„Bądźcie miłosierni, jak ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36). Słowa te, które są zdumiewająco odważnym wezwaniem, wypowiedział sam Jezus. I zaraz rodzi się pytanie: ile razy motywem mojego postępowania było pragnienie naśladowania ojca Niebieskiego? Ile razy byłem bezinteresownie dobry tylko dlatego, żeby być podobnym do Boga, który jest wobec mnie zawsze bezinteresownie dobry? Jezus nie wypowiedział tych słów, aby mnie zawstydzić, ale by mnie zachęcić do podjęcia wspaniałego zadania, które On mi wyznaczył. Mam światu objawiać dobroć, miłość, sprawiedliwość, miłosierdzie Boga. Bóg powierzył mi siebie i jeśli dzisiejszy świat Go nie zna, to w pewnej mierze jest to też moja wina. Ludzie patrząc na nasze chrześcijańskie czyny, na naszą postawę, słuchając naszych słów nie dostrzegają w nich wielkości dzieci Bożych. Czyż nie stać nas na to, byśmy sprawili Ojcu radość, wzorując swe życie na jego dobroci, miłości, świętości i doskonałości!
Jezus również powiedział: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7). W Jego ustach to błogosławieństwo brzmi jak gratulacje i życzenia. Gratulacje, bo ten, kto na nie zasłużył, uznany jest za uczestnika wielkiego planu Jezusa, królestwa Bożego. Życzenia, bo otrzymuje obietnicę radosnej i szczęśliwej przyszłości. Dla niego jest ot prawdziwa Ewangelia – prawdziwa Dobra Nowina. Ewangelia jest konstytucją dla chrześcijan. Esencją jej jest karta ośmiu błogosławieństw.
W rzeczywistości pierwszym, który zasłużył na to błogosławieństwo, jest sam Jezus. W Ewangelii są różne teksty, w których Jego zachowanie opisuje się tym samym terminem, którego Łukasz użył dla scharakteryzowania relacji miłosiernego Samarytanina z przypowieści. Jeden z tych tekstów, najbardziej znamienny zapewne, opisuje, jak Jezus spotyka trędowatego, ten z wielką ufnością oraz nadzieją prosi Go o pomoc: „jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” (Mk 1,40). Marek powiada, iż Jezus w obliczu tego umarłego za życia poczuł się poruszony, „zdjęty litością”. „Wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę bądź oczyszczony. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony” (Mk 1,41-42). Jego reakcja jest zdecydowana, że doprowadza Go aż do przekroczenia prawa dotyczącego czystości. Zabraniało ono dotykać trędowatego pod groźbą prawnej nieczystości, która wykluczała ze zgromadzenia Izraela.
Można powiedzieć, że Jezus nie tylko zawsze działał miłosiernie, ale że nawet umarł z miłosierdzia. Do ostatecznych konsekwencji doprowadził swą postawę zatroskania i tkliwości zwłaszcza w odniesieniu do najsłabszych, najbardziej poszkodowanych – umierających przy drodze. Krzyż jest najwyższym wyrazem tego sposobu reagowania.
Za Chrystusem, w toku dziejów, zawsze byli ludzie, którzy zasłużyli sobie na błogosławieństwo miłosierdzia. Wielu świętych lśniło w Kościele swymi heroicznymi dziełami miłosierdzia także „co do duszy” i „co do ciała”. Są tacy ludzie dzisiaj. To oni często w ukryciu i bez hałasu trudzą się ofiarnie opatrując chorych, karmiąc głodnych, pocieszając strapionych, odwiedzając uwięzionych, przyjmując pod swój dach bezdomnych… Przypominamy tu najjaśniejszy przykład św. Matki Teresy z Kalkuty i wszystkich, którzy za nią idą troszcząc się o ostatnich z ostatnich – niedołężnych, umierających, chorych pozbawionych opieki, ludzi z marginesu; upominając się o dzieci nienarodzone.
Jeszcze jedno możemy dodać. Życzylibyśmy sobie więcej świętych „Franciszków”, „Wincentych Paulo”, „Janów Bożych”, „Kamilów”, „braci Albertów”, „Marków Kotańskich”, „Janin Ochojskich” i „Matek Teres”, którzy by spędzali życie wypalając się w miłosierdziu świadczonym najbiedniejszym. Ale trzeba też ludzi zdolnych realizować najprawdziwsze miłosierdzie w sferze społeczno-politycznej. Wreszcie trzeba ludzi piastujących funkcje decydencie w myśl: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7).
„Jezus widząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13,1). To tak jakby Ewangelista chciał nam powiedzieć: zobaczcie, On był taki dobry, cierpliwy, zdecydowany, współczujący, taktowny, bohaterski, jedyny! Chrystus mówi nam – jako Bóg – moja miłość ku tobie nie ma granic! Bez Jezusa nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli, zaś Jego postępowanie, aż do ostatniego tchu jest ciągłym potwierdzaniem tego, co sam nam powiedział: Boża miłość ku nam nie ma granic. Taki jest Bóg i taki pozostanie, również teraz, kiedy wznosimy ku Niemu nasze myśli. Jeśli w naszym życiu dochodzi miłość do głosu, to widać wtedy jak bardzo je przemienia. Widać to przede wszystkim w naszej miłości jako ojca, czy matki, w wierności własnemu powołaniu życiowemu, życiowemu sposobie w jaki siadamy na krześle w biurze, czy fabrycznej hali, gotowi służyć naszą pracą bliźnim. Przykład Chrystusa zobowiązuje!
Taka właśnie miłość bez zastrzeżeń i bez wiary nierzadko krzyżuje nasze plany. Jakże często bowiem chcemy wyrywać się i uwolnić od wszelkich zobowiązań i poddać własnemu nastrojowi, stać się samemu miarą wszelkich rzeczy. Każdy z nas na pewno przeżywa chwile, gdzie wyjątkowo trudno przychodzi mu dotrzymywać tego, do czego się zobowiązał w imię miłości. Lecz w tym wypadku jedynie miłość, która nie zna granic zarówno w małżeństwie, w życiu zakonnym, w wychowaniu, w pracy i wykonywaniu wszelkich obowiązków udziela naszemu życiu cichej wielkości i przybliża je ku Bogu.
Życie religijne wymaga pewnych praktyk, a są nimi: modlitwa, ofiara składana Bogu, udział w liturgii, nawiedzenie świątyni, jałmużna i post. Te praktyki religijne znane są i widoczne dla otoczenia. Inni, obserwując nas z jakim szacunkiem odnosimy się do nich, mogą sprawdzić, w jakim stopniu jesteśmy religijni i nabożni. Bóg jednak ceniąc je, spogląda zawsze na nasze serce, które dla Niego jest źródłem. Może się zdarzyć, że ktoś spełnia gorliwie praktyki religijne, ale serce jego jest wyschnięte. Wtedy owe praktyki są puste. Wykładnikiem zaś życia serca jest miłość. Ta zaś przejawia się w miłosierdziu. Już prorok Ozeasz przekazał słowa Boga: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary” (6,6), a Jezus nawiązując do tych słów prosi faryzeuszów: „Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” (Mt 9,13).
Serce człowieka wypełnione ewangeliczną miłością zawsze ma na uwadze dobro duchowe i materialne bliźniego. Wspierając jego ciało, spełniając uczynki miłosierne w dziedzinie materialnej, chce jednak ratować jego ducha. Wrażliwość na duchową i materialną nędzę drugiego człowieka stanowi wykładnik religijnego myślenia, to znaczy stopnia miłości Boga i miłości człowieka. Miłosierdzie ograniczone jedynie do troski o potrzeby doczesne jest znakiem humanitarnego podejścia i wcale nie musi być dyktowane motywami religijnymi. Chrześcijanin gdy dostrzeże biedę moralną, uczyni wszystko, by zaradzić też biedzie materialnej.
Święty Franciszek patrzył na człowieka oczami Chrystusa, który nauczał, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga Ojca. Ewangelia mówi nam, że Jezus za każdego człowieka oddał życie i że wszyscy ludzie są dla siebie braćmi i siostrami. Dla Biedaczyny rzeczywiście każdy człowiek jest bratem: brat trędowaty, brat Saracen, brat złodziej i brat zbój. Znane jest nam opowiadanie, jak to Święty z Asyżu swoim taktem, życzliwością i miłością nawraca trzech osławionych bandytów z Monte Wasale. Bratu, który potraktował ich nieuprzejmie, dał doskonałą lekcję właściwego podejścia do człowieka. Franciszek bardzo bolał nad krucjatową formą działania Kościoła wobec muzułmanów. Miłość bliźniego traktował jako służbę ofiarną. W każdym biedaku widział Chrystusa. Dla niego nikt nie był stracony. We wszystkim wzorem był mu Jezus ratujący łotra na krzyżu i proszący Ojca niebieskiego o przebaczenie katom – bo nie wiedzieli co czynią.
Franciszek okazywał szczególną słabość wobec ludzi znajdujących się w wielkich opałach. On w każdym człowieku, nawet najgorszym, umiał dostrzec jakąś iskierkę człowieczeństwa, którą potem rozdmuchiwał aż do płomienia Bożej miłości. Miał on zdrowe i dobre oczy, w sensie duchowym, bo umiał znaleźć w człowieku jakiś ślad Boży i Boże podobieństwo. Dążył do tego, aby nikogo nie zranić. Był przekonany, że największy zbrodniarz jest dzieckiem Bożym i może stać się świętym.
Głodnemu gotów był oddać ostatnią kromkę chleba klasztornego. A jeśli już nie posiadał materialnych rzeczy, miał dla potrzebujących dobre słowo, uśmiech, modlitwę. Biednemu oddawał odzienie, które miał na sobie, a żebraczce ofiarował nawet habit. Kiedyś powiedział bratu w podróży, że musimy oddać biedakowi płaszcz, on do niego należy. Myśmy go używali tylko do czasu, dopóki nie spotkamy kogoś, kto jest biedniejszy od nas.
Biedaczyna nie dozwalał nikogo źle sądzić albo potępiać. Braciom rozkazywał, aby winowajca upadał do nóg posądzonego bliźniego, wyznawał winę i błagał o przebaczenie. Franciszek starał się w każdym człowieku zobaczyć Chrystusa. Nam łatwiej zrozumieć, że święci, jak np. sam św. Franciszek, św. Teresa od Dzieciątka Jezus, czy św. o. Pio, podobni są do Chrystusa, ale widzieć Chrystusa w człowieku, który nas nie lubi, który nam szkodzi, jest niesympatyczny czy nieznośny… od takiej myśli wolelibyśmy trzymać się z dala… A jednak to Chrystus w tym właśnie człowieku przychodzi i żebrze o cierpliwość i wyrozumienie, o dobre słowo, o przebaczenie, o wspaniałomyślność. Jedna jest miłość, zarówno Boga, jak i bliźniego. Miłość Boga, która by zarazem nie obejmowała każdego człowieka jest według św. Jana kłamstwem. Przecież św. Paweł mówi, że Ojciec „dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu”. Chrystus poniósł grzechy wielu. On przyznał się do naszych grzechów, żeby mógł jakoby za własne złożyć należyte zadośćuczynienie. Czy potrafię i chcę dostrzec Jezusa upokorzonego, okrytego trądem grzechu?
Niech nas nie dziwi, że i dziś w pewien sposób Pan Jezus przybiera kształty ludzkie. Chrystus jest również w leżącym w błocie alkoholiku i w narkomanie, ale jest w nich sponiewierany.
Istnieje bardzo wymowna legenda francuska pt. „Zabijaka i jego chrześniak”. Żył kiedyś sobie biedny szewc, który miał jedenaścioro dzieci i z trudem zarabiał na ich wyżywienie i ubranie. Lecz kiedy urodziła się dwunaste, szewc znalazł się w poważnych tarapatach. Był tak biedny, że nikt w okolicy nie chciał być ojcem chrzestnym najmłodszego dziecka. Zasmucony i upokorzony, postanowił spróbować w sąsiedniej wsi. Założył niedzielne ubranie, wziął do ręki kij i poleciwszy się Panu Bogu, ruszył w drogę. Na twarzy malowało mu się takie strapienie, że zatrzymał go po drodze wędrowny starzec i zapytał, cóż go tak trapi. – Nikt nie chce być ojcem chrzestnym mojego najmłodszego – odpowiedział szewc. – Jeśli tylko o to chodzi, mogę być nim ja – wykrzyknął nieznajomy. – Wyobraźcie sobie, jak się uradował, biedaczysko! Bez namysłu zgodził się, umówił na następny ranek w kościele i wrócił, by opowiedzieć żonie, co się przydarzyło. Lecz żona nie była wcale zachwycona. – Kto wie, z kim będziemy mieli do czynienia? Może to zbójca! – Co też powiadasz! – odparł szewc, nie tracąc dobrego samopoczucia – czemuż to nie miałaby zesłać go nam Opatrzność.
Jednak jego żona miała rację. Nieznajomy był wodzem bandy zbójców, którzy nękali całą okolicę. Ale następnego ranka, o umówionej godzinie, stawił się w kościele, trzymał dziecko do chrztu, podarował mu pewną sumkę złotych monet i zniknął. Dziecko było słabego zdrowia i umarło osiem dni później, a kiedy przybyło do raju, powitał je św. Piotr, który zaraz otworzył wielką bramę i zaprosił je do środka. Ale dziecko odmówiło wejścia. – Wejdę tylko z moim chrzestnym. – A kimże jest twój ojciec chrzestny? – pyta św. Piotr. – Nazywa się Zabijaka i mieszka w moich stronach. – Zabijaka? Ależ to straszliwy zbójca. Nigdy nie wpuszczę go do raju. – No to trudno. Bez Zabijaki nie przekroczę tego progu – powtórzył mały uparciuch. I usiadł sobie na schodkach. Wtedy św. Piotr, nie wiedząc już, do jakiego świętego się zwrócić, prosi o pomoc dobrego Pana Boga. – Wejdź, mały. Zobaczysz, jak piękny jest mój dom – zaprasza go Ojciec Niebieski swoim głosem brzmiącym pięknie jak kościelne organy. – Wejdę tylko z moim chrzestnym. – Przecież nie mogę przyjąć do raju takiego zbójcy. Zbyt wieloma grzechami się splamił. – No i co? Dziecko ani myśli słuchać głosu rozumu. – Wiem, że tylko on zgodził się trzymać mnie do chrztu, przez co zostałem chrześcijaninem, jest więc poczciwy i nie ma powodu, by nie wszedł do raju razem ze mną.
– Już dobrze – ustąpił w końcu dobry Bóg Ojciec. – Zanieśmy ten dzbanuszek i powiedz, że kiedy napełni go swoimi łzami, będzie mógł wejść do raju. Zważ, że nigdy jeszcze nie uczyniłem nikomu takiego wielkiego ustępstwa.
Dziecko wzięło dzbanuszek, zeszło na ziemię zaczęło rozglądać się za starym zbójcą. Szukało go długo, aż wreszcie znalazło go w lesie, głęboko uśpionego. Obudziło go zaraz i opowiedziało, co się zdarzyło, jak to przybyło do raju i nie chciało wejść, jeśli nie będzie z nim chrzestnego, jak to św. Piotr i sam Pan Bóg nie chcieli się zgodzić ale w końcu udało mu się przezwyciężyć ich opór. Zabijaka był tak poruszony opowieścią, że wybuchnął płaczem. I przyciskając dziecko do serca tak płakał, że dzbanuszek napełnił się w jednej chwili. Płakał i śmiał się. Ale stare serce nie wytrzymało wzruszenia; bandyta skłonił głowę i umarł.
Zabijaka i dziecko ujęli się za ręce i razem wstąpili do raju, a Ojciec Niebieski i św. Piotr otworzyli wielką złotą bramę, by wpuścić ich do środka.
Jezus zaprasza nas, abyśmy byli doskonali i miłosierni jak nasz Ojciec w niebie. Jeśli chcemy upodobnić się do Niego, musimy mieć gotowy uśmiech i życzliwą uwagę, dobre słowo i gotowość do służby i pomocy wszystkim ludziom. Bóg jest sprawiedliwością, ale i miłosierdziem. I dlatego odpuszcza ludziom, gdyż jest sprawiedliwy i miłosierny. Wie bowiem, że są słabi, że często nie wiedzą nawet, co czynią. Jeśli chcemy upodobnić się do Niego w doskonałości i miłosierdziu uczmy się od Niego. Bóg jest Miłością, która tworzy jedność z trzech osób. Jeśli mamy być zgodnie z Chrystusowym życzeniem doskonali jak On, jeśli mamy być podobni do Niego jak dzieci do swoich ojców, musimy i my także przez miłość tworzyć jedność ze wszystkimi. Szczególnie zaś ta troska winna być silna tam, gdzie nasza jedność jest zagrożona przez nieprzyjaźń. Oznacza to, że mamy miłować każdego, i to wcześniej, nim stanie się tego godnym. Tak Bóg postępuje z nami od samego początku. Miłować tylko tych, którzy są godni naszej miłości jest niczym szczególnym. Takich miłują także poganie. Wykładnikiem doskonałości chrześcijanina jest stosunek do jego wrogów. Przebaczenie objawione w geście dobroci wobec nieprzyjaciół jest dowodem pokrewieństwa z Bogiem. Najtrudniejszym krokiem w naśladowaniu Jezusa jest przyjęcie Jego postawy wobec Annasza, Kajfasza, Piłata, Heroda, Judasza. To oni wydali na niego wyrok. Oni wyrządzili Mu krzywdę. On zaś nieustannie otaczał ich autentyczną miłością. Jest to możliwe wówczas, gdy potrafimy odkryć, że ten, kto krzywdzi jest w o wiele bardziej nieszczęśliwym położeniu niż ten, kto cierpi. Biedne jest bowiem jego serce, które nie umie kochać. Nienawiść jest straszną i trudno uleczalną chorobą, a na ziemi chyba nie ma straszniejszej. Stając wobec niej należy podejść do Jezusa i poprosić, aby uodpornił nasze serce, by było na tę chorobę odporne. Wówczas bliskie sąsiedztwo z nienawidzącymi nie zniszczy nas. Drugim aktem jest przebaczenie, jakie mu okażemy. Ono może stopniowo prowadzić do jego opamiętania. Jedynym skutecznym lekarstwem na nienawiść jest mądre przebaczenie, okazane przez Boga i przez bliźniego. Ono ukazuje bezsens nienawiści. Ono wzywa do jej zaniechania. Boga możemy naśladować jedynie w Jego świętości i miłosierdziu okazywanym biednym i grzesznikom, w przebaczeniu naszym winowajcom. To w tym znaczeniu Jezus powiedział zdumiewające słowa: „Bądźcie doskonali, bądźcie miłosierni, jak doskonały i miłosierny jest ojciec wasz w niebie”.