foto. teksomolika na Freepik

Pokój Wam, dobrzy ludzie!

Ależ tu tłoczno! Mimo wieczornej pory na ulicy tłum ludzi. Jakie szerokie są wasze ulice. Podoba mi się pomysł ze światłami, kierującymi ruchem ulicznym. Mam takie wrażenie, że ludzie chodzący ulicą bardzo się spieszą, idą tak szybko! Ale właściwie dokąd tak się spieszą? Czyżby naprawdę wszyscy mieli bardzo poważne problemy albo sprawy do załatwienia? Może raczej ten pośpiech to jakaś nieuświadomiona ucieczka? Ile tu sklepów! Na jednej stronie ulicy naliczyłem pięć sklepów z ubraniami i cztery sklepy z obuwiem. Czy naprawdę ludzie potrzebują aż tyle ubrań i butów? Może te zakupy nie mają służyć zaspokojeniu konkretnej potrzeby? W takim jednak razie o co chodzi? Często człowiek dziś ucieka od problemu właśnie w zakupy, kupując taki czy inny element garderoby albo jakąkolwiek rzecz. Chce w ten sposób powetować sobie jakieś niepowodzenie, rozluźnić napięcie, poprawić nastrój. Ale to są tylko półśrodki, rozwiązania na chwilę, na trochę. Człowiek gromadzi rzeczy, bo naiwnie sądzi, że gdy będzie miał wiele ubrań, obuwia, rzeczy, to sobie poradzi, to będzie zadowolony czy bezpieczny. Pytam siebie, ilu właściwie rzeczy potrzebuje człowiek, skoro jest tyle sklepów i tak wielu ludzi dźwiga pod pachą zakupy? I czy te wszystkie towary są naprawdę potrzebne, niezbędne? Dziś jest bardzo wiele firm reklamujących się właśnie na ulicy. Cywilizacja, w której żyjecie, mam wrażenie, bardzo dużo produkuje. Właściwie co roku chyba każda firma wypuszcza nowy towar. Skoro zaś firmy dużo produkują, to zrozumiałe jest, że chcą również dużo sprzedać. Do kupna zaś tychże rzeczy zachęcają reklamy. Często są jednak bardzo nieuczciwe. Wymowa wielu z nich jest mniej więcej taka: „Jeżeli to kupisz, nabędziesz, to będziesz miał, to wtedy będziesz szczęśliwy, zdrowy, bezpieczny”. Widziałem reklamy „antystresowej wody mineralnej”, „stuprocentowo bezpiecznego” samochodu czy zamka do drzwi, lekarstwa, które „na pewno poradzi sobie” z jakąś chorobą czy niedomaganiem albo zmęczeniem. Jeżeli jednak tak miałoby być, to dlaczego ludzie kupują wciąż nowe produkty?

Zmierzcha się już, a tłum wcale nie rzednie. Ależ tłoczno w lokalach znajdujących się przy tej ulicy. Kilkakrotnie zdarzyło mi się, że kiedy wracałem nad ranem z całonocnej modlitwy, widziałem ludzi dopiero o świcie wychodzących z całonocnej zabawy. Dlaczego nie chcą spędzać nocy w domu? Dlaczego dobrze czują się w tłoku, w hałasie, w feerii migocących świateł? Co się dzieje w ich sercach, gdy są sami? Tak sobie myślę, że odwiedzinami w nocnym lokalu chcą zagłuszyć strach. Pomimo tylu rzeczy, jakie nabywają, pomimo wspaniale brzmiących reklam wielu ludzi czuje lęk. Może lękiem da się również wytłumaczyć pośpiech, w jakim ludzie żyją? Mało kto chodzi po ulicy wolno i spokojnie. Wszyscy ciągle gdzieś się spieszą. Ale dlaczego ciągle się spieszą! Czy ten pośpiech to nie jest ustawiczna ucieczka? Ucieczka przed zagrożeniem, którego istnienie człowiek mgliście przeczuwa, a może czasem nie potrafi nazwać; nie jest w stanie powiedzieć, czego lub kogo się boi i dlaczego. Ucieka nawet nie dlatego, że zagrożenie jest realne albo wielkie, ucieka zawsze, gdy pojawia się jakikolwiek problem. Wychodzi z domu na ulicę, idzie do sklepu, do lokalu albo chodzi gdziekolwiek, byleby tylko nie zmierzyć się z problemem, który właśnie się pojawił. Co więcej: żyjąc w ciągłej postawie ucieczki, jedynie potęguje swoje lęki. Nawet mały problem, jeżeli nie stawi mu się czoła, urośnie do monstrualnych rozmiarów. Ulicami naszych miast chodzą ludzie bardzo smutni i bardzo nieszczęśliwi.

Swoich braci zapewniałem, że najpewniejszym lekarstwem na liczne zasadzki i podstępy wroga jest radość. Mówiłem im: „Wtedy diabeł najbardziej się cieszy, kiedy słudze Bożemu zdoła zabrać radość ducha. Nosi on kurz, żeby móc choćby w małych dawkach wrzucać go w jego sumienie i zabrudzić żarliwość umysłu i czystość życia. Natomiast gdy radość duchowa napełnia serce, wówczas na próżno wąż wsącza w nie swój śmiertelny jad. Gdzie demony widzą sługę Chrystusa pełnego świętej radości, tam nie mogą mu zaszkodzić. Ale gdy duch jest żałośliwy, opuszczony i zmartwiony, łatwo pochłonie go smutek albo pociągną go radości znikome”. 

Dlatego zawsze starałem się mieć radość serca, zachować pociechę duchową i oliwę radości. Szczególnie starałem się unikać najgorszej choroby – leniwego zniechęcenia. Skoro tylko poczułem, że choćby troszkę spadło mi go na serce, natychmiast uciekałem się do modlitwy. 

Mawiałem także braciom: „Sługa Boży, gdy jest czymś zmartwiony, jak to czasem bywa, zaraz powinien wstawać do modlitwy i tak długo trwać przed Ojcem najwyższym, aż wróci mu swą zbawienną radość. Gdyby bowiem przedłużał swe trwanie w smutku, wówczas zakopciłby się, jak ów babiloński kocioł, na którym z kolei utworzyłaby się rdza, chyba że obmyłby się łzami pokuty”

Bo człowiek, który czuje się przymuszony do ciągłej ucieczki, nie może być szczęśliwy. Co więcej, niespecjalnie wierzę, że kupując niechby nawet najdroższe i najpiękniejsze rzeczy, potrafi się nimi prawdziwie cieszyć. Przeciwnie: szybko się nimi nudzi, rozczarowuje się do nich, zniechęca i przestaje je lubić. Sklepy, lokale, znajdujące się przy ulicy, mają w zasadzie tylko jedno zadanie: dostarczyć człowiekowi szybkiej, taniej i nieskomplikowanej przyjemności. Ale od korzystania z nich człowiekowi wcale przyjemniej nie jest. Na ulicy można kupić wiele, ale nie da się kupić szczęścia. Ono pojawia się niejako „przy okazji” postawy odwrotnej do szukania przyjemności. Szczęście przychodzi tam, gdzie człowiek podejmuje wysiłek zapierania się siebie, gdzie podejmuje próbę rozwiązania problemów, gdzie najprościej mówiąc – godzi się na trud i ofiarę. Co więcej, człowiek może sobie jedynie z radością i wdzięcznością Bogu uświadomić, że był wtedy, tam, to robiąc – szczęśliwy. Żal mi ludzi, którzy może pogodzili się z tym, że prawdziwego szczęścia w życiu nie zaznają. Może właśnie dlatego tak namiętnie szukają przyjemności i zadowolenia? 

Może Najwyższy objawi im, że mogą i oni być szczęśliwi?