Obraz Jezu Ufam Tobie z Sanktuarium Miłosierdzia Bożego

Rozmawiając w ostatnim czasie z pewnym księdzem, usłyszałem od niego anegdotę dotyczącą rozmowy jednego z biskupów z proboszczem parafii, w której hierarcha miał wygłosić rekolekcje wielkopostne. Kapłan przyszedł do gabinetu biskupa, pytając: „Czcigodny księże biskupie, na jaki temat chce eminencja wygłosić rekolekcje w naszej parafii?”. „Jest Rok Miłosierdzia, to może o Miłosierdziu Bożym” – odpowiada biskup. Odpowiedź hierarchy wywołała niezadowolenie proboszcza, które odmalowało się na jego twarzy. Po krótkiej chwili w szczerości serca odpowiedział biskupowi: „Eminencjo, o wszystkim, tylko nie o miłosierdziu, mam już dość tego temu. Wszyscy mówią tylko o miłosierdziu, o uczynkach miłosierdzia… Może i wstyd się przyznać, ale ja już dostaję torsji, jak słyszę o „Bożym miłosierdziu”. Biskup wysłuchał go cierpliwie, po czym podszedł do proboszcza i z uśmiechem na twarzy powiedział do niego „Księże proboszczu, proszę zwymiotować na mnie, bo ja akurat potrzebuję Bożego Miłosierdzia”. 

Kiedy słuchamy tej opowieści, możemy powiedzieć, że my również – podobnie jak biskup z tej anegdoty – potrzebujemy Bożego Miłosierdzia, choć może już dużo o nim wiemy. Kiedy przypatrzymy się swojemu życiu, swojej słabości i grzeszności, łatwo dostrzeżemy, że dosyć często znajdujemy się w sytuacjach, w których trudno odkryć działanie Bożego Miłosierdzia. Skąd biorą się w naszym życiu trudności w odkrywaniu miłosierdzia? Wejdźmy w ten tekst ewangeliczny i zobaczmy, w jaki sposób Jezus ukazuje istotę tego problemu. 

W Ewangelii według św. Łukasza czytamy: „Zaprosił Go (Jezusa) pewien faryzeusz do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: «Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste»” (Łk 11, 37-41). Jezus, mówiąc do faryzeuszy: „Wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości”, wskazuje, że pewnego rodzaju nieuporządkowanie moralne i przyzwyczajenie do grzechu rodzą w nas wewnętrzną słabość i blokują doświadczenie Bożego Miłosierdzia. W jaki sposób działa ta blokująca nas słabość? 

Wewnętrzna słabość bazuje na przewartościowaniu religijno-moralnym, które dokonuje się we współczesnym świecie. Zobaczmy, na obrazie przedstawiającym „Jezusa Miłosiernego” umieszczone są słowa: „Jezu, ufam Tobie”. Możemy śmiało powiedzieć, że przez wiele setek lat to hasło kształtowało religijność i moralność wierzących. Natomiast współczesna logika świata, w którym żyjemy, odchodzi od zakorzenienia życia chrześcijańskiego w słowach: „Jezu, ufam Tobie”, a opiera je na haśle: „JEZU, UFAM SOBIE”! 

Coraz częściej możemy zaobserwować, że w wielu sytuacjach naszego życia ufamy tylko sobie. Chcemy się „ustawić”, prowadzić spokojne życie w domu rodzinnym i w miejscach pracy. Powstaje w nas wtedy swoiste rozdwojenie, gdyż z jednej strony w deklaracjach odnosimy się do miłości Pana Boga, a z drugiej zaznaczamy swoją wolę czy pomysły na życie, z których nie chcemy zrezygnować. Mówi nam o tym „Dzienniczek” św. Faustyny, wskazując, że postawa: „Jezu, ufam sobie” jest skutkiem niegodziwości, która bierze się z wewnętrznego oporu, jaki stawiamy w okazywaniu miłości Panu Bogu i drugiemu człowiekowi. 

W jaki sposób manifestuje się ten opór wewnętrzny? Myślę, że każdy z nas doświadczył tego, czując w sobie mocne wezwanie do konkretnego działania w sytuacji, w której się zalazł. Było to przekonanie mówiące nam, że mamy działać i nie możemy zdezerterować. Właśnie wtedy, gdy czuliśmy się do tego przekonani, pojawił się wewnętrzny opór, który spowodował w nas zaniechanie chęci działania. Co stało się później? Nie przemieniliśmy wewnętrznych przekonań w czyn, a potem pojawiły się wyrzuty sumienia, że nie wykorzystaliśmy okazji do uczynienia konkretnego dobra. Skąd bierze się ten opór? Najłatwiej powiedzieć, że z grzechu. Wiemy dobrze, że przyzwyczajenie do trwania w wadach rodzi w nas skłonność do grzechu, która osłabia w nas życie Boże. 

Jednak problem grzechu nie rozwiązuje do końca problemu wewnętrznego oporu. Św. Faustyna wskazuje, że jego źródło stanowi postawa niedowierzania Bogu. Wielokrotnie w naszym życiu nie dowierzamy, że możemy coś zrobić, wmawiając sobie, że jesteśmy na to za słabi, że nie potrafimy i paraliżuje nas lęk, że Bóg nam nie pomoże. Pójdźmy jednak dalej tropem myślenia św. Faustyny. Święta, szukając korzenia niedowierzania, wskazuje, że ma on swój początek w postawie pychy. 

Nie chodzi tu jedynie o pychę, w której przyjmujemy postawę wyższości nad drugim człowiekiem, lecz o taką postać pychy, która wewnętrznie poniża człowieka oraz zamyka oczy na Boże działanie w jego życiu. Taka pycha wprowadza nas w niedowiarstwo powodujące brak zaufania Bogu w zwyczajnych sprawach dnia powszedniego. Gdy obserwujemy, w jaki sposób działa w nas wewnętrzny opór wywołany naszym niedowiarstwem, które potrafi zamknąć nas na doświadczenie Bożego Miłosierdzia, rodzi się w nas pytanie, jak człowiek wierzący może sobie z nim poradzić. 

Odpowiedź na te pytanie znajdziemy w cytowanej powyżej perykopie ewangelicznej. Jezus mówi do faryzeuszów: „Czy Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza?”. Człowiek w swojej przestrzeni fizycznej, psychicznej i duchowej jest otwarty na doświadczenie Boga. Jednak najważniejsze spotkanie z Nim dokonuje się w przestrzeni duchowej, gdyż w człowieku stworzonym na Boży obraz i podobieństwo jest ona miejscem bezpośredniego doświadczenia Bożego Miłosierdzia. 

Wie o tym św. Faustyna, wskazując, że doświadczenie Bożego Miłosierdzia wymaga przede wszystkim pokory w naszej przestrzeni duchowej. Jaki wymiar powinna przyjąć pokora? Święta mówi, że „Człowiek pokorny wszystko odnosi do Boga i czyta swoje życie oczyma Bożymi”. Św. Franciszek z Asyżu mówi nam o tej prawdzie w jednym ze swoich napomnień: „Jesteś tylko tym, kim jesteś w oczach Bożych, niczym więcej” (Np. 19, 1-2). Zobaczmy więc, kim jesteśmy w oczach Bożych. Kiedy czytamy Słowo Boże, możemy zauważyć, że Bóg ciągle nas poszukuje, pragnąc, byśmy doświadczyli Jego miłości. Więcej, można wręcz powiedzieć, że Bóg toczy z nami walkę o to, byśmy w końcu otworzyli się na Jego miłosierdzie i przebaczyli sobie to, co po ludzku jest nieprzebaczalne. 

Rozważanie Słowa Bożego i patrzenie na siebie Bożymi oczyma rodzi zaufanie. Często pytamy się, jak zaufać Bogu. Stanięcie w pokorze i patrzenie nas siebie przez Boży pryzmat rodzi w nas zaufanie. Polega ono na tym, że mając świadomość tego, że różne rzeczy mogą przytrafić się w naszym życiu, jesteśmy pewni, że w tym wszystkim Bóg jest z nami. Kiedy stajemy przed Bogiem w pokorze i zaufaniu, to pozwalamy na to, by On przełamywał naszą niegodziwość, opór i niewiarę. Przechodzimy wtedy z postawy: „Jezu, ufam sobie” do postawy: „Jezu, ufam Tobie”. To jest początek doświadczenia Bożego Miłosierdzia. 

Wczytując się w rozmowę Jezusa z faryzeuszami, możemy wskazać na jeszcze jedną rzeczywistość mówiącą nam o tym, co jest potrzebne, by doświadczyć Bożego Miłosierdzia. Jezus mówi o jałmużnie. Czym jest jałmużna? Najczęściej wypowiadamy się na ten temat w okresie wielkiego postu, myśląc o jakimś datku finansowym. Dobrze jednak wiemy, że w wielu sytuacjach taki datek jest trudny, gdyż jako naród będący ciągle na dorobku posiadamy niekończące się problemy finansowe. 

Jezus, mówiąc o jałmużnie, nie zatrzymuje się tylko na zewnętrznym darze. W tym kontekście zaskakujące wydają się Jego słowa: „Raczej dajcie to, co jest wewnątrz na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste”. Chrystus zwraca uwagę na wnętrze, gdyż jałmużna jest daniem siebie. W pierwszym rzędzie trzeba doświadczyć Bożego Miłosierdzia w swoim życiu, aby stać się darem miłosierdzia dla drugiego człowieka. To tak jak w zakochaniu. Chłopak, który doświadczy miłości dziewczyny, nie będzie chciał jej dać tego, co może zatruć tę relację, lecz każdego dnia będzie starał się być coraz lepszy dla niej. Podobnie jest w naszej relacji z drugim człowiekiem. Stajemy się darem miłosierdzia dla drugiego, o ile, wchodząc w relację z Bogiem, nauczymy się od Niego, czym jest miłosierdzie. Wróćmy jednak do jałmużny. 

Jałmużna jako danie siebie ma owocować w konkretne czyny, inaczej mówiąc w uczynki miłosierdzia. W jaki sposób realizować uczynki miłosierdzia? Święta Faustyna napisała, że miłosierdzie dokonuje się poprzez „czyn, słowo i modlitwę”. Na pierwszym miejscu zawsze stoi czyn, natomiast my odwracamy kolejność, gdyż łatwiej nam pomodlić się lub powiedzieć komuś jakieś „dobre” słowo. Czyn zawsze dużo nas kosztuje. W „Dzienniczku” znajdujemy opis sytuacji, w której Faustyna chciała bardzo pójść na nabożeństwo pasyjne, jednak lekarz surowo jej zabronił. Kiedy leżała w łóżku, to nagle w sąsiednim pokoju usłyszała dzwonek osoby potrzebującej pomocy. Wstała i poszła jej usłużyć. Gdy wróciła do celi, przyszedł do niej Jezus i powiedział: „Więcej radości dałaś mi, spełniając tę posługę niż przez długotrwałą modlitwę” (Dz 1029). Podobnie jak św. Faustyna jesteśmy wezwani do konkretnego działania w domu rodzinnym, wspólnotach zakonnych czy miejscach pracy. 

Miłosierdzie Boże trwa. Jako ludzie wierzący jesteśmy zaproszeni do czerpania jak największej ilości łask z tego duchowego daru, by stawać się bezinteresownym darem miłosierdzia dla drugiego człowieka. W jaki sposób to uczynić? Podpowiedź znajdujemy w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes” Soboru Watykańskiego II. Dokument ten proponuje, abyśmy w naszym dzieleniu się Miłosierdziem Bożym zastosowali tak zwany „Paradygmat trzech kroków”. Pierwszy krok to „widzieć”. Aby dzielić się sobą, musimy dostrzec, kto w naszym otoczeniu potrzebuje miłosierdzia. Drugi krok to „oceniać”. Trzeba dobrze rozważyć, w jaki sposób mogę pomóc, aby moje działanie było skuteczne. Trzeci krok to „działać”. Konkretnie i odważnie.