fot. kues1 na Freepik

Franciszkańskie rozmyślania nad językiem potocznym.
Co mnie to obchodzi…

Nawet kiedy obiektywnie mam rację, odpowiedź dalej pozostaje niekulturalna i nie do przyjęcia. Mogę w inny, równie stanowczy sposób oświadczyć, że jakaś sprawa nie wchodzi w zakres moich obowiązków – zawodowych czy moralnych. O ile rzeczywiście nie wchodzi. Jest bowiem tak, że wyżej przytoczone stwierdzenie często bywa przywoływane niesłusznie. Niejedna sprawa powinna mnie obchodzić jak najbardziej. Czasem to będzie zwyczajne wyrażenie sprzeciwu, podpisanie petycji w obronie słusznej sprawy, kiedy indziej będę moralnie zobowiązany do bardziej angażującego działania. Obojętność na dziejące się zło rozzuchwala jego sprawców. Bywa i tak, że planując jakoś niegodziwość, ktoś z góry zakłada znikome zainteresowanie innych skutkami swych czynów. I niestety często się nie rozczarowuje. 

Swego czasu w pewnej gazecie opublikowano ankietę na temat zakupów w niedzielę. Jeden z respondentów powiedział mniej więcej tak: Wcale nie jest mi żal kasjerek w supermarketach. Wszyscy ciężko pracujemy. Może to i prawda, kto wie, ale tak właśnie funkcjonuje ten mechanizm: co mnie obchodzą inni?: Dlaczego innym miałoby być lepiej niż mnie

Jest takie opowiadanie z życia św. Franciszka, ukazujące jak czuł się odpowiedzialny za współbraci: Pewnego razu, gdy błogosławiony Franciszek przebywał w tym samym miejscu [Rivotorto], był tam pewien brat, człowiek uduchowiony  od dawna przebywający w Zakonie, który był bardzo słaby i schorowany. Patrząc przeto na niego, błogosławiony Franciszek poczuł litość nad nim. Lecz ponieważ w tym czasie bracia, chorzy i zdrowi, z pogodą ducha i cierpliwością przyjmowali ubóstwo za obfitość i w swoich chorobach nie używali lekarstw, lecz raczej bardzo chętnie robili to, co było przeciwne ciału, błogosławiony Franciszek powiedział sam do siebie: Gdyby ten brat zjadł wcześnie rano nieco dojrzałych winogron, myślę, że dobrze by mu to zrobiło. I dlatego pewnego dnia potajemnie wstał wcześnie rano, zawołał tego brata i zaprowadził go do winnicy, która znajduje się obok tegoż kościoła i wybrał jedną winorośl, na której były winogrona dobre i zdrowe do jedzenia. I siedząc z tym bratem pod winoroślą, zaczął jeść winogrona, aby tamten nie wstydził się jeść sam; podczas gdy jedli, ów brat chwalił Pana Boga. I przez cały czas swojego życia z wielkim wzruszeniem i wylewając łzy, często wspominał wśród braci to współczucie, które święty Ojciec mu okazał ( 53). Opowiadanie może wydać się banalne: ot, wspólne smakowanie winogron. Cóż prostszego? Czy to jednak nie jest tak, że bardzo często zawodzimy w takich właśnie banalnych sytuacjach, kiedy chodziło o mało angażującą pomoc, lecz się akurat spieszyłem, musiałem właśnie czymś nie cierpiącym zwłoki się zająć, już wychodziłem… 

Franciszek nie lekceważy drobiazgów. Uznał, że obchodzi go to, że współbrat może nie być duchowo zdolny do spożycia winogron. Może mu pomóc – więc robi to. Tu nie chodzi o to, aby jak Atlas dźwigać na sobie ciężary całego świata. Zrobił to raz i wystarczająco Jezus Chrystus: On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni (1P 2,24). Franciszek, uważny na drobiazgi, uczy najpierw ich zauważania. Jest mistrzem zauważania, że obok mnie są jeszcze inni ludzie. Jest nauczycielem myślenia niewypełnionego moimi osobistymi, zapewne istotnymi sprawami. Pytanie: Co mnie to obchodzi? implikuje odpowiedź: Oczywiście, że nic mnie to nie obchodzi; to nie są moje sprawy. A moje sprawy są przecież jedynie ważne. Franciszek nie zajmuje się tylko banałami. Wiele opisanych przez jego biografów interwencji jest bardzo brzemiennych w skutki. Jak choćby opowiadanie o wilku z Gubbio: Kiedy św. Franciszek bawił w mieście Gubbio, zjawił się w okolicy ogromny wilk, straszny i dziki, który pożerał nie tylko zwierzęta, lecz i ludzi, tak że wszyscy mieszkańcy w wielkim żyli strachu, jako że często podchodził pod miasto. Wychodząc z miasta, wszyscy brali broń z sobą, jak gdyby szli do bitwy. Mimo to, kto z nim sam na sam się spotkał, nie mógł mu się obronić. Ze strachu przed tym wilkiem doszło do tego, że nikt nie ważył się za miasto wychodzić. Przeto św. Franciszek, litując się ludziom tego miasta, postanowił wyjść do wilka, acz mieszkańcy z goła nie doradzali mu tego. I uczyniwszy znak krzyża świętego, wyszedł za miasto z towarzyszami swymi, pokładając ufność całą w Bogu. Kiedy inni wahali się iść dalej, ruszył św. Franciszek w drogę ku miejscu, gdzie wilk miał leże. I oto w obliczy wielu mieszczan, którzy przyszli na ten cud patrzeć, wyszedł wilk naprzeciw św. Franciszka z otwartą paszczą. Św. Franciszek, zbliżając się doń, uczynił znak krzyża świętego i przywołał go ku sobie, i rzekł: „Pójdź tu bracie wilku. Rozkazuje ci w imię Chrystusa nie czynić nic złego ni mnie, ni nikomu”. I dziw! Ledwo św. Franciszek uczynił znak krzyża, straszliwy wilk zamknął paszczę i stanął. A kiedy św. Franciszek wydał rozkaz, podszedł łagodnie jak baranek i położył sie u stóp św. Franciszka. Wówczas św. Franciszek rzekł: „Bracie wilku, wyrządzasz wiele szkód w tej okolicy i popełniłeś moc złego, niszcząc i zabijając wiele stworzeń bez pozwolenia Boga. A zabijałeś i pożerałeś nie tylko zwierzęta, lecz śmiałeś zabijać i ludzi, stworzonych na podobieństwo Boskie. Przeto zasłużyłeś na stryczek, jako złodziej i zbójca najgorszy, i lud cały krzyczy i szemrze przeciw tobie, i cała okolica jest tobie wroga. Lecz zawrę, bracie wilku, pokój między tobą a nimi, byś ich nie krzywdził więcej, a oni przebaczą ci wszelką urazę dawną i ani ludzie, ni psy nie będą cię już prześladować”. Po tych słowach okazywał wilk ruchami ciała, ogona i oczu, że zgadza się na to, co mu rzekł św. Franciszek, i że będzie tego przestrzegał. Wówczas św. Franciszek powtórzył: „Bracie wilku, skoro postanawiasz zawrzeć i dzierżyć pokój, przyrzekam ci, że skłonię ludzi z tej okolicy, by żywili cię, dopóki żyć będziesz, tak że nie doznasz już głodu. Wiem bowiem, że skutkiem głodu popełniłeś zło wszelkie. Leczy wyświadczając ci tę łaskę, pragnę, bracie wilku, byś mi obiecał, że nie będziesz szkodził nigdy nikomu z ludzi ni zwierząt. Obiecujesz mi to? Wilk skinieniem głowy dał znak wyraźny, że obiecuje.

Znowu: nie o wilka tu chodzi. Daleko istotniejsze jest obecne we Franciszku przekonanie, że niedola mieszkańców Gubbio to jest jego sprawa. Podobnie będzie w przypadku nękanego atakami demonów Arezzo. Jak również w przypadku trudnej sytuacji materialnej matki dwóch jego współbraci: Matka dwu braci przyszła kiedyś do Świętego, z ufnością prosząc o jałmużnę. Święty ojciec, współczujący jej, powiedział swemu wikariuszowi bratu Piotrowi Cattani: czy możemy dać jakąś jałmużnę naszej matce? Mianowicie matkę któregoś z braci nazywał matką swoją i wszystkich braci. Brat Piotr odpowiedział mu: Nie ma w domu nic, co można by jej dać. I dodał : Mamy Nowy Testament, z którego z braku brewiarza czytamy lekcje. Wtedy święty Franciszek mówi do niego: Daj matce naszej Nowy Testament, żeby go sprzedała na swoją potrzebę, ponieważ tenże Nowy Testament każe nam wspomagać biednych. A wierzę, że Bogu bardziej spodoba się ta darownizna, aniżeli czytanie. Dano więc księgę kobiecie i tak pierwszy Nowy Testament, jaki był w Zakonie, zniknął powodu świętej miłości bliźniego (1Cel 58). 

To ostatnie opowiadanie jest szczególnie wymowne: ukazuje zdecydowanie Franciszka w spieszeniu z pomocą potrzebującym. Znowu: to pewnie nie taka wielka ofiara, ofiarowanie Nowego Testamentu. Bo też nie o wielkość ofiary chodzi, ale o ducha, z którego się rodzi. Że są takie sytuacje, że trzeba pomóc koniecznie, choćby przyszło coś utracić. Lekcja ofiarowana przez Franciszka jest wyraźna: dostrzeganie drobnych okazji do pomocy, niewielka pomoc, świadczona potrzebującym, pozwala za łaską Boża stanąć na wysokości zadania także w sytuacjach ekstremalnych, wymagających prawdziwego heroizmu i hartu ducha. Warto tę Franciszkową lekcję zapamiętać.