foto. vecstock na Freepik

Pokój Wam, dobrzy ludzie!

Przyznam, że lotniska ogromie mi się podobają. Widok ogromnych srebrzystych ptaków, wzbijających się w powietrze, budzi mój podziw dla wielkości ducha ludzkiego. Trochę Wam zazdroszczę tej możliwości poruszania się w powietrzu. 

Tak wielu tu ludzi, na lotnisku… Podróżują z różnych powodów: w poszukiwaniu pacy albo wyjeżdżają, żeby odpocząć. Ciekawe, ile godzin, może nawet dni, spędza człowiek w drodze, w podróży? Lotnisko jest bardzo praktyczne. Znajduje się tu w zasadzie wszystko: sklepy, restauracje, punkty usługowe, nawet hotele. Jednak na lotnisku nie można zbudować domu. Na lotnisku człowiek nie jest u siebie. Czy współczesna Europa nie przypomina jednego wielkiego lotniska? Dziś tak bardzo aktualna stała się przejmująca skarga pierwszego zbrodniarza – Kaina: „Tułaczem i zbiegiem stałem się na tej ziemi”. Współczesny człowiek, obciążony czasem poważnymi grzechami, to właśnie taki tułacz, żyjący w ciągłej ucieczce. Bo tak wiele podróży, jakie podejmuje, nosi wszelkie znamiona ucieczki. Ale przecież nie w samym byciu w drodze leży problem. Jeden z moich braci napisał piękny utwór, zatytułowany: „Sacrum commercium”, czyli święte przymierze błogosławionego Franciszka z Panią Ubóstwo. Pisze w nim, jak to Pani Ubóstwo poprosiła, abyśmy pokazali jej nasz klasztor: „… przyprowadziwszy ją na jakiś pagórek, pokazali jej cały okrąg ziemi, jaki mogli objąć oczyma, mówiąc: To jest nasz klasztor, o Pani”. Była to wielka prawda. Jedynym stałym miejscem, jakie mieliśmy, była kapliczka Porcjunkuli. Nie chciałem mieć żadnego innego stałego miejsca ani go nie potrzebowałem. Sam tak czyniłem i chciałem, aby moi bracia wędrowali, głosząc Dobrą Nowinę. Zarazem jednak wszędzie czuliśmy się u siebie. Jednakowo dobrze czułem się w pustelni na Alwerni, w gościnie u pana kardynała Hugolina, nocując latem pod niebem Umbrii czy w szopie użyczonej przez dobrych ludzi. Człowiek będzie u siebie, będzie mu wszędzie dobrze, jeżeli będzie pojednany z Bogiem, z innymi ludźmi i ze sobą samym. Wtedy stanie się pielgrzymem, nie zaś tułaczem. Pielgrzymować to wędrować, wiedząc, że mój prawdziwym dom jest w niebie i że w żadnym miejscu człowiek nie zazna pełnego i trwałego szczęścia. Tułać się to nieść w sobie jakiś wyrzut, jakąś zasadniczą niezgodę na siebie, to uciekać przed sobą samym. Dlatego tułaczka nie może się nigdy zakończyć, bo nie możemy przecież uciec od siebie, a tym mniej przed Bogiem. Człowiek może przestać się tułać, gdy uzna swój grzech i gdy zaufa Bożemu Przebaczeniu. Wtedy jego pielgrzymowanie będzie polegało na czynieniu pokuty. Ten jednak, kto pokutuje, już się nie tuła, ponieważ już się nie boi, lecz ufa. Niespokojny duch, nie zawsze, ale często to duch gnębiony wyrzutami sumienia. Na dobrą sprawę trudno wyobrazić sobie w ogóle życie chrześcijańskie, które nie byłoby pielgrzymowaniem, czyli rozumieniem, że cel ostateczny i pełne szczęście jest i będzie przed człowiekiem tak długo, jak długo będzie trwało jego ziemskie pielgrzymowanie. 

Bardzo jest mi żal tułających się ludzi. Tułaczka jest przecież zajęciem pozbawionym sensu. I to nawet nie tylko dlatego, że nie da się uciec przed Bogiem. Człowiek nie jest przecież w stanie uciec przed sobą samym. Nie ma władzy nad swoją pamięcią, nie jest w stanie odwołać swego działania albo anulować jego skutki. Ponieważ zaś jest natury rzeczy słaby, zawsze będzie zagrożony niebezpieczeństwem tułaczki. Tylko uznając Boga, kategorie dobra i zła, grzechu i zasługi, może ustrzec się wejścia w pokuszenie tułaczki. Niejednego człowieka, oczekującego na odprawę przed odlotem, można by zapytać, przed czym ucieka, dlaczego wybiera się często aż tak daleko, w trudną i męczącą podróż? O co mu tak naprawdę chodzi? Może liczy na to (naiwnie zresztą), że odległością coś załatwi albo zmniejszy duchowe napięcie? Z drugiej zaś strony można podejmować nawet najbardziej długotrwałe podróże, ale w duchu służby, pielgrzymowania do domu Ojca. 

To moje rozumienie życia wędrowniczego przedstawiłem także opiekunowi naszego Zakonu, panu kardynałowi Hugolinowi. Było to po kapitule 1217 r., kiedy po raz pierwszy bracia zostali wysłani do niektórych prowincji za Alpami. Po zakończeniu kapituły powiedziałem: „Najdrożsi, bracia, trzeba, abym był wzorem i przykładem dla wszystkich braci. Jeżeli więc wysłałem moich braci do dalekich krajów na trud i zawstydzenie, głód i liczne inne niedostatki, które muszą znosić, wydaje mi się rzeczą słuszną, abym i ja wyruszył do jakiejś odległej prowincji, głównie dlatego, aby bracia z większą cierpliwością potrafili znosić swoje utrapienia, gdy usłyszą, że i ja to samo znoszę. I odmówiwszy modlitwę, jak to miałem w zwyczaju przy wszystkich swoich przedsięwzięciach, powiedziałem: «W imię Pana, i Jego Matki, i wszystkich świętych wybieram prowincję Francji, zwłaszcza że wśród katolików Kościoła świętego otaczają oni wielką czcią Ciało Chrystusa: co jest mi niezwykle miłe; dlatego tym chętniej będę wśród nich przebywał». 

I wziąłem między innymi za towarzysza brata Sylwestra, kapłana, człowieka Bożego o wielkiej wierze, ogromnej prostocie i czystości, którego czciłem jako świętego. 

A gdy przybyłem do Florencji, zastałem tam pana kardynała Hugolina, biskupa Ostii (został on potem papieżem), który ogromnie ucieszył się na mój widok; a dowiedziawszy się, dokąd idę, nie chciał, abym tam szedł. Dlatego rzekłem do niego: «Panie, jest mi bardzo wstyd pozostać w tych prowincjach, podczas gdy moich braci wysłałem do odległych i dalekich krajów». Pan biskup zaś powiedział do mnie, prawie mnie ganiąc: «Dlaczego wysłałeś swoich braci tak daleko, by przymierali głodem i znosili tyle innych utrapień?». 

Odpowiedziałem mu z wielką żarliwością ducha: „Panie, czy myślicie lub uważacie, że Pan posłał braci tylko ze względu na tę prowincję? Lecz mówię wam w prawdzie, że Pan wybrał i posłał braci dla pożytku i zbawienia dusz całego świata; i zostaną przyjęci nie tylko w krajach ludzi wierzących, lecz także niewiernych. I gdy będą zachowywali to, co przyrzekli Panu, Pan będzie im dostarczał rzeczy koniecznych tak w krajach niewiernych, jak i w krajach ludzi wierzących». I zdumiał się pan biskup na moje słowa, potwierdzając, że powiedziałem prawdę. I tak pan biskup nie pozwolił mi pójść do Francji, lecz wysłałem tam brata Pacyfika razem z innymi braćmi; a sam powróciłem do doliny spoletańskiej”.