenie to zawrót głowy!

Bo przecież dzieciństwo jest nieśmiertelne! Dziecko, którym byliśmy można znieczulić, ale nie zabić. I dziecko to nadal w nas żyje, ogrodzone tytułami i kartami kredytowymi, onieśmielone naszym doświadczeniem, lecz żyje. Dostojewski mówił, że „człowiek, który zachowuje wiele wspomnień z dzieciństwa, będzie na zawsze zbawiony”. Tak właśnie my możemy zostać zbawieni jeśli tylko Boże Narodzenie jest w stanie wskrzesić w nas dziecko, którym byliśmy.

Dlatego właśnie w Boże Narodzenie 2003 roku, kiedy świat drży od głodu, terroryzmu, bezrobocia i lęku przed bombą atomową, na tej naszej ziemi, gdzie prawie już zapominamy smaku nadziei, Boże Narodzenie i maleńki Jezus, nadchodzą po to, by obudzić nas ze strachu i trwogi, by nauczyć nas patrzeć na życie z płonącymi oczami, z jakimi całe lata temu wyczekiwaliśmy tych wspaniałych Świąt. Jak by to pięknie było, gdyby cały świat zamienił się w wielką szkołę, żebyśmy zasiedli wszyscy w starych ławkach, żeby Bóg Ojciec był nauczycielem piszącym na tablicy odmianę czasownika: „kochać”.

Skoro nie możemy stać się mali przed Bogiem, którego nie widzimy, stańmy się mali przed bratem, którego widzimy. „Bądźcie naśladowcami Boga” (Ef 5,1), zachęca nas św. Paweł. Naśladowanie tego, co Bóg uczynił w Boże Narodzenienie, oznacza porzucenie myśli o wymierzaniu sobie sprawiedliwości, o doznanych krzywdach, usunięcie z serca wszelkich pretensji wobec bliźnich. Oznacza też niedopuszczenie do siebie wrogich myśli względem nikogo: ani wobec bliskich, Anie przeciwko dalekim, ani odnośnie do małych, ani co do wielkich, ani też przeciw żadnemu stworzeniu na świecie. Jeśli nie udaję się nam to w ciągu całego roku, postarajmy się przynajmniej dokonać tego w tym bożonarodzeniowym okresie. Jeśli tak postąpimy, przekonamy się, że Święta będą wspanialsze. Także nasze serce ogarnie pokój głoszony przez anioła „ludziom Jego upodobania”.

Usłyszymy słowa kolędy: „Zbawicielu drogi, opuściłeś śliczne niebo, obrałeś barłogi”. Skoro Bóg Jezus „opuścił śliczne niebo”, czyż i my nie powinniśmy zejść z naszych małych piedestałów pychy i dominacji, porzucić kurczowe trzymanie się naszego zdania, aby móc żyć jak pojednani bracia? Trzeba zejść z koni, żeby wejść do betlejemskiej groty!

Nie możemy pokłonić się Dzieciątku Jezus w grocie, jak uczynili to pasterze i mędrcy, to pochylamy się przynajmniej przed współczesnymi „dzieciątkami Jezus”. On powiedział bowiem: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, to również Mnie uczyniliście” (zob. Mt 25,45).

Proroctwo odniesione przez liturgię do narodzin Jezusa mówi: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką… Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele… Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany” (Iż 9,1-5). Słowa te odczytane w obecnym kontekście nabierają całkiem specyficznego znaczenia. Zawierają obietnicę, wskazują drogę wyjścia z ciemności, w której się znajdujemy. Trzeba jednak ponownie odkryć, kim jest to Dziecię i co nam przyniosło. Trzeba przywrócić Bożemu Narodzeniu jego sens. Albowiem Boże Narodzenie bez Dzieciątka Jezus można przyrównać do ram bez obrazu, do święta bez solenizanta, do Mszy bez konsekracji. Boże Narodzenie zawsze było okazją do wydobycia z wszystkich, czy to z dużych, czy małych, tego, co najlepsze, co spontaniczne i dobre w sercu, zdolności do cieszenia się i zdumiewania. Także w stanie wojennym, w czasie o wiele mroczniejszym od naszego.

Pragnę nam wszystkim coś zaproponować: adoptujemy w to Boże Narodzenie 2003 jedno dziecko: NADZIEJĘ! Zabierzmy ją do domu. Jakież niesamowite rzeczy dzieją się tam, gdzie ona wchodzi! Nadzieja zaczyna wszystko od początku. Jest w tym specjalistką. Tysiące rozczarowań i kłamstw nie liczą się dla niej.

Pan Jezus powiedział: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje”. Bez wątpienia odnosi się to do tego, kto przyjmuje biedne i opuszczone dziecko, do tego, kto adoptuje lub utrzymuje dziecko z „domu dziecka”. Ale odnosi się to również do chrześcijańskich rodziców, którzy kochając się w wierze i nadziei otwierają się na nowe życie. Tym dzieckiem, które się narodzi, będzie Jezus pośród nich: „Mnie przyjmuje”. Może wiele małżeństw – które w pierwszej chwili na wieść o ciąży ogarnął strach – powtórzy słowa Izajasza: „Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele, ponieważ dziecko nam się narodziło, syn został nam dany!”.

Warto postawić pytanie: Czym jest dla mnie Boże Narodzenie? Najwygodniej byłoby powiedzieć: „Boże Narodzenie to najpiękniejsze dni w roku”. Można by też powiedzieć, że „Boże Narodzenie to dni, które przeżywa się w gronie najbliższych”. Nie ma jednego Bożego Narodzenia, tylko wiele, i że każde Boże Narodzenie jest niepowtarzalne. Każde Boże Narodzenie jest ponownym przyjściem Jezusa do nas. Dla mnie, kapłana, Boże Narodzenie ma miejsce codziennie przeważnie rano, w moich rękach, dokładnie w godzinie konsekracji chleba i wina.

I jeszcze jedno pytanie: a co chcę powiedzieć życząc drugiemu „radosnych Świąt?” Życzę szczęścia, zdrowia, pokoju, dobrobytu, pieniędzy, spokoju ducha, chrześcijańskiej głębi. Za każdym razem, gdy to mówię, życzę czego innego: biednemu życzę trochę poczucia bezpieczeństwa; młodemu łobuziakowi życzę nieco stateczności; osobom duchownym i konsekrowanym życzę mocy i odwagi apostolskiej; wszystkim zaś życzę przede wszystkim pokoju.

Przeżyłem ponad pięćdziesiąt parę Bożych Narodzin na tym świecie, wciąż jeszcze chyba do końca nie wiem, czym ono jest. Ale jestem absolutnie pewien, że jeśli tego roku zrozumiem trochę lepiej Boże Narodzenie i swoim przyjaciołom i znajomym będę składał życzenia „radosnych Świąt” bardziej świadomie, to właśnie dlatego, że św. Franciszek i Greccio, nowe franciszkańskie Betlejem, przypomniały mi moje dzieciństwo, choinkę, mały drewniany wiejski kościół, gdzie przed laty oglądałem Dzieciątko. Wiem, że dzieci rzymskie w kościele Aracoeli w okresie Bożego Narodzenia wygłaszać będą z ambony wiesze, życzenia, prośby i kazania do Dzieciątka, które przyniosło nadzieję i weseliło świat.