Normalność nie ma u nas najlepszych skojarzeń. Na ogół bywa szara, skrzeczy… Zmartwychwstały wkracza w normalność, do której wrócili Jego uczniowie. Ten powrót jest miarą ich klęski. Połów, owszem, jest cudowny, ale ognisko z ułożoną rybą i chleb są jak najbardziej normalne. Chrystus zdaje się przystawać na warunki spotkania, postawione Mu przez uczniów. Udaje się do miejsca, gdzie Jego uczniowie przeżywają swoją przegraną. Każde miejsce jest dobre do spotkania ze Zmartwychwstałym. Prawdziwą klęską nie jest doświadczyć klęski, ale odrzucić zaproszenie Jezusa. Dla uczniów to, co miało być początkiem długiego czasu życiowej przegranej, staje się początkiem kolejnej życiowej przygody. A mogli się przecież zasklepić w poczuciu rozczarowania, mogli rozpamiętywać w kółko swą naiwność, swoje kłótnie o to, kto jest największy. Jest w gruncie rzeczy nawet wygodne i nie wymaga wysiłku. Czasem nawet wspólne śniadanie może się okazać za trudne. Odmowa wydaje się być jedynym, do czego ktoś jest w ogóle zdolny. To bardzo bolesny stan, kiedy ktoś może już tylko powiedzieć: „nie”. Jakieś dobro się nie wydarzy, jakaś szansa na zmianę zostaje zmarnowana, ale przynajmniej było to moje „nie”. Pamiętam odwiedziny kolędowe u pewnej pani, której córka wypisała się z katechezy. Jedynym komentarzem mamy do decyzji dziecka było płaczliwie powtarzane: „Ale to jest jej decyzja”. Ileż w tym zdaniu było zupełnej bezradności wobec chyba większości decyzji córki. Bezradności nieudolnie masowanej rzekomym szacunkiem do decyzji podejmowanych przez córkę. Pewnie ewentualny sprzeciw wobec tego aktu niewiary nie przyniósłby większego efektu, ale cała sytuacja byłaby o wiele prawdziwsza. Szkoda że tego świadectwa wiary zabrakło.
Czasem wystarczy tylko podejść do ogniska, by na nowo w życiu człowieka zaczęło się dziać dobro. Uczniowie mimo wszystko nie byli chyba w 100% zdecydowani na spędzenie reszty życia na łowieniu ryb. Jakaś część ich serca była gotowa chwycić się nawet brzytwy, gdyby się pojawiła. Tymczasem pojawił się Nieznajomy z zapalonym ogniskiem z ułożonymi na nim rybą i chlebem. I może do tego jesteśmy wezwani: by mówić ludziom, że do każdego dobra warto i można wrócić, że tragedia zaczyna się nie wraz z porażką, ale wtedy, gdy się swojej przegranej sytuacji zaczyna bronić. Łowienie ryb dawało mimo wszystko jakąś perspektywę: smutną, bolesną, bidną, ale jakoś znaną i rozumianą. Uczniowie wiedzieli, że podejście do ogniska to będzie ponowny początek nieznanego, w którym pewne będą tylko prześladowania i cierpienie. A przecież podeszli od Tego, o którym doskonale wiedzieli, że to jest Pan, może podeszli właśnie dlatego, że sobie uświadomili, jak bardzo u boku Jezusa byli szczęśliwi. Jakie piękne były te trzy lata. I nie potrafili, ani nawet nie chcieli opierać się pragnieniu, aby znowu tego szczęścia i piękna doświadczyć. One jednak nie przychodzą za darmo. Jak wszystko co wielkie, mają swoją cenę. I wielu powie, że to za drogo, że nie te lata i nie ten czas. Ale żałują. Może nawet mają poczucie przegranej. Szymon, Tomasz, Natanael, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni Jego uczniowie jednak do ogniska podeszli. I nigdy tego nie żałowali. Odchodząc zaś z tej ziemi męczeńską śmiercią mieli poczucie życiowej wygranej. I może sobie pomyśleli, jak to dobrze, że On wtedy przyszedł nad jezioro i rozpalił ognisko.