O damie w kimonie, istocie piękna, o tym co moje i cudze czyli Dekalog VI. 

Piąte „Słowo” Boga uzmysławia nam, że człowiekowi można odebrać zdrowie i życie. Słowo VII uprzytamnia niebezpieczeństwo odebrania człowiekowi dobra, które posiada. Między nimi tkwi Słowo VI. Przed jakim niebezpieczeństwem ostrzega? Dlaczego „miejscem” grzechu łamiącego to przykazanie jest „cudze?”. Zauważmy rzecz banalną: z tym, co jest moje, mam jakiś kontakt, choćby tylko symboliczny czy nominalny. Bywamy na ogół przywiązani do „swojej ławki”, „swojego długopisu”, w ogóle do swoich rzeczy, choćby obiektywnie przedstawiających niską wartość materialną. Irytujemy się jednak, kiedy ktoś rusza „nasze rzeczy”. Właśnie ta irytacja wskazuje na istnienie jakiejś, choćby pobieżnej relacji. Natomiast to, co jest cudze, jest dla mnie tylko przedmiotem. Grzech więc polega na traktowaniu drugiego człowieka, czasem siebie, jak rzecz, właśnie jako coś, z czym nie wiąże mnie żadna relacja. Zauważmy, że chronimy naszą intymność, zasłaniamy te części ciała, które najszybciej mogą paść ofiarą instrumentalizacji, potraktowania jako coś „cudzego”. Jest więc VI Przykazanie wołaniem o godność człowieka, którą trzeba chronić. Człowiek oprócz życia, majątku – ma jeszcze swoja godność, jest osobą. Tak więc VI Przykazanie przyznaje prawo do aktualizacji popędu płciowego tylko i wyłącznie w obrębie głębokiej więzi, obejmującej wszystkie wymiary swojej i drugiej osoby i człowieczeństwa. Właśnie istnienie tej więzi, sprawiające że dwoje ludzi przestaje być dla siebie „cudzymi”, umożliwia poprawne wejście w ludzką płciowość. Między małżonkami nie ma wstydu. On się bowiem, jak to przepięknie zauważył Jan Paweł II „roztapia”. W Pieśni nad Pieśniami Oblubieniec zwraca się do ukochanej: „Przyjaciółka”. Wymowne to podkreślenie racjonalnego wymiaru miłości. Przyjaciel/przyjaciółka – to nie jest ktoś cudzy, czyli obcy. To ktoś z kim żyję w głębokiej więzi. Trzeba też powiedzieć, że wierność VI Przykazaniu nie ogranicza się wyłącznie do zakazu aktualizacji popędu płciowego przed małżeństwem. Jest raczej tak, że reguluje ono w ogóle całą seksualność człowieka. Bo można bardzo subtelnie zobojętnieć na człowieka i uprzedmiatawiać go w białych rękawiczkach. Można być człowiekiem głęboko nieczystym a jednocześnie na innych polach funkcjonować zupełnie nienagannie. Przecież również ślub czystości nie ogranicza się do zrezygnowania z miłości fizycznej. Jest raczej poświęceniem swego serca wszystkim ludziom, jakich Dobry Bóg postawi na drodze życia. Dlatego znakiem pewnym serca czystego i wierności VI Przykazaniu nie będzie tylko dostosowanie swego przeżywania seksualności do wiary Kościoła, ale zdolność do miłowania tych, których nikt nie chce kochać, bo brudny, inny, bo brzydko pachnie, itd. I o tym, jak bardzo nie-czyste są nasze czasy nie świadczy zalew pornografii, która się nam już chyba jako społeczeństwu opatrzyła, ale właśnie brak zdolności i chęci miłowania ludzi szczególnie doświadczanych czy bezbronnych; stąd rosnąca przychylność wobec eutanazji, ksenofobia i żądza niepohamowanego odwetu wobec przestępców. 

Z lat nauki w liceum pamiętam Krakowską wystawę fotograficzną „Wenus – którym tam rok. Chyba 1982. Wyznaję z niejakim wstydem, że po niezbyt długiej walce uległem chuciom i pospieszyłem (gardząc sobą) na ul. Starowiślną aby nasycić rozpalone do białości żądze. Wszedłem do sali wystawowej z wypiekami na twarzy i… przeżyłem jedno z najbardziej pouczających rozczarowań w moim życiu. Golizny było na owej wystawie co kot napłakał, a już kompletnie wymiękłem, gdy zobaczyłem że pierwszą nagrodę w konkursie otrzymało zdjęcie pewnego Japończyka, przedstawiające całkowicie ubraną panią (też chyba skośnooką), mało tego, szczelnie opatuloną kimonem. Po latach zrozumiałem genialną intuicję małego, żółtego oraz inteligentnego ludzika, jak również mądrość jurorów. Zdjęcie to było kapitalnym studium estetyki, czyli filozofii piękna. Ono obejmuje całego człowieka, tak jak każda prawdziwa wartość; ciało jest tylko jednym z elementów tego piękna. Jego częścią chyba najważniejszą jest wymiar duchowy. Tak samo czystość i nieczystość to nie tylko strawa, konkretnych czynów, choćby i całej ich serii, ale w ogóle całej życiowej filozofii. Nie wiem, w jakiej mierze artysta z Nipponu inspirował się Dekalogiem, niemniej kapitalnie trafił w sedno czystości. Ona, powtórzmy, tak samo jak piękno, jest integralna. Tylko ten/ta, kto potrafi w ten sposób widzieć i znać człowieka, ma prawo radować się darem miłości fizycznej. 

Zauważmy jeszcze, że w VI Słowie grzech jest związany z łożem, meblem par excellance obok stołu małżeńskim. Otóż zazwyczaj pokusa szukania „cudzego” łoża przychodzi, gdy słabnie fizyczna atrakcyjność współmałżonka. Ale właśnie kapitulacja wobec tej pokusy bezlitośnie obnaża nieszczerość składanych lata wstecz zapewnień. Amator/amatorka „cudzego” łoża byliby zapewne wtedy bliżsi prawdy, gdyby miast bajdurzyć o miłości przyznali uczciwie: „Pożądam ciebie. Podobasz mi się. Jesteś atrakcyjny/atrakcyjna”. Czyli: jesteś w moich oczach interesującym przedmiotem, kimś kto jest i będzie obcym, cudzym właśnie. Interesujesz mnie tylko pod takim kątem. VI Przykazanie nie tylko zabrania. Bardziej wzywa do wykonania duchowej pracy, polegającej na tworzeniu i ustawicznej trosce o więzi, o relację. O to coś, co jest dalej od atrakcji zewnętrznej. „Nie cudzołóż”, to znaczy także: „Buduj miłość tak mocną, by przetrwała wygaśnięcie powabu i piękna; buduj miłość zwyczajnie – prawdziwą”.