fot. vecstock na Freepik
Pokój Wam, dobrzy ludzie!
Przepraszam, pomyliłem się. Tak tu cicho, nabożnie, ludzie są tu tacy skupieni… Za moich czasów tak zachowywano się w kościele. O właśnie. Gdzie dziś znajduje się świątynia? Świątynia jest tam, gdzie znajduje się to, co jest dla człowieka ważne i dlatego przez niego otaczane czcią. Może więc bank to dla niejednego człowieka jego świątynia? Bo człowiek o pieniądz dba, otacza go kultem, ponosi dla niego ofiary, wyrzeczenia, bo pieniądz jest jego bogiem. Jakim? Jest to z pewnością bóg surowy, okrutny. Żąda tak wiele! Nie zna także litości, słabości żadnej nie wybaczy. Jest bogiem niemiłosiernym. A jednak tak wielu ludzi mu służy. I to pobożnie i zupełnie szczerze. Bo ten bóg karze i nagradza natychmiast. Człowiek zaś to ma do siebie, że nie lubi czekać. Nawet karę woli przyjąć od razu, niechby i bolesną. Bóg, którego świątynią jest bank, to wielki bóg, pieniądz to może nawet największy bóg – ale tylko doczesności. Co więcej, to bóg mocny tylko w dobrej doli. Gdy przyjdzie kryzys zwłaszcza o szerszym zasięgu, wówczas obnaży on jego słabość. To jest bóg dobry dla zamożnych, ale nielitościwy dla ubogich. Słaby i nieprawdziwy bóg. Dlaczego zatem ludzie nawiedzają banki – jego świątynie? Może dlatego iż naiwnie sądzą, łudząc się czasami boleśnie, że będą się zaliczać do tej pierwszej grupy szczęściarzy, dla których pieniądz będzie łaskawy! Wyznawcy takiego boga, którego świątynią jest bank, to ludzie obdarzeni bardzo krótką perspektywą, ich horyzont widzenia i myślenia zamyka się w doczesności. Są to zatem ludzie bardzo nieszczęśliwi. Muszą bowiem liczyć się z tym, że w którymś momencie to, czego ich bożek im udzielił, zostanie im odebrane (czy nie przypadkiem przez tego samego bożka?) i to nawet nie w chwili śmierci, ale wcześniej. Czym bowiem może się jeszcze cieszyć człowiek schorowany, w podeszłym wieku? Bożek doczesności to bożek na krótką metę, choć na pierwszy rzut oka taki potężny, że niemal wszechmocny. Ale jest zupełnie na odwrót. Ten bożek może dać jedynie to, co można kupić za pieniądze. Jednak tego, co najcenniejsze, najpiękniejsze i najważniejsze nie da się przecież kupić. Za jakie pieniądze, w jakiej walucie można kupić miłość dziecka, żony, męża? Ile kosztuje prawda, dobro, piękno? W którym z banków dałoby się zaciągnąć kredyt na kupno honoru, dobrego imienia? Co można dać w zastaw za cel albo sens życia? Może jednak nie przeszkadza to wyznawcom tego boga, gdyż niewiele albo zgoła wcale nie cenią oni sobie tego, czego nie da się kupić za żadne pieniądze? Może do życia i do szczęścia wystarczy im to, co sobie kupią? Kiedy zrozumieją, że rzeczywistość nie wyczerpuje się na tym, co może być przedmiotem umowy kupna/sprzedaży? Dopiero w wieczności czy jeszcze tu, na tym świecie? Może nawet wyznawcy tego boga chcieliby, żeby wszystko kończyło się na tym świecie wraz ze śmiercią, może nawet to jest ich nadzieją albo też tak często to sobie powtarzali, jako fakt naukowo udowodniony, że już w to zupełnie uwierzyli? Tym bardziej godni są politowania, tym większe będzie ich rozczarowanie, tym smutniejsza ich wieczność.
Najwyższy, chwalebny Bóg, Bóg Jedyny i Prawdziwy jest Panem doczesności i wieczności. On się nie spieszy ani z nagradzaniem, ani z karaniem, może dlatego że ani jednego, ani drugiego nie da się sprawiedliwie przeprowadzić tu, na ziemi. On jednak ma całą wieczność, aby dobrych nagradzać oraz pozwolić, aby źli sami się ukarali trwaniem w niekończącej się pustce bezsensu. Dlatego wolę służyć takiemu Bogu.
Pamiętam chwilę, w której zdecydowałem się Jemu służyć. Wzruszony i umocniony Duchem Świętym poszedłem za szczęsnym porywem swego ducha i depcząc to, co światowe, skierowałem się ku dobrom najlepszym. Przeżegnawszy się znakiem krzyża świętego, przygotowałem konia, wsiadłem na niego i wziąwszy ze sobą na sprzedaż wzorzyste tkaniny, pospiesznie przybyłem do miasta zwanego Foligno. Tam, jak zwykle, sprzedałem wszystko, co przywiozłem, a także jako szczęśliwy kupiec wierzchowca, którego właśnie dosiadałem zostawiłem, wziąwszy zań pieniądze. Po pozbyciu się ładunku powróciłem i przemyśliwałem zbożnie, co mam zrobić z pieniędzmi. W dziwny sposób cały nastawiłem się na sprawę Bożą. Wnet cały ten zysk uznałem za piasek, a pieniądze tak mi ciążyły, że nie chcąc ich dłużej ani godziny nosić, śpiesznie starałem się je gdzieś złożyć.
Gdy zbliżałem się do miasta Asyżu, ujrzałem przy drodze kościół, niegdyś zbudowany ku czci świętego Damiana, co właśnie teraz groził zawaleniem z powodu zbytniej starości.
Przystąpiłem do niego i wszedłem z lękiem i uszanowaniem, a znalazłszy tam pewnego biednego kapłana, z wielką wiarą ucałowałem poświęcone ręce, wręczyłem mu pieniądze, które niosłem i po kolei opowiedziałem swój zamiar.
Osłupiały kapłan nie chciał wierzyć w to, co słyszał, jako że taka nagła zmiana rzeczy wprawiła go w zdumienie i wydawała mu się niewiarogodna. Uważał to za kpiny z siebie, dlatego nie chciał zatrzymać przy sobie ofiarowanych pieniędzy. Nie dziwiłem mu się wcale. Przecież widział mnie, że tak powiem, prawie wczoraj, jak nadmiernie używałem życia z krewniakami i znajomymi i wynosiłem nad innych swoją głupotę. Pamiętam, jak brat Tomasz z Celano nie mógł opanować śmiechu, gdy mu opowiadałem o swoi spotkaniu z księdzem od świętego Damiana. Jednak ja wytrwale upierałem się i usiłowałem przekonać oraz usilnie prosiłem i błagałem kapłana, by pozwolił mi ze względu na Boga pozostać ze sobą. Wreszcie kapłan ustąpił co do mojego tam pobytu, ale ze strachu przed rodzicami pieniędzy nie przyjął. Wtedy ja wrzuciłem je do jakiejś framugi okiennej, dbając o nie tyle, co o proch.
W służbie Najwyższego, Chwalebnego Boga absolutnie nieistotne jest, ile się ma w portfelu albo na koncie. Liczy się natomiast to, jakim się jest człowiekiem i co się z zadanym sobie człowieczeństwem robi. Koniec końców jedynie to będzie ważne: kim byłeś, człowieku?