Franciszkańskie rozmyślania nad językiem potocznym.
Mnie się też coś od życia należy.
Czasem chodzi tylko o skądinąd jak najbardziej godziwą rozrywkę. Ponieważ jednak wychowanie wpoiło nam nieco podejrzliwy stosunek do rozrywki (zajął byś się czymś pożytecznym!), dlatego na wszelki wypadek asekurujemy się powyższym stwierdzeniem. W rzeczy samej, w godziwej rozrywce nie ma niczego zdrożnego. Niestety, bywa i tak, że oświadcza człowiek (pytanie, jak dalece jest naprawdę przekonany o prawdziwości tegoż stwierdzenia), że się jej/jemu od życia należy zgoda na poważne moralne nieuporządkowanie: życie z kolejną kobietą/mężczyzną, nieuporządkowana erotyka, nieuczciwie zdobyty pieniądz, przesadna ilość alkoholu, itp. Kluczowa jest tu partykuła: też. Sugeruje ona, że inni dostali od życia całkiem sporo. Ja natomiast zostałem nie wiadomo czemu wykluczony z dystrybucji. Teraz więc to sobie odbiję. Z procentami. Mało tego: ponieważ zostałam/zostałem tak poważnie skrzywdzony, to teraz nabyłem prawa do działania wyjętego spod oceny moralnej. Mogę (ba, powinna/powinienem robić to, co ja uważam za stosowne). Inni ludzie czasem jeszcze utwierdzają takiego skrzywdzonego w tym rozumowaniu: jesteś jeszcze młoda/młody; ułożysz sobie życie; nie jest jeszcze na to i na owo za późno.
Właściwie jednak to nie wiadomo, dlaczego się coś człowiekowi od życia należy. I czym właściwie jest to życie, wobec którego wysuwa się coraz to większe roszczenia? Czy aby owo życie nie jest językowym łamańcem, by uniknąć przywoływania Pana Boga? Zwłaszcza ludzie niewierzący celują w tego rodzaju myślowych wygibasach. Trudno bowiem domagać się czegokolwiek od wodoru, który miałby być na początku, czy od autora albo autorów wielkiego wybuchu, czy niechby i od prajedni… Natomiast od życia (czyli Pana Boga) można by spróbować coś tam wykroić. Innymi słowy twierdzenie, że się coś od życia należy miałoby oznaczać, że ponieważ Pan Bóg albo był wobec kogoś niesprawiedliwy (dał za mało, albo wcale), albo nie ma racji, czegoś tam zabraniając, to teraz człowiek sam sobie coś zorganizuje, bo w końcu to i tamto się jej/jemu należy, zwłaszcza jeśli miała/miał ciężkie życie, począwszy od szkoły, do której było od górkę… Czy to bowiem nie jest, że jednak bardzo często od życia należy się człowiekowi dyspensa od Bożego prawa, a niekiedy od najbardziej elementarnej przyzwoitości?
Franciszek, człowiek świadomie rezygnujący z jakichkolwiek praw, zwłaszcza z prawa do posiadania, proszący (nie żądający!) dla siebie i współbraci jedynie przywileju ubóstwa, może nam w tej materii wiele powiedzieć. Celano tak wyjaśnia życie ubogie Franciszka i jego wspólnoty: Święty Ojciec, przebywając na tym padole płaczu, gardził wszystkimi bogactwami synów ludzkich, jako błahostkami, a że dążył do najbardziej wzniosłego celu, dlatego z całego serca pożądał ubóstwa. Wziąwszy pod uwagę, że był ono bliskie Synowi Bożemu, ale potem coraz bardziej wyganiane z całego świata, zapragnął poślubić je dozgonną miłością (2Cel 55). Zauważmy, że cenić ubóstwo może jedynie człowiek absolutnie pozbawiony pretensjonalnych oczekiwań wobec kogokolwiek, zwłaszcza wobec Pana Boga. Biografowi Franciszka zawdzięczamy ponadto bardzo głęboką analizę rzekomej zasadności jakichkolwiek oczekiwań człowieka względem Pana Boga: Zdarzyło się, że święty Franciszek, bardzo schorowany i już bliski końca, znajdował się w miejscowości Nocera Umbria. Lud Asyski wysłał po niego swych posłów, uroczyście wyznaczonych, z żądaniem, by nikomu innemu nie ustąpili chluby posiadania ciała męża Bożego. Kiedy żołnierze z czcią przewozili go na koniach, przybyli do pewnej ubogiej wioski, zwane Satriano. Tu, gdy głód i pora obiadu domagały się jedzenia, żołnierze poszli kupić coś do jedzenia, ale nic nie znaleźli. Wrócili do świętego Franciszka, mówiąc: Trzeba, żebyś nam dał ze swych jałmużn, bo nic tu nie możemy dostać do jedzenia. Święty odpowiedział im: Dlatego nic nie znaleźliście, ponieważ bardziej ufacie w waszych muchach, niż w Bogu. Mianowicie muchami nazywał denary. Ale wracajcie do domów, po których chodziliście, i pokornie proście o jałmużnę, zamiast denarów ofiarując miłość Bożą! Nie wstydźcie się, ponieważ po grzechu pierworodnym wszystko jest dawane jako jałmużna. Ów wielki Jałmużnik użycza jej z wielkiej litości i godnym i niegodnym. Żołnierze pokonali wstyd i szybko poszli prosić o jałmużnę. Za miłość Bożą otrzymali więcej, niżeli za denary. Mianowicie wszyscy dawali im z radością i na wyścigi. Nie zapanował głód tam, gdzie zapanowało możne ubóstwo (2Cel 77).
Franciszek celnie podkreśla, że człowiek wobec Boga w ogóle nie posiada żadnych praw. Wszystko otrzymuje w darze. Trudno jednak przyswaja sobie tę prawdę ktoś przekonany, że albo ma tylko prawa, albo że wszystko jest kwestią ceny. Albo że został przez Pana Boga potraktowany niesprawiedliwie. Zauważmy dalej, że Franciszek nie uważa bynajmniej, że się cokolwiek jemu i jego współbraciom należy z racji podjętego, w rzeczy samej wymagającego stylu życia. W Regule zatwierdzonej nakaże pracę, jako podstawowe źródło utrzymania: Ci bracia, którym Pan dał łaskę, że mogą pracować, niech pracują wiernie i pobożnie, tak żeby uniknąwszy lenistwa, nieprzyjaciela duszy, nie gasili ducha świętej modlitwy i pobożności, któremu powinny służyć wszystkie sprawy doczesne. Jako wynagrodzenie za pracę mogą przyjmować rzeczy potrzebne do utrzymania siebie i swoich braci, z wyjątkiem pieniędzy lub rzeczy mających wartość pieniężną i niech to czynią z pokorą, jak przystoi sługom Bożym i zwolennikom najświętszego ubóstwa (2Reg V). Do tej samej myśli wróci w swym Testamencie: I ja pracowałem własnymi rękami i pragnę pracować; i chcę stanowczo, aby wszyscy inni bracia oddawali się pracy, co jest wyrazem uczciwości. Ci, którzy nie umieją, niech się nauczą, nie z powodu chciwości, aby otrzymać wynagrodzenie za pracę, lecz dla przykładu i zwalczania lenistwa. A kiedy nie dadzą nam zapłaty za pracę, udajmy się do stołu Pańskiego i prośmy o jałmużnę od drzwi do drzwi (T 20-22). Tylko z serca człowieka przeświadczonego o ogromie Bożego obdarowania mogła wyjść Pieśń Słoneczna. Jej istotą jest przyjmowanie od Boga wszystkiego jako daru, nie jako należnego świadczenia. I może największym nieszczęściem człowieka oświadczającemu wszem i wobec, a najbardziej sobie samemu, że się mu też coś od życia należy jest to, że nawet nie jest w stanie zrozumieć, że Ojciec Niebieski pragnie udzielić człowiekowi tego, czego mu naprawdę potrzeba. Zapewnia o tym w swoim 2 liście św. Piotr: Tak samo Boska Jego wszechmoc udzieliła nam tego wszystkiego, co się odnosi do życia i pobożności, przez poznanie Tego, który powołał nas swoją chwałą i doskonałością (2Pt 1,3). Gdy jednak człowiek bierze coś sobie sam, to zawsze rani siebie i bardzo często innych. I na pewno nie będzie jej/jemu dane radować się tym, co za takim wysiłkiem dla siebie wywalczył. Jak często Franciszek będzie mówił, że coś od Boga otrzymał. Pan dał mu wszystko: Mnie, bratu Franciszkowi, Pan dał tak rozpocząć życie pokuty: (T 1); Pan dał mi w kościołach taką wiarę ( T 4); Potem dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów (T 6). Franciszkowa lekcja o przyjmowania od Boga i ludzi wszystkiego zachowuje całą swą aktualność. Nietrudno bowiem dostrzec niepokojący wzrost postaw roszczeniowych i u coraz młodszych ludzi. A z drugiej strony można odnieść wrażenie, że mało co dzisiejszego człowieka cieszy. Choć tyle sobie bierze sam, bo przecież Kościół niczego jej/jemu nie będzie narzucał, coraz mniej ma. Warto więc, także dzięki posłudze świętego Franciszka, na nowo odkryć zapewnienie Jezusa: Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt 5,43-45).