O tym że rzeczy kosztują, że z pracy są kołacze i nie tylko oraz że bycie bogatym to nie grzech
czyli Dekalog VII.
Jest przykazanie VII świadectwem Bożego realizmu i rozumienia człowieka. To przykazanie chyba najmniej „dotyczy” Pana Boga, skoro „Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat cały i jego mieszkańcy” (Ps 24,1). Człowiek, żeby wieść życie godne człowieka potrzebuje mieć coś, co mógłby nazwać swoim. Jakieś egzystencjalne minimum. Osobiście jestem przekonany, ze komunizm chyba najbardziej upadł dlatego, że odebrał człowiekowi własność. Dlatego został odrzucony nie tylko w kręgu oddziaływania Chrześcijaństwa. Już małe dziecko pragnie mieć coś „na zawsze”, jakieś tam swoje dziecinne skarby. VII Słowo przyznaje człowiekowi prawo do własności i do bogactwa, prawo ograniczone naturalnie pozostałymi przykazaniami Dekalogu, a zwłaszcza przykazaniami miłości: Boga i bliźniego.
Jednocześnie VII Słowo potępia wszelkie lekceważące podejście do życia, każe liczyć się z tym, co i ile kosztuje i że w ogóle kosztuje! Będzie zatem postawą jak najbardziej niechrześcijańską słodko-obojętny stosunek do sfery materialnej. Wezwanie aby „nie być takim materialistą” dla niektórych jest równoznaczne z apelem o przyzwolenie na ciągłe „sępienie”, na niechlujstwo, na życie na cudzy koszt, na liczenie na łut szczęścia. VII Przykazanie przypomina także o prostej zasadzie, że bezinteresownym można być tylko na swój koszt. Każe także uświadomić sobie, że nie ma „darmowych” obiadów, przejazdów, minut i czegoś tam jeszcze. Za to wszystko ktoś naprawdę zapłacił. „Nie kradnij”, to znaczy także: „Nie potępiaj ludzi, którzy ciężko pracując czegoś się w życiu dorobili; nie okradaj ludzi z satysfakcji ze zgromadzonych owoców pracy”. Chciejmy dostrzec również to, że ubóstwo w najwyższym stopniu realizuje się w podejmowaniu pracy i starannej trosce o dobra materialne. Z pewnego bardzo popularnego, płaskiego i prymitywnego sposobu rozumienia chrześcijańskiego stosunku do dóbr materialnych kpił Guareschi, autor cyklu opowiadań o Don Camillo i Pepponem. W książce „Don Camillo i dzisiejsza młodzież”, młodziutki współpracownik, Don Chichí „po przeprowadzeniu zewnętrznej demistyfikacji Kościoła, przystąpił do ofensywy skierowanej w głąb. Przy pomocy serii kazań, będących ciągłym piętnowaniem przewrotności bogatych. Sporo ludzi przestało przychodzić na Msze a Don Camillo, spotkawszy Pinettiego zapytał go, dlaczego przestał pojawiać się w kościele. Ja – odpowiedział – pracowałem uczciwie całe życie aby mieć to co mam i nie mam ochoty przychodzić do kościoła i być obrażanym przez Don Chichí. Do kościoła nie przychodzi się z szacunku do księdza ale do Boga. A nie przychodząc do kościoła obraża się Boga, nie księdza. Tak proszę księdza, mój rozum to rozumie, ale moja wątroba nie”.
W świetle VII Przykazania nie ma racji bytu prostackie uproszczenie, że protestantyzm popiera bogatych, katolicyzm natomiast – ubogich. Wszyscy wyznawcy Chrystusa mają obowiązek troski o swój materialny byt. Oraz jak najbardziej, pomocy będącym w potrzebie.
VII Przykazanie każe nam liczyć się z konsekwencjami naszych niewierności obowiązkom stanu. Czy to bowiem nie jest tak, że wcale rzadko okradamy samych siebie: kradniemy sobie możliwość lepszego życia, lekceważąc sobie naukę, możliwość opanowania języka obcego czy jakiejś przydatnej w życiu umiejętności. VII Słowo zabrania zdobywania dóbr materialnych nieuczciwą drogą, ale przecież pozwala ułatwiać albo tylko uprzyjemniać życie, wydając w tym celu pieniądze, do których doszedłem uczciwą drogą.
Jeden z najpiękniejszych komentarzy do VII Przykazania znalazłem w wywiadzie, jakiego pewnemu czasopismu udzielił pewien bardzo bogaty pan. Opowiadał, że chcąc zrealizować swoje marzenia, zwolnił się z państwowej posady, zainwestował oszczędności w realizację swego pomysłu a sam, zamieszkał… w namiocie. Niejednego „biedaka”, narzekającego na „złodziejskie” fortuny należałoby zapytać, czy byłby gotów zainwestować oszczędności i zamieszkać w namiocie? VII Przykazanie upomina się o odpowiedzialność za materialną stronę ludzkiego życia w ogóle! Na czym bowiem polega zło kradzieży i jej niegodziwość? To przecież nie jest tak, że ktoś nie mógł tam czegoś bardzo mu potrzebnego albo i nie zdobyć, więc to ukradł. Kto w Polsce kradnie chleb? Przedmiotem kradzieży są rzeczy które wcale nie są niezbędne: telefony komórkowe, biżuteria, modne ubrania, itp. Podłość kradzieży polega na tym, że jest ona drogą na skróty: zamiast na coś tam zapracować, zaoszczędzić, odłożyć, ktoś posuwa się do kradzieży. Jest chyba jakoś tak, że do kradzieży przywodzi człowieka lenistwo.
Powiedzieliśmy sobie, że Bóg jest realistą, obdarzającym człowieka VII Przykazaniem. Realizm ten powinien się przejawiać także w określaniu swych potrzeb. Proszę zauważyć, że współczesna cywilizacja bardzo dużo produkuje. Zrozumiałą jest rzeczą, że pragnie to wszystko sprzedać. Reklama odwołuje się do chciwości, do pragnień. Widzieliśmy reklamę chleba? Trzeba by się strzec pewnego mechanizmu, który na swój prywatny użytek nazwałem „syndromem żon Ali Baby i bogacza z bajki o Ali Babie i 40 rozbójnikach”. Jak zapewne pamiętamy, Amina, połowica Kassima, niesympatycznego bogacza była niepocieszona, gdyż jej małżonek mógłby być jeszcze bogatszy. Natomiast Zobeida, żona Alego była zupełnie zadowolona, gdyż jej mąż mógłby być jeszcze biedniejszy…
Realizm, o który woła VII Słowo przejawia się także w prawidłowym określaniu swoich potrzeb. Dla mnie najlepszym Teologicznym wykładem nt. VII Przykazania pozostają słowa biskupa Warmińskiego, Ignacego Krasickiego: „Rzadko się kradzież nada kradnącemu, choć ją i pięknym nazwiskiem przywdziejem, choćby służyła dobru publicznemu, nie oczyści się i tym przywilejem. Mówmy więc szczerze, mówmy po dawnemu: ktokolwiek kradnie, ten zawżdy złodziejem. Pięknie czy szpetnie, pomaga czy szkodzi, niech będzie jak chce, a kraść się nie godzi” („Antymonachomachia”, pieśń czwarta).