Obraz autorstwa tonodiaz na Freepik

2. Świętość gojąca bóle życia

Po słonecznej jasności dnia, która napawa młode serce spontaniczną wiarą w Boga i miłością do Niego, skłaniając je do modlitwy wyrażającej siłę i pewność siebie, nader często następuje – zgodnie zresztą z cyklami rozwoju życia wewnętrznego – ciemność i mrok. To „noc zmysłów”, o której pisze św. Jan od Krzyża, charakteryzująca się poczuciem wewnętrznej samotności, poczuciem pustyni i jałowości życia, gdy wydaje się, że świat jest pyłem, życie – „marnością nad marnościami”, a grzechy – przyprawiającym o ból wspomnieniem. To jest drugi ważny rys „pejzażu modlitewnego” młodzieży.

Nic wtedy człowieka nie cieszy, świat, który go niegdyś tak radował – zszarzał i jakby stracił całkowicie urok. Człowiek zamiast kroczyć swoją drogą czuje się zmuszony szukać kryjówki dla siebie, chroni się więc ze swoim piętnem dramatu przed światem i przed innymi, by ukryć piekący ból prawdy o swoim życiu.  

Ecce homo – tragedia odciśnięta na twarzy, zaciśnięte usta, łzawiące z bólu i upokorzenia oczy, urywane westchnienia. „Jestem robak a nie człowiek”- to powtarzając kuli się jak młode szczenię cofające się przed kopnięciem.

 „Robak” – to symbol człowieka zniewolonego, wykorzystanego; człowieka oddzielonego od bliskich, pozbawionego nadziei, człowieka nieposiadającego jakichkolwiek praw. To znak, który wstrząsa jak bolesny i dramatyczny krzyk istoty zdegradowanej, to pytanie o sens nieszczęścia, o sens cierpienia, o przyczyny zła, którym przepełniony jest świat. 

A oto młody człowiek w żywiole duchowego cierpienia. Przypomina w pewnym sensie bohatera z ostatniego opowiadania Gustawa Herlinga-Grudzińskiego pt. „Podzwonne dla dzwonnika”.  Podobnie jak Fra Nafta, żydowskie dziecko, które w Niemczech, w ponurych latach trzydziestych zakon franciszkanów ocalił od pogromu, doznawszy w przeszłości straszliwej krzywdy, pogrąża się w stanie „zamurowania”, „odcięcia od świata”, jakiegoś głębokiego upośledzenia spowodowanego przemocą (7). 

Uprawnionym wydaje się przypomnienie, że młody człowiek często zadaje fundamentalne pytanie: kto może zapewnić mu schronienie przed okrucieństwem ludzi, ale równocześnie ocalić go duchowo? Jakże często okazuje się w sytuacji opisanej w wierszu Bolesława Leśmiana o żołnierzu, który wrócił wiosną z wojennej wyprawy, „ale bardzo niemrawy i bardzo koślawy” (8). Odrzucony został przez wszystkich, którzy go znali, lubili i kochali.  

„Więc poszedł do figury, co stała przy drodze: 
Chryste na wskroś sosnowy, a zamyśl się srodze!
Nie wiem, czyja cię ręka ciosała wyśmiewna,
Lecz to wiem, że skąpiła urody i drewna (…)
Chrystus, słysząc te słowa, zsunął się na ziemię; (…)
Obie ręce miał lewe, obie nogi – prawe,
Sosnowymi stopami podziurawił trawę (…)
Pójdziemy nierozłącznie, bo wspólna nam droga,
Będzie nieco człowieka, będzie nieco Boga,
Podzielimy się męką – podzielnać jest męka!
Wszak ta sama nas ludzka skoślawiła ręka (…)
Ty podeprzesz mię ciałem, ja ciebie sośniną,
A co ma się zdarzyć, niech się zdarzy ino! (…)

I tak szli – ten sosnowy świątek i ten okaleczony człowiek, opuszczony przez wszystkich. A przecież tylko ten Chrystus z krzyża pochylił się nad tą nędzą wygnanego przez wszystkich żołnierza. On jeden pochylił się nad nim, On – najbardziej bezbronny i skrzywdzony. 

„To dwa boże kulawce, dwa rzewne cudaki
Kuleją byle jako w świat nie byle jaki!
Kulał Bóg, kulał człowiek, a żaden – za mało,
Nikt się nigdy nie dowie, co w nich tak kulało?
Skakali jako trzeba i jako nie trzeba,
Aż wreszcie doskoczyli do samego nieba!” („Żołnierz”) 

Tak właśnie dochodzimy do sedna problemu: do idei „modlitwy łez”. Jest ona pochyleniem się nad tym, co najbardziej bezbronne i ułomne, i okazuje się czymś najbardziej mocnym i zwycięskim. Modlitwa ta jest poszukiwaniem przystani czy dróg, które wyprowadzają z ciemności i czynią serce podatnym na nadzieję, a dokonuje się to, gdy młody człowiek uwierzy, że tylko spotkanie ze świętością koi bóle świata. Gdy zrozumie, że Bóg zaadresował swoją miłość do ludzi, którzy czuli zło jako swoje osobiste i codzienne upokorzenie i zobaczą Go jako Żebraka, wyciągającego przekłutą rękę po grosz ludzkiej miłości. Wówczas dokonuje się cud: „mury” szczelnie otaczające wylęknionego człowieka  „rozstępują się” i uwalniają  człowieka ku łagodnej miłości. 

Oto modlitwa bezgłośnych łez, spływających po młodym policzku. Jest ona równie przejmująca jak krzyk rozpaczy i niedoli, jest ufnym zawierzeniem Boskiej mądrości, sprawiedliwości i dobroci. Ona właśnie daje młodej osobie moralne prawo i boski mandat, by spróbować powiedzieć światu głuchnącemu na sacrum, że zło nie znikło i że cierpienie ma sens: „Moje życie było całe prawie męką. Jej zawdzięczam wszystko. Powinniśmy widzieć w niej błogosławieństwo. Bez niej będziemy niczym. Niech dzwony biją, aby nas ostrzec przed letnim, nijakim chrześcijaństwem (…)” (9). Zawierzy mądremu słowu pisarza i myśliciela.

7 Por. G. Herling-Grudziński, Podzwonne dla dzwonnika, Warszawa 2000.

8 Por. B. Leśmian, Poezje wybrane, Wrocław 1974, s. 101-104.

9 Por. G. Herling-Grudziński, dz. cyt., s. 63.