foto. Freepik
Pokój Wam, dobrzy ludzie!
Dziwne są te urządzenia. Jednak jazda konna jest chyba dużo prostsza, choć ta machina, zwane samochodem, bywa może wygodniejsza. W istocie rzeczy zmieniło się niewiele. Czy pełnokrwisty rumak, czy duża limuzyna – zasada jest ta sama: chodzi o status człowieka, o jego miejsce w społeczeństwie. Ale nie tylko o to idzie. Może prawdziwy problem jest w tym, że ktoś, gdy już ten samochód nabędzie, to czuje się szczęśliwszy, a nawet lepszy. I to jest kłopot prawdziwy; gdy człowiekowi do szczęścia wystarczy niechby i najcenniejszy przedmiot, zostaje wtedy sprowadzony z wyżyn swego człowieczeństwa do poziomu rzeczy. Komuś zadowolonemu z posiadania ich wielu warto postawić pytanie, jakie znaczenie ma dla niego drugi człowiek? Rzeczą bowiem można się posługiwać niechby i bardzo długo, ale nie można uczynić jej powiernikiem swoich duchowych przeżyć, doświadczeń. Skoro się człowiek zamyka w świecie rzeczy, czy nie uprzedmiotawia również drugiego człowieka?
Nie twierdzę, że rzeczy są w ogóle złem. W regule, którą zatwierdził papież Honoriusz w 1223 r., zostawiłem braciom takie zalecenie: „Upominam ich i przestrzegam, aby nie gardzili ludźmi i nie sądzili ich, gdy zobaczą ich ubranych w miękkie i barwne szaty i spożywających wyszukane potrawy i napoje, lecz niech każdy raczej siebie samego sądzi i sobą gardzi”.
Rzeczy nie są złe. Nie mogą jednak być najważniejsze, zdominować naszego życia. Gdy tak się stanie, człowiek upada, umniejsza się duch człowieka. Udziałem kogoś, kto na towarzyszy życia wybiera sobie rzeczy, będzie ogromne rozczarowanie. One przecież zawiodą go w najważniejszych chwilach: rzecz nie pocieszy, nie doradzi, nie odpowie na pytanie o cel i sens życia, nie wypełni pustki rodzącej się w sercu. Ubóstwo, którym sam żyłem i które zalecałem, to przecież nie odrzucanie rzeczy czy rezygnacja z ich posiadania w ogóle, ale ubóstwo to poprawna wiedza o tym, do czego dana rzecz ma służyć, co można z nią zrobić i jakie są granice korzystania z niej. Tak naprawdę, właściwie pojmowane ubóstwo to nieprzypisywanie rzeczom znaczenia, którego nie mają i nie mogą posiadać. Być ubogim, to umieć mądrze korzystać z dóbr materialnych. Gdy swoim braciom zabraniałem jeździć konno, to chodziło mi najbardziej o to, by nie mniemali, że byliby kimś lepszym, gdyby poruszali się nie pieszo, ale właśnie na koniach.
I wtedy, i dziś świat ocenia człowieka tak, jak go widzi. Dobry koń, drogi samochód uchodzą za prestiżowe. Przyjmuje się, że człowiek, który przyjeżdża luksusowym samochodem jest lepszy? Mądrzejszy? No bo skoro było go stać na taki samochód… Owszem, tak może być, że się ktoś uczciwą pracą tego dorobił. O tym wiedząc, przestrzegałem braci, aby nie pogardzali ludźmi zamożnymi. Może również świadomie zrezygnować z materialnego ukonkretniania swej pracowitości albo zdolności, gdyż bardziej ceni się wartości duchowe albo też nie odczuwa potrzeby gromadzenia dóbr materialnych, stąd swoim braciom tłumaczyłem w regule naszego zakonu: „W tym jest dostojeństwo najwyższego ubóstwa, że ono ustanowiło was, braci moich najmilszych, dziedzicami i królami królestwa niebieskiego, uczyniło ubogimi w rzeczy doczesne, a uszlachetniło cnotami. Ono niech będzie cząstką waszą, która prowadzi do ziemi żyjących. Do niego, najmilsi bracia, całkowicie przylgnąwszy, niczego innego dla imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa nie chciejcie nigdy na ziemi posiadać”.
Kłopot w tym, że świat często operuje zbitką myślową: dobry samochód (bogactwo) – mądrość; brak samochodu lub mizerny samochód (ubóstwo) – głupota i nieporadność życiowa, a przecież na podstawie samego ubóstwa czy bogactwa niewiele da się powiedzieć o rzeczywistej wielkości albo małości człowieka.
Opowiadał mi brat Bernard następujące wydarzenie. Razu pewnego dwóch z moich braci (wśród nich właśnie Bernard) było we Florencji, prosząc o jałmużnę, i nie mogli znaleźć noclegu. Przyszedłszy do jakiegoś domu, który miał portyk, a w nim piec, mówili jeden do drugiego: „Tu moglibyśmy się schronić”. Prosili panią domu, aby ich przyjęła. Gdy im odmówiła, prosili pokornie, by przynajmniej przy piecu pozwoliła spocząć im tej nocy. Wyraziła na to zgodę. Jej mąż jednak wróciwszy i zobaczywszy ich w portyku, zawołał żonę i powiedział: „Dlaczego pozwoliłaś tym rozbójnikom pozostać pod naszym dachem?”. Odrzekła, że nie chciała ich przyjąć do domu, lecz pozwoliła im spać na zewnątrz pod portykiem, gdzie prócz kilku kawałków drewna nic nie można ukraść. Mąż zabronił wówczas, mimo dotkliwego zimna, dać im nakrycie, bo wziął ich istotnie za zbójców i złodziei.
Chociaż aż do rana źle spali w pobliżu pieca, mając za ogrzanie jedynie miłość Bożą i na okrycie szaty Pani Ubóstwo, to o świcie poszli do najbliższego kościoła, aby uczestniczyć w Jutrzni. Rankiem owa kobieta także udała się do tego kościoła. Widząc braci pobożnie pogrążonych w modlitwie, powiedziała do siebie: „Gdyby ci ludzie byli rozbójnikami i złodziejami, jak sądzi mój mąż, nie byliby tak pobożnie pogrążeni w modlitwie”. Zadumała się w refleksjach, kiedy pewien człowiek imieniem Gwido zaczął rozdawać jałmużnę biedakom obecnym w kościele. Zbliżył się do braci i chciał każdemu z nich, jak innym, dać trochę pieniędzy; oni jednak podziękowali, nie chcąc nic przyjąć. Wówczas powiedziała im: „Dlaczego więc, jeśli jesteście ubodzy, nie przyjmujecie, jak inni pieniędzy?” Brat Bernard odpowiedział: „To prawda, że jesteśmy ubodzy, lecz dla nas ubóstwo nie jest ciężarem, jak dla innych ubogich, ponieważ dzięki łasce Boga, którego radę wypełniamy, staliśmy się dobrowolnie ubodzy”. Człowiek ów, dziwiąc się temu, zapytał ich, czy kiedykolwiek coś posiadali. Wspomniana kobieta, widząc, że bracia nie chcieli przyjąć pieniędzy, podeszła do nich i powiedziała, że chętnie ugości ich w swoim domu, jeśliby raczyli z tego skorzystać. Bracia pokornie odpowiedzieli: „Niech Pan ci wynagrodzi dobrą wolę”. Gwido jednak, dowiedziawszy się, że bracia nie mogli znaleźć noclegu, wprowadził ich do swego domu i powiedział im: „Oto gościna, którą Pan wam przygotował; mieszkajcie tutaj, jak długo będzie wam się podobało”. Wówczas oni dziękując Bogu, pozostali u niego kilka dni, utwierdzając go przykładem i słowem bojaźni Pańskiej do tego stopnia, że później rozdawał ubogim jeszcze więcej.
Ubóstwo to też pytanie o zasadność funkcjonowania pewnych symboli. Czy w ogóle godzi się, czy warto i czy ma sens oceniać człowieka na podstawie jakiegokolwiek znaku, niechby i pobożnego? Ubóstwo może być dobrą pomocą do tego, aby wejrzeć w serce człowieka, pomijając to wszystko, co zewnętrzne. Samochód, podobnie jak każda inna rzecz, jest nietrwały, może się zepsuć, można go ukraść. Prawdziwe zaś dobro to ma do siebie, że jest wieczne, praktycznie niemożliwe do zniszczenia przez człowieka. I tylko takim dobrem warto się w ogóle zajmować.