EWANGELIA (Łk 14,25-33) – Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: ”Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: »Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć«. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”.
23 Niedziela C. 04.09.2022r. 

Spróbujmy przeczuć doniosłość nauczania Jezusa: jeżeli Jego wezwania do „nienawidzenia” najbliższych zostanie odrzucone, to szybko pojawi się ta prawdziwa nienawiść. Ona przecież wypełnia teraźniejszość bardzo wielu ludzi, małżeństw i rodzin. Iluż to rodzicom dzieci nastoletnie, a jeszcze bardziej dorosłe, wykrzyczały ”Nienawidzę was!”. Ilu mężów odkryło z bolesnym zdumieniem, że są przez swoje żony znienawidzeni. I w końcu iluż ludzi nie jest w stanie dokonać moralnej toalety: nie są w stanie spojrzeć sobie w twarz. Ilu ludzi czuje wstręt do samych siebie. 

Nauczanie Jezusa jest bardzo realistyczne. Albo zgodzimy się na zaproponowaną przez Niego nienawiść, albo drugi człowiek, ktoś – o paradoksie – bardzo przez nas kochany, zostanie przez nas skrzywdzony. W jakiś przedziwny sposób dzieci próbują usprawiedliwiać nadużywającego alkoholu ojca: „Nie, tato jest dobry, tato nas kocha. Ja sam się uderzyłem, dlatego ten siniec”. Natomiast jakich rodziców dzieci nienawidzą? Mają wobec nich ogromny żal, wiele pretensji i poczucie skrzywdzenia? Paradoksalnie to nie są rodzice dysfunkcyjni. Dzieci mają do swych rodziców pretensje o to, że były uszczęśliwiane na siłę. Nikt z nas tego nie lubi. Kiedy ktoś próbuje nas na siłę we wszystkim wyręczać, kiedy żona mówi do męża: „Zostaw, bo znowu zepsujesz”, kiedy za ofertą pomocy kryje się nawet niespecjalnie ukrywane przekonanie o czyjejś nad nami wyższości – zawsze wtedy odczuwamy gniew czasem aż do furii. Brak Chrystusowej nienawiści do dziecka to oświadczenie: „Zbuduję tobie złotą klatkę, ale wara tobie z niej wyjść”. „Klatka” jest „złota”, czyli rodzic płaci za wszystko, pod warunkiem że dziecko studiuje na kierunku wybranym przez tatę czy mamę. Tato kupi samochód i zapłaci za paliwo, ale dziecko ma obowiązek zameldować się u rodziców w piątek o 2000. A wyjedzie w niedzielę o 1900 i ani minuty wcześniej. 

Co to więc znaczy „mieć w nienawiści” dziecko, żonę, męża, rodziców? To znaczy: mieć dystans. To znaczy: pozwolić odejść. Umożliwić prowadzenie własnego życia. Nie traktować kogoś jako własności. Dziecko pozostanie wprawdzie moim dzieckiem, ale jest odrębnym stworzeniem Bożym. Ma prawo coś chcieć czegoś nie chcieć. „Mieć w nienawiści” to nawet nie próbować kogoś uszczęśliwiać. Jedną rzeczą jest zaspokojenie słusznych i oczywistych potrzeb: garderoba, jedzenie, pomoce szkolne, no i zabawki. „Mieć kogoś w nienawiści” to wiedzieć na pewno, że absolutnie nie wiem lepiej od kogoś, co jest dla niego, dla niej lepsze. Pozostaje prawdą wiary, że nie wolno mi nawet próbować kogoś uszczęśliwić.