fot. Freepik
Gdy zastanawiam się, jak najbardziej obrazowo wyrazić, czym jest modlitwa, przypomina mi się pewne opowiadanie. Pewien pustelnik zmęczony całodzienną wędrówką usiadł na szczycie góry, z której roztaczał się wspaniały widok na leżące nieopodal miasto. Kiedy pełen zachwytu skierował swój wzrok na drzewo rosnące niedaleko szczytu, zobaczył pod nim machającego do niego człowieka. Ponieważ dokuczała mu samotność, postanowił zejść niżej, by zamienić z nim kilka zdań. Gdy zbliżył się do drzewa, ze zdumieniem odkrył, że machającym człowiekiem był stary, znudzony diabeł.
Diabeł poprosił go, by usiadł przy nim na kamieniu. Korzystając z okazji, pustelnik zadał mu pytanie: „Dlaczego jesteś taki znudzony?”. W odpowiedzi czart wskazał na miasto, mówiąc: „Kiedyś byłem mocno zapracowany, ale ostatnio odniosłem spektakularny sukces – udało mi się wmówić im wszystkim, że ich problemy może rozwiązać jedno proste słowo”. „Co to za słowo, które rozwiązuje wszelkie problemy?” – zapytał zaciekawiony eremita. „Tym słowem jest wyraz PÓŹNIEJ” – odpowiedział z uśmiechem diabeł, po czym dodał: „Kiedyś ludzie tego miasta modlili się regularnie, chodzili na niedzielną Eucharystię, ale wmówiłem im, że nie muszą być obowiązkowi, że mogą to odłożyć na później. W efekcie tego po pewnym czasie zapomnieli o modlitwie i sakramentach. Dlatego teraz mogę swobodnie odpoczywać” – odparł zadowolony z siebie czart.
„A tamten klasztor?” – pustelnik wskazał dłonią na zabudowania małego klasztorku, wokół którego kręciło się mnóstwo złych duchów. „Ten klasztor to moja jedyna porażka, gdyż w nim mieszkają zakonnicy, którzy nie dali się nabrać na słowo PÓŹNIEJ. Jednak ciągle pracujemy nad tym. Kto wie, może kiedyś i oni dadzą się na nie nabrać” – odparł diabeł.
Kiedy przyglądamy się swojemu życiu duchowemu, możemy zauważyć, że dość często dochodzi w nim do głosu pokusa odkładania modlitwy na później. Uleganie jej prowadzi do zaniedbania modlitwy osobistej. Dlatego zastanówmy się, czym jest modlitwa oraz jaka jest jej istota i cel, gdyż świadomość tego, co dzieje się w jej trakcie i jak to przekłada się później na nasze życie religijne, uodparnia nas na pokusę odkładania jej na ostatnią chwilę dnia.
Czym jest modlitwa? Każdy z nas zna jakąś definicję modlitwy. Niektórzy uważają, że jest to rozmowa z Bogiem, inni utrzymują, że polega ona na wzniesieniu myśli do Istoty Najwyższej. Najpełniejszą definicję modlitwy zostawiła nam św. Matka Teresa z Kalkuty, mówiąc, że jest ona pokarmem dla duszy, co uzasadniła słowami: „Bóg obdarza mnie siłą dzięki modlitwie. Bez modlitwy, bez tego pokarmu dla duszy, nie potrafiłabym pracować nawet przez pół godziny”.
Możemy lepiej uwypuklić tę paralelę między modlitwą a pokarmem, zestawiając życie duchowe z fizycznym. Podobnie jak człowiek potrzebuje pokarmu, by żyć, tak i dusza potrzebuje modlitwy, aby rozwinęło się w niej życie nadprzyrodzone. Jak pisał o. Piotr Roztworowski, mężczyzna w sile wieku może bez problemu podnieść worek cementu i bez większego zmęczenia przenieść go sto metrów dalej. Ale jeżeli ten sam człowiek przez tydzień nie będzie przyjmował żadnego pożywienia, to nawet jeżeli przeżyje, nie będzie w stanie unieść tego worka.
Podobnie jest z modlitwą. Jeśli człowiek przestanie się modlić, to nie tylko zaniedba swoje życie religijne, ale także przyczyni się do tego, że w jego życiu rozpocznie się proces wypalenia moralnego. Na czym on polega? Życie bez modlitwy powoduje osłabienie religijne, którego skutkiem jest grzech. Jeżeli człowiek trwa grzechu, to wskutek ciągłego powtarzania tego samego zła kształtuje się w nim wada główna, która prowadzi do powstania niewłaściwych skłonności zacieniających sumienie i zniekształcających jego ocenę dobra i zła, co z kolei prowadzi do zaniku zmysłu moralnego (KKK 1865). Powstające wskutek zaniku zmysłu moralnego grzechy można zestawić z grzechami głównymi. Święty Jan Kasjan i św. Grzegorz Wielki nazywają je grzechami głównymi, ponieważ prowadzą one do innych grzechów i wad.
Jaka zatem powinna być nasza modlitwa, by doprowadziła nas do osobistej świętości i stała się w nas zaczynem budowania dobrych relacji, przede wszystkim tych rodzinnych? Odpowiadając na to pytanie, musimy zwrócić uwagę na to, że modlitwa wymaga czasu, że w ciągu dnia musimy znaleźć na nią odpowiedni czas. Szukanie czasu dla Pana Boga możemy porównać do szukania czasu dla małżonka, co realizuje się w sakramencie małżeństwa. Wiemy dobrze, że aby miłość między dwoma osobami była mocna, potrzebny jest czas, dzięki któremu mogą w niej wzrastać. Niestety często nawet te dobrze zapowiadające się małżeństwa bardzo szybko się rozpadają, gdyż młodzi ludzie nie znajdują czasu na to, aby się wzajemnie poznać, zafascynować sobą oraz przepracować to, co jeszcze jest w nich słabe i grzeszne, a z czego często nie zdają sobie sprawy.
Podobnie jest w naszym życiu duchowym. Jeżeli nie będziemy mieli czasu na modlitwę, to zaniknie w nas fascynacja Panem Bogiem i wejdziemy w przestrzeń acedii. Czym jest acedia? Można ją porównać do żaglowca na środku oceanu, który stoi w pełnym ożaglowaniu, jest gotowy do długiego rejsu, lecz nie może wypłynąć z portu, gdyż nie wieje wiatr. Co się stanie z żaglowcem, gdy zabraknie wiatru? Zaczyna dryfować, co z kolei może skończyć się osadzeniem na mieliźnie lub rozbiciem na skałach. Niestety, kiedy w naszym życiu brakuje modlitwy, pojawia się acedia, duchowe wypalanie, zniechęcenie, które coraz częściej jest udziałem współczesnego człowieka.
Mając świadomość tego procesu, warto zrobić sobie rachunek sumienia z tego, jak wykorzystuję swój czas. Ile z niego poświęcam na rzeczy konieczne, a ile marnuję na niepotrzebne, takie jak np. telewizja, prasa brukowa, serwisy internetowe, gry online, nic nie wnoszące rozmowy. Ksiądz Franciszek Blachnicki w książce pt. „Namiot Spotkania” napisał: „Jeżeli w ciągu dnia nie znajdujesz piętnastu minut na spotkanie z Panem Bogiem, to kim On jest dla Ciebie?”. Parafrazując tę wypowiedź, odpowiedzmy sobie na pytanie: „Jeżeli marnuję czas na rzeczy niekonieczne, a nie mam go dla Pana Boga, to kim On jest dla mnie?”.
Kiedy mówimy, że modlitwa wymaga czasu, warto zastanowić się nad tym, jakie miejsce w naszym życiu religijnym powinna zająć modlitwa spontaniczna. Wielu z nas deklaruje, że na co dzień praktykuje modlitwę spontaniczną, gdyż nie ma czasu na systematyczną. By wskazać miejsce i rolę modlitwy spontanicznej, po raz kolejny posłużmy się przykładem życia rodzinnego. Jeżeli w rodzinie pojawi się dziecko, musimy je systematycznie odżywiać, podając mu jedzenie kilka razy dziennie. Nie można karmić niemowlaka spontanicznie, wtedy gdy mamy na to ochotę lub sobie o tym przypomnimy. Takie spontaniczne karmienie dziecka może doprowadzić do jego śmierci, ciężkiej choroby lub niedorozwoju. Podobnie jest z naszą modlitwą – musi być regularna. Jeżeli będzie tylko spontaniczna, to nie rozwiniemy pełnej relacji z Bogiem.
Czemu zatem służy modlitwa spontaniczna? Modląc się systematycznie, wprowadzamy łaskę bożą we wszystkie obszary naszego życia. W ciągu dnia pojawiają się w nim różnego rodzaju nieplanowane sytuacje, które wcześniej nie zostały objęte modlitwą, takie jak spotkania z innymi ludźmi, różne zdarzenia w domu i w miejscu pracy, wypadki losowe. Te nieplanowane sytuacje stają się przedmiotem modlitwy spontanicznej, poprzez którą wprowadzamy Boga w nasze życie. W ten sposób uzupełnia ona naszą relację z Bogiem, której fundamentem jest modlitwa systematyczna.
Mówiąc o modlitwie, trzeba również zwrócić uwagę na pewną pułapkę myślową, w którą dosyć często wpada współczesny człowiek. Polega ona na tym, że diabeł – ojciec kłamstwa, wmawia nam, że skoro nie odczuwamy bliskości Boga, to znaczy, że On się nami nie interesuje. By wskazać, na czym polega to kłamstwo, posłużmy się dwoma przykładami.
Pierwszy odnosi się do życia małżeńskiego. Trzeba jasno powiedzieć, że uczucia nie stanowią kryterium oceny miłości małżeńskiej. Dobrze wiemy, że często w naszym życiu bywają momenty, gdy przez dłuższy czas nie odczuwamy miłości względem drugiego człowieka. Kiedy pojawiają się takie momenty w naszym relacjach małżeńskich, musimy być świadomi tego, że zostały nam one dane po to, byśmy kształtowali w sobie postawę wierności względem współmałżonka. Podobnie jest z modlitwą. Jeżeli w jej trakcie nie odczuwamy bliskości Boga, musimy pamiętać, że ten czas jest nam dany po to, byśmy nauczyli się być wierni Panu Bogu.
Podobny wniosek można wyprowadzić, obserwując przyrodę, zjawiska atmosferyczne. Z pewnością każdy z nas był kiedyś na plaży i widział słońce ukryte za chmurami. Zastanawialiśmy się wówczas, po co smarować się kremem z filtrem przeciwsłonecznym, skoro nie ma słońca. Po całym dniu przebywania na plaży bez jakiejkolwiek ochrony wieczorem zaskoczeni odkryliśmy, że jesteśmy opaleni. Dlaczego, tak się stało? Gdyż słonce świeci i opala przez chmury. Tak też jest z Panem Bogiem, który jest obecny wśród nas w najtrudniejszych momentach naszego życia. Święta Faustyna Kowalska w swoim „Dzienniczku” napisała, że łaska Boża jest uprzedzająca. Ojciec niebieski działa również wtedy, gdy wydaje nam się, że jest daleki. Post fatum, gdy trudne doświadczenia przeminą, odkrywamy, że cały czas był blisko nas, że wspierał nas na tej drodze.
Wytrwała modlitwa wymaga tego, byśmy codziennie podejmowali decyzję, że chcemy poświęcić swój czas Bogu, który poprzez nią przemienia nasze życie. Istota tej przemiany polega na tym, że gdy trwamy sam na sam z Jezusem na modlitwie, nasze serce upodabnia się do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Troszczmy się zatem o wytrwałą modlitwę, aby zakorzenienie w Bożej miłości wypływającej z Serca Zbawiciela uczyniło nas świadkami Bożego miłosierdzia we współczesnym świecie.