foto. mdjaff na Freepik
Śmierć i życie pozagrobowe według tradycyjnych wierzeń krajowców malezyjskich
W tradycyjnej kulturze melanezyjskiej śmierć ma inną genezę, przyczynę, sens i konsekwencje aniżeli w kulturze europejskiej. O ile bowiem w kulturze zachodniej śmierć ujmuje się głównie w kategoriach biologicznych i wymienia się dla niej przyczyny medyczne, fizjologiczne, patogenne czy wypadkowe, a więc z reguły naturalne, o tyle krajowiec melanezyjski na koniec życia patrzał inaczej: owszem, niejednokrotnie przyznawał, że zadziałały naturalne powody zejścia u danego człowieka, np. wskutek ukąszenia przez jadowitego węża albo z powodu upadku z wysokiego drzewa czy utonięcia. Ale za tymi ewidentnymi przyczynami szukał jeszcze tej „właściwej”, ontycznej przyczyny, bo tubylcy byli przekonani, że:
„normalnie każdy dożywa późnego wieku, a w każdym innym razie, z wyjątkiem jakiegoś wypadku czy zejścia w wyniku walk plemiennych przyczyny śmierci należy szukać w czarach. Jeśli u danej osoby zdrowie znacznie się pogarsza, jego bliscy przywołują czarownika (komogiai wana), który winien określić, czy dana choroba została spowodowana przez truciznę innego czarownika, czy przez złośliwego przodka”.
Krajowcy bowiem argumentują, że bezproblemowo potrafią odróżnić węże jadowite od nieszkodliwych. Jednak czarownik, stosując magię destrukcyjną, na drodze wroga położy niewinnie wyglądającą gałązkę, „która zamieni się w jadowitego węża, gdy beztroski przechodzień na nią, nadepnie […]. Winowajcę można rozpoznać w czasie snu i na nim wywiera się zemstę”. W ten sposób np. u Je-nan kobieta po śmierci męża ma się dowiedzieć, kto zawinił jego śmierć; w tym celu kładzie się ona po jego pogrzebie na jego grobie i:
„bez wyjątku potrafi następnego dnia powiedzieć, że słyszała głos ducha nieboszczyka i wymienia jakiegoś człowieka czy ducha, który go zabił. Bo naturalnej śmierci po prostu nie znają”.
Ale nawet jeśli człowiek umiera w podeszłym wieku, to zdaniem krajowców nie musi to być śmierć naturalna; uważają, że mógł jeszcze żyć. I tak np. Trobriandczycy wg Br. Malinowskiego:
„dopuszczają możliwość śmierci naturalnej spowodowanej starością, ale gdy pytałem o to, wskazując kilka konkretnych wypadków, gdzie niewątpliwie wiek był przyczyną zgonu, zawsze mówiono mi, że spowodował to bwaga’u. Jedynie samobójstwo i śmierć na polu walki wywołuje w umysłach krajowców odmienne skojarzenia”.
Okazuje się, że krajowcom łatwiej przyjąć spowodowanie śmierci przez siły magiczne i interwencję czarodziejską, aniżeli przez przyczyny naturalne. Nie wykluczają np. porwanie duszy człowieka. przez wiedźmę – czy śmierć zadaną przez istoty nadprzyrodzone. Gdy wg mitu Arapeszów pewna matka z synem zabili węgorza, nie wiedząc że jest masalajem (duchem przyrody) i podzielili się z całą wioską jego mięsem, duch ten spowodował lokalny potop. Tylko ta kobieta z chłopcem uratowała się, wspiąwszy się na palmę kokosową. Dali początek nowym pokoleniom. Mit ten może stanowić reminiscencję jakiegoś niszczycielskiego tsunami. W innym przypadku wg mieszkańców wioski Ilipeim na Nowej Gwinei duch zmarłego mężczyzny, zakrywając prawą ręką otwór na szyi, przez który uszła jego dusza, ukazał się swej narzeczonej w ogrodzie. Ta natychmiast zorientowała się w sytuacji; zdołała zmylić jego czujność i przed nim zbiec, bo w przeciwnym razie byłby ją porwał ze sobą do zaświatów. Tradycyjnie jednak krajowcy skłonni są przypisywać śmierć jakiemuś duchowi, którego obrazili albo też działaniu „trucizny” czarodziejskiej. Potem taki zmarły staje się duchem, który przebywa w pobliżu swych bliskich. Jeśliby taki timogo został przez kogo obrażony to by zemścił się na nim, spowodując u niego chorobę. Niekiedy jednak w przypadku choroby kogoś z rodziny wzywa się pomocy takiego ducha albo też innego ducha z prośbą o zdrowie.
Należy jednak zaznaczyć, że Melanezyjczycy nie mają teoretycznie dopracowanej eschatologii. Np. duchy wg krajowców mogą być prawie wszędzie obecne, mogą znajdować się pod ziemią, na niej, w powietrzu, na skraju osiedla, w domu duchów, w pobliżu swego grobu i w zaświatach. Od najmłodszych też lat przywykli do kontaktów z duchami, uczą się je rozpoznawać, pozyskać ich życzliwość i pomoc w różnych sytuacjach, odczuwają przed nimi respekt, nieraz także lęk. Ale i w tych przypadkach obowiązuje zasada „do ut des” (coś za coś). Trzeba o duchy zmarłych dbać, składać im odpowiednie ofiary.
„Kiedy, na przykład, podczas dorocznego powrotu duchów zmarłych do wsi składa się ofiarę duchowi zmarłego krewnego, czyni się zadość jego uczuciom i bez wątpienia zaspokaja również jego duchowy apetyt, który syci się duchową substancją pokarmu”.
Ten kontakt świata zmarłych ze światem żywych może przybrać formy nawet bardzo naturalistyczne, gdy np. zmumifikowane ciało przodka prezentuje się na przywitanie gościa.
Taki stosunek do zmarłych jest w duże j mierze uwarunkowany wiarą Melanezyjczyków w życie pozagrobowe duszy, naturę fizykalno-spirytualną ducha w życiu pośmiertnym, w możliwość nawiązywania dwustronnych kontaktów ze zmarłymi. Ale krajowców nurtowały nawet pewne problemy filozoficzne: czy zawsze istniała śmierć, czy jest nieuniknionym losem człowieka, w jaki sposób ona nastała, czy pierwszy człowiek mityczny też był śmiertelny. Pytania te wpisują się niewątpliwie w ogromny zestaw mitów, opowiadań, historii religijnych o prarodzicach ludzkich, o ich statusie w pradziejach ludzkich, o zaistnieniu śmierci i okolicznościach tego wydarzenia. Nieraz krajowcy widzą nawet zależność między obumieraniem a powstaniem nowego życia, co znalazło np. swój wyraz w wierzeniach związanych z łowiectwem głów albo też w mitach o dema – półboskich istotach nadprzyrodzonych, żyjących w praczasie, które chociaż zabite i rozkawałkowane, dały początek nowym formom życia, np. bulwom uprawnym, drzewom owocowym, a nawet zwierzętom domowym i łownym”. Np. wg Marind-anim z pierwszej czaszki ludzkiej, pochodzącej z łowiectwa głów, zakopanej w ziemi, wyrosła wspaniała palma kokosowa, której orzechy kształtem swoim przypominają krajowcom czaszkę ludzką, a pień tego drzewa symbolizuje ludzki tułów, bo z nim złączona jest głowa.
Wg niektórych mitów melanezyjskich człowiek, zwykle mężczyzna, w owym praczasie po prostu „był”, czasem zaistniał w wyniku działalności stwórczej jakiego dema czy istoty najwyższej. Bywało, że na początku nie podlegał on śmierci; na ogół jednak w mitach nie podaje się, jak długo ten stan bezśmiertności trwał. Ale potem mstąpiła cezura: praczas bezpowrotnie minął, zaczęła się historia ludzkości, nastąpiło rodzenie dzieci, ale i umieranie, a także kontynuacja życia, choć już w innym wymiarze, w zaświatach. Prawu temu podlegają nawet przodkowie, herosi kulturowi, a także dema i niektóre istoty nadprzyrodzone, które wg mitów niekiedy umierają, ale po pewnym czasie znów ożywają.
Krajowcy znają różne warianty zaistnienia śmierci; np. wg mitów na Kiriwanie kiedyś nikt z ludzi nie musiał umrzeć, bo gdy skóra człowieka stała się wiotka i pofałdowana, to uległa linieniu i została zrzucona, a pod nią wyłaniała się nowa, gładka. Zdolność tę mają obecnie tylko niektóre zwierzęta, jak raki, węże i jaszczurki. Również ludzie, gdy wyszli spod ziemi na jej powierzchnię, dysponowali jeszcze przez jakiś czas tą właściwością, ale utracili ją, jak podaje mit, wskutek opieszałości i złośliwości. Ale w Tuma, w podziemiach, ludzie nadal korzystają z tego przywileju.
Zdarza się, że introdukcja śmierci w dzieje ludzkości została spowodowana przez zwierzęta; np. wg mitu arapeskiego ludzie w mitycznym praczasie nie umierali, ale podobnie jak wąż „zrzucali z siebie skórę i przywdziewali nową, młodą i znowu stawali się młodymi osobnikami”. Ale wężowi i szczurowi przynudziło się życie i postanowiły umrzeć. Wykopały dół, gdzie chciały zakończyć życie. Wężowi się to nie udało, natomiast szczur, zszedłszy do jamy już z niej nie powrócił. „Od tego czasu ludzie już nie mogą zmieniać swej skóry, lecz muszą umrzeć jak mityczny szczur”. Można nadmienić, że wąż dla Arapeszów jest symbolem nieśmiertelności, który dzięki linieniu się odmładza.
Analizując zachowanie Melanezyjczyków w obliczu śmierci i reakcje bliskich denata można zauważyć większe różnice w porównaniu z zachodnim stylem bycia w takich sytuacjach. Krajowcy ci, podobnie jak inni wyspiarze Oceanii „nie czują żadnej trwogi w obliczu zbliżającego się końca życia. Po prostu uważają zjawisko śmierci za coś tak naturalnego i zwykłego, jak narodziny, dojrzewanie i starzenie się”. Wychodzą z założenia, że długość życia ludzkiego zależy przede wszystkim od decyzji duchów i gdyby one chciały, człowiek żyłby nadal. Zachodzi jednak często interesujące zjawisko: wielu krajowców przeczuwa zbliżający się koniec życia, tak jakby odczuwali rychły upływ swej energii życiowej, że wnet trzeba będzie pożegnać się ze swoimi. Nie sama śmierć napawa ich bólem, bo z nią chcąc nie chcąc pogodzili się, lecz żałość napełnia ich serca z powodu konieczności pożegnania się z bliskimi i pójścia na tę drugą stronę do zaświatów. Na ogół nie wyrażają ostatniej swej woli, nawet w stosunku do sprawców śmierci. Bo jeśli spowodowały ją duchy, to na nich nie można się zemścić, a jeśli zawinili ludzie, bliscy z własnej inicjatywy zmarłego pomszczą. Jeśli umierający zachowują jeszcze świadomość, przywołują rodzinę, żegnają się z nią i dają ostatnie polecenia, a także udzielają swym bliskim pewnego rodzaju błogosławieństwa, np.:
„Gdy umrę, to jako duch będę pilnował waszych pól uprawnych, hodowanych przez was świń i zrodzonych przez was dzieci i sprawię, że będzie im się wiodło. Dlatego módlcie się pilnie do mnie i tylko mnie ofiarujcie wasze świnie, zawsze dajcie mi pierwsze miejsce wśród innych duchów”.
Wszyscy starają się zapewnić go o swej życzliwości i na ogół konający przebacza też urazy i zapomina o gniewie i chęci zemsty na wrogach.
O ile to możliwe, krajowcy pragną umrzeć wśród swoich i być pochowanymi blisko swego domu. Pożegnanie ze swoimi bywa zwykle bardzo serdeczne, wzruszające. Gdy np. matka premiera Bernarda Narakobiego czuła zbliżającą się śmierć, zwróciła się do otaczających ją płaczących synów, trzymając w dłoniach odsłonięte swe piersi: „One już nie mają pokarmu, one już zakończyły karmienie, wyście na nich wyrośli”. Gdy synowie zanieśli ją do ogrodu, dotykała ziemi, bananowców, które sadziła, słodkich ziemniaków; płakała na wspomnienie, ile tu się napracowała, ile potu wylała na ziemię. Potem odezwała się do rodziny, zwłaszcza synów: „Patrzcie, jacyście wyrośli; ta ziemia jest waszą matką, tak jak ja. Myśmy was wykarmiły. Ona zostanie. Szanujcie ją, tak jak ja ją szanowałam!”. Ostatnie jej zdanie, zarazem pożegnanie i obietnica na tym poletku brzmiało: „Ja tu będę przychodzić, tu mnie będziecie mogli spotkać”. Ze słów tych przebija głęboka wiara krajowców w pośmiertną egzystencję człowieka, zachowanie po tamtej stronie cech osobowych i możliwość oddziaływania na dotychczasowy świat fizykalny, ale również przekonanie o możliwości kontaktowania się po śmierci ze swoimi bliskimi i dawania im odczuć swojej obecności a nieraz nawet spieszenia im z doraźną pomocą.
Z mitów melanezyjskich zdaje się wynikać, że duchy zmarłych są zazwyczaj życzliwie ustosunkowane do swoich bliskich, że więzy przyjaźni pomocności i pokrewieństwa także pośmiertnie są zachowane. Krajowcy są poniekąd oswojeni ze światem swoich zmarłych; uważają, że zmarli po swej śmierci pozostają w pobliżu swoich domów, grobu, swojej wioski. Nie głowią się nad problemem bi- czy multilokacji. Jeśli się o swych zmarłych pamięta w składanych przodkom ofiarach, zwłaszcza jeśli ofiarowuje im się wieprzowinę, to pomagają swoim bliskim. Np. rodzice na wyspie Biem proszą ducha, by pilnował ich dziecka, gdy są poza domem, a do dzieci mówią: „tu będzie z wami dziadek i babcia”; wyspiarze ci uważają, że małe dzieci widzą upostaciowane duchy swoich bliskich zmarłych, np. że wnuczka widzi swą zmarłą babcię, zwłaszcza gdy ta znała ją jeszcze jako niemowlę. Ponieważ jednak babcia z malutką była mocno uczuciowo związana, więc krajowcy nie biorą dzieci na plac totemowy, by przypadkiem nie zechciała babcia zabrać dziecka ze sobą do zaświatów.
Ale zdarzają się i inne podejścia do duchów osób zmarłych. Np. społeczność Enga wierzy, że duch człowieka po jego śmierci przebywa blisko swego grobu, ale po paru dniach przemieszcza się po całym terytorium klanowym. „Enga mówią, że duchy ostatnio zmarłych nigdy nie są dobre; są bardzo złe, że spotkała je śmierć, widząc innych, że żyją”. Często mszczą się za krzywdy doznane za życia, np. porażając człowieka chorobą, niekiedy nawet kogoś z krewnych zabijając. Aby uchronić się przed jego atakami, składa się duchowi ofiary z wieprzowiny”.
Na ogół można jednak zauważyć, jak stwierdza G.F. Vicedom:
„że problem śmierci ogromnie interesuje krajowców. Często z ust umierającego dobywają się słowa: >>Ach, że muszę umierać!<< albo też pytanie: >>Gdzie dostanę się po śmierci?<<. I krajowcy szukają odpowiedzi na to pytanie”, m.in. w swej mitologii.
Wg jednego z mitów Mbowamb „po pogrzebaniu zmarłego przychodzą duchy i zabierają ze sobą dusze co dopiero zmarłych ze sobą do krainy zmarłych”. Świadkiem tego był nawet krajowiec, który zaczaił się przy grobie pochowanej kobiety i widział, jak wiele zmarłych niewiast z gałązkami w ręce po nią przyszło.
Należy jednak wziąć pod uwagę, że poglądy Melanezyjczyków o statusie pośmiertnym i sposobie egzystencji ducha w życiu pozagrobowym są mocno zróżnicowane a zarazem nieprecyzyjne. Np. powiadają o jakimś zmarłym: „Jest on teraz nieboszczykiem, kimś zupełnie innym od nas. Coś z niego jest jeszcze w grobie, coś ukazuje się komuś we śnie, najwięcej zaś z niego idzie do zaświatów”. Ale nie konkretyzują, co zostało. Często krajowcy przyjmowali, że tajemnicza kraina zmarłych znajduje się gdzieś na zachodzie. Prawdopodobnie zachowała się w ich pamięci społecznej reminiscencja praojczyzny na kontynencie, z której w praczasach ich przodkowie wyruszyli w kierunku wschodnim w poszukiwaniu nowych siedzib na wyspach. Bywało też, że zaopatrywano zmarłych w żywność na drogę do zaświatów, bo uważano, że droga do nich daleka; nawet obecnie można spotkać niekiedy jeszcze tego typu dary na grobach krajowców. Zdarzało się również, że np. krajowcy społeczności Gunantuma na Nowej Brytanii i Wyspach Księcia Yorku niszczyli dobytek nieboszczyka albo przez rok jego uprawy uchodziły za tabu, wychodząc z założenia, że w krainie zmarłych nie ma nic jadalnego i że duchy umrzyków przychodzą do swych ogrodów, by zaopatrzyć się w żywność. Na Wyspach Admiralicji wprost zapraszano podczas uczty duchy przodków, by się pożywiły; uważano, że odwdzięczą się one za jadło swym potomkom podczas połowu żółwi morskich.
Wyspiarze melanezyjscy z reguły byli mocno przekonani o kontynuacji życia po śmierci człowieka; osobnik zmarły, to żyjący nieboszczyk. Tej wierze dali wyraz w wielu mitach o życiu pozagrobowym i kontaktach duchów z ludźmi. Jednak ich koncepcja duchów jest inna niż w kulturze i chrześcijaństwie zachodnim. Nie są to bowiem wg nich, istoty w pełni odmaterializowane, spirytualne, nie mające już potrzeb cielesnych, ale charakteryzują się naturą dualistyczną, fizykalno-duchową, choć w dużej mierze już niezniszczalną i nadprzyrodzoną. Np. gdy krajowiec Nakore został, zabity i pochowano go, to po 2 dniach ożył i przyszedł do swych zabójców. Ci znowu go zabili, a nawet część jego ciała ugotowali i spożyli. Ale Nakore znowu do nich przyszedł żywy: „Wyście mnie zabili, lecz nie byliście w stanie mnie unicestwić”. Tym razem jednak odszedł do świata duchów. W mitologii melanezyjskiej jest wiele opowiadań o kontaktowaniu się zmarłych z żywymi, o wyprawach do zaświatów, o zjawianiu się nieboszczyków i wizjach. „Ludzie tamtejsi, jak się zdaje, nie wytworzyli w sobie instynktownego i irracjonalnego lęku przed śmiercią, który jest tak charakterystyczny dla wielu ludzkich społeczności na świecie”. Zdaniem krajowców dawniej nie było też bariery między światem żywych i umarłych: „Ludzie dowolnie mogli znikać i znowu się pojawiać, podobnie jak księżyc w cyklu miesięcznym. Albo też, jeśli zechcieli, mogli znowu ukazać się pod postacią węża”.
Często wyspiarze melanezyjscy nie mają sprecyzowanego poglądu na czas trwania życia pozagrobowego czy nie śmiertelność duszy lub wieczność; nieraz uważano, iż dusza w bliżej nie określonych zaświatach, których nie można jednak utożsamiać z niebem, żyją tak długo, póki ktoś o nich na ziemi pamięta, szczególnie składając im ofiary z wieprzowiny; niekiedy też uważają, iż z czasem duch ludzki, zgodnie z regułami metempsychozy przekształca się w jakieś żyjątko mające duszę np. w jakiś świetlik albo że w końcu ginie zabity przez innego nieboszczyka, a nawet człowieka, jeśli zbyt się ludziom naprzykrzy. Niekiedy krajowcy wypowiadają się także w sensie reinkarnacji zmarłego, np. w przypadku wiedźm czy czarowników. Niektóre plemiona w poczęciu dziecka widziały wcielenie się reinkarnacyjne ducha zmarłej niedawno osoby czy przodka, a nawet doszukiwano się ich podobieństwa w tym potomku.
Na ogół jednak stosunek do swych zmarłych był dość ambiwalentny; z jednej strony śmierć przeżywano jako mysterium tremendum, lękano się ducha umrzyka, jego zemsty, mściwości, często bano się wymawiać nawet jego imię, by go nie przywołać, starano się na wszelki sposób go udobruchać i zabezpieczyć się przed jego destrukcyjnym działaniem, zwłaszcza w początkowej fazie po śmierci i pogrzebie, z drugiej jednak strony, po oswojeniu się z sytuacją pośmiertną i żałobą po nieboszczyku, szczególnie jeśli nic złego się nie działo, zaczęło przeważać przekonanie, że z zaświatów zmarły nadal będzie dbał o swoich, a nawet bardziej, bo dysponuje tam większą mocą. Niektóre społeczności wprost zaliczały nieboszczyków do swego stanu liczbowego. Dla uczczenia zmarłych, zwłaszcza przodków budowano okazałe domy duchów, nieraz z przepięknymi frontonami z podobiznami duchów przodków, przypominającymi trochę ikonostas. Zalicza się je do najpiękniejszych budowli sakralnych na Melanezji. Zmarłym składa się ofiary, obchodzi się ich pamięć podczas sing-singów, ewentualnie wykonuje się zemstę na sprawcach ich śmierci. Gdy zmarli czują się zaniedbani, mogą mścić się na potomkach i ich zaatakować, np. zesłać na nich klęski żywiołowe, pomory zwierząt, nieurodzaj, klęski w wojnie plemiennej. Krajowcy, licząc się z taką ewentualnością, starają się z góry zmarłych udobruchać; np. społeczność Bundi stara się przy okazji obrzędów kuieiagi połączonych z sing-singiem:
„ułagodzić przodka, żeby się na nich nie rozgniewał, lecz spokojnie przeniósł się do krainy zmarłych […]. Bliscy przodka zapraszają nawet grupę śpiewaczą, pragnąc go w ten sposób uhonorować, żeby zechciał spełnić życzenia swoich krewnych”.
Ale krajowcy melanezyjscy znali też różne strategie oswojenia się z myślą o nieuniknionym końcu życia ludzkiego, głównie za pomocą swych wierzeń religijnych, obrzędów związanych ze śmiercią, w ramach swych tradycji i praktyk kulturowych, poprzez głębokie przeżywanie mitów i rytów przejścia, w których antycypowali obumieranie swej dotychczasowej formy egzystencji i narodziny dla nowej, doskonalszej formy bytowania. W ten sposób udało im się w dużej mierze zhumanizować śmierć, widzieć w niej przejście do wyższego stopnia conditio humana o większej mocy i zwielokrotnionych możliwościach, jakimi dysponują duchy. Stan ten nieraz przedstawiają mity, opisując np. podróże śmiertelników do zaświatów, spotkania z duchami i przeżycia na tamtym świecie. Podczas np. takiej wyprawy 2 braci zeszło do szczeliny w ziemi, skąd przedostali się do świata zmarłych, gdzie spotkali m.in. swą zmarłą siostrę i tragicznie zmarłego brata, któremu duchy akurat przygotowywały wspaniały sing-sing przyjęciowy do świata zmarłych. Były one przepięknie przyodziane i ozdobione. „Niektóre duchy miały skórę pomalowaną na czarny kolor – były to duchy, które nie przeszły jeszcze całkowicie obrzędu przejścia ze świata doczesnego do krainy zmarłych”. Ale bracia przybyli widzieli również, jak ich brata Wagamine:
„duchy uczyły w domu duchów magicznych praktyk, między innymi przemieniania się w węża, ptaka, świnię i psa, a także w człowieka, którego postać przyjmie, gdy zechce mieć kontakt z ludźmi. Został też wtajemniczony w sposób szybkiego przenoszenia się z jednego miejsca w inne”.
Oswojeniu się ze światem duchów sprzyjają także kontakty krajowców ze światem nadprzyrodzonym oraz pomoc udzielana im przez zmarłych. Wg krajowców duchy mogą pokazać się w różny sposób, pod różnymi postaciami i w rozmaity sposób ujawnić swoją obecność, zwykle we śnie, ale też na jawie, w takiej postaci, jak za życia.
„Na niektórych wyspach tubylcy uważają, że zmarli cały czas opiekują się nimi […]. Duchy zmarłych są obecne przy mężczyznach na polowaniu czy podczas wojny, gdy kierują strzałami. Chronią wojowników przed niebezpieczeństwami czyhającymi ze strony wroga. Im też zawdzięcza się naganianie zwierzyny i ochronę pól uprawnych”.
W tym duchu i w takiej tradycji plemiennej odbywa się też wychowanie młodego pokolenia. O śmierci poucza się dzieci już w mitach; nie wypiera się jej ze świadomości; są one przy śmierci dziadków i rodziców, biorą udział w pogrzebie, spotykają się z czaszkami, widzą domy duchów i podobizny przodków na jego frontonie. Emocjonalnie dzieci i młodzież przeżywają śmierć i odrodzenie, a tym samym wyższość życia nad śmiercią, szczególnie w obrzędach przejścia, zwłaszcza inicjacji młodzieżowej, w czasie których symbolicznie obumierają dla dotychczasowej niższej formy życia i rodzą się dla doskonalszej sfery społecznej wchodząc w nową wspólnotę sakralną o wyższym potencjale duchowym.
„Gdy młodzi Melanezyjczycy włączali się w swą wspólnotę, była to społeczność złożona zarówno żywych jak i zmarłych mężczyzn, kobiet i przodków; dla większości bowiem społeczeństw melanezyjskich przodkowie lub zmarli krewni stanowili integralną wspierającą ich grupę w świecie duchów. Od jej wsparcia, nadludzkiej mocy i życzliwości czuły się zależne. W niektórych przypadkach inicjacja stanowiła formę rytualnej >>śmierci<<, przejście z jednego porządku do drugiego”.
W ten sposób młody człowiek nauczył się liczyć się ze swoim zejściem, mężczyzna, że może zginąć podczas wojny, a kobieta podczas połogu.
Obrzędy okołośmiertne i pogrzebowe a także formy żałoby były w zależności od danej tradycyjnej kultury Melanezji bardzo zróżnicowane, ale zawsze intensywnie przeżywane, emocjonalnie mocno ekspresywne, w niektórych przypadkach nawet ekscesywnie, bywało, że nawet połączone z samookaleczeniem się czy wyrywaniem sobie włosów. Dramatycznie przeżywano zwłaszcza śmierć wodza czy bigmena: wtedy cała społeczność pogrążała się w głębokiej żałobie, a na pogrzeb żałobnicy przychodzili z bliższej i dalszej okolicy, którzy w czasie obrzędów, przeciągających się przez wiele godzin nie tłumili swego bólu i szlochu. W przerwach rozmawiano o życiu zmarłego, przeżuwano betel, roztrząsano na chwilę nawet sprawy codzienne, aż znowu ktoś z rodziny zaczął zawodzić i płakać. Należy jednak nadmienić, że tradycyjnej śmierci i obrzędom pochówkowym nie towarzyszyły modlitwy wstawiennicze za zmarłego do istot nadprzyrodzonych; w eschatologii bowiem melanezyjskiej zmarły w zasadzie bowiem kontynuuje po śmierci swe dotychczasowe życie, choć na wyższym poziomie; nie było też generalnie idei sądu pośmiertnego czy odpowiedzialności przed istotą nadprzyrodzoną za życie ziemskie. Krajowcy:
„uważają bowiem, że duch zmarłego nie potrzebuje żadnej pomocy, gdy zamieszka w krainie duchów. Są przeświadczeni, że duchom powodzi się tam lepiej niż na ziemi […]. Nie wierzą też w jakieś pośmiertne oczyszczenie duszy, a tym samym w istnienie czyśćca”.
Zdaniem tubylców zmarli także w zaświatach zachowują tę samą pozycję społeczną co na ziemi i pełnią także te same funkcje; np. bigmen również w zaświatach kroczy na czele swego klanu, uczestniczy też w wojnie plemiennej, oraz wspomaga swoich ziomków klanowych w prestiżowej ceremonialnej wymianie handlowej moka i w walce. Jak konsekwentni potrafią być krajowcy nieraz pod tym względem w swych poglądach świadczy mniemanie mieszkańców Wysp Admiralicji, wg których zmarły policjant jak za życia, tak i w krainie zmarłych będzie zbierał podatki. Nie znikną też w zaświatach różnice majątkowe: ubogi i bogaty, dostojnik plemienny czy osobnik o niskiej randze będzie tam miał taki sam status. Taki pogląd dopinguje jednak krajowców, by za życia zająć możliwie wysokie stanowisko w swej społeczności, aby cieszyć się analogicznymi prerogatywami i honorami także w zaświatach.
Stosunek krajowców do swych zmarłych jest na ogół pozytywny, a kontakt z nimi można by nieraz określić jako zażyły. Przodków swoich uważają za współwłaścicieli ziemi przez nich zamieszkałej, którą przekazali w niezbywalne posiadanie swoim potomkom. Od nich krajowcy oczekują pomocy w gospodarce, hodowli, uprawie swoich ogrodów, łowiectwie, szczególnie zaś w konfliktach wojennych. Wychodzą z założenia, że duchy te, będąc ze swymi antenatami, a więc bliżej „początku”, dysponują szczególną mocą sakralno-magiczną, od której zależą urodzaje, liczne potomstwo, zwłaszcza męskie i sukcesy. Szczególnymi miejscami spotkania z przodkami i duchami są zwłaszcza domy duchów czy dom mężczyzn, będący „sakralnym miejscem spotkania dwóch światów, świata zmarłych ze światem żyjących”. Niektórych duchów krajowcy się jednak boją, np. wiedźm lub też samobójczyń, jeśli pozbawiły się życia z zemsty, albo też ducha kobiet bezdzietnych lub zmarłych w czasie połogu, czy też wroga, z którym nie udało się pojednać i poprzysiągł nawet zemstę pośmiertną. Tubylcy w takim przypadku uciekają się do magii apotropaicznej, aby takiego ducha udobruchać, lub przynajmniej zneutralizować jego destrukcyjne działanie poprzez ofiary i zabiegi magiczne odprawić go do odległych zaświatów.
Można by jeszcze wspomnieć, że obecnie, na Melanezji zdecydowana większość ludności, przynajmniej nominalnie, należy do którejś z denominacji chrześcijańskich (na Fidżi tylko 53%); to jednak dawne tradycyjne wierzenia związane z eschatologią odgrywają jeszcze dużą rolę. Przodkowie nadal cieszą się ogromnym szacunkiem, o zmarłych pamięta się w sing-singach, domach duchów, domach mężczyzn, podczas obrzędów inicjacyjnych i różnych uroczystościach plemiennych. Zachodzi jednak stopniowo przejmowanie przez krajowców elementów eschatologii chrześcijańskiej, np. pod wpływem wiary katolickiej zaczynają się wśród wiernych upowszechniać modlitwy i nabożeństwa za zmarłych, coraz częściej też zakłada się cmentarze, i zaprzestaje się chować zmarłych przy swoim domu. Nad grobami wznosi się krzyże i nagrobki z symbolami chrześcijańskimi. Pod wpływem misji, szkoły, środków społecznego przekazu, oświaty medycznej tubylcy zaczynają traktować śmierć jako zjawisko naturalne i nieuniknione zjawisko biologiczne, jako element naszej ludzkiej egzystencji i w ogóle życia, a nie jako działanie sił czarodziejskich czy złośliwych demonów, choć nieraz trudno im do końca z chrześcijańskimi poglądami się pogodzić, podobnie jak niełatwo im zaakceptować myśl, że trzeba będzie przed Bogiem odpowiadać za swoje postępowanie w życiu doczesnym, albo że życie pozagrobowe ma charakter duchowy, o wyraźnie innych cechach i jakości aniżeli życie ziemskie, że nie jest prostą kontynuacją dawnego życia na ziemi.
Der Tod und das Jenseits in der traditionellen Glaubenswelt der Melanesier
Z u s a m m e n f a s s u n g
Den mythischen Ansichten der Melanesier entsprechend war der Tod in der Urzeit nicht das natürliche Los der Menschen und auch in Todesfällen nahmen die Eingeborenen nur selten eine natürliche Ursache an; meist vermuteten sie Hexerei- oder Dämoneneinwirkungen. Sterbende sahen jedoch dem Tod ziemlich gelassen entgegen, man dramatisierte ihn nicht. Man erlebte ihn ja schon symbolisch in den Übergangsriten, man hatte verschiedentlich Kontakte mit den Verstorbenen und war tief überzeugt vom Weiterleben der Seele nach dem Tode, das man jedoch als ähnlich wie das irdische Dasein dachte. Man versuchte die Totengeister günstig für sich zu stimmen durch entsprechende Opfer und erwartete von ihnen Hilfe im täglichen Leben, umso mehr, da sie im Jenseits über eine größere Macht verfügen als zu Lebzeiten.