Gdy pragniemy uhonorować szczególnie gorliwego kapłana, lekarza czy nauczyciela szczerze oddanych pacjentom czy podopiecznym, mówimy: „To jest ksiądz, lekarz, nauczyciel z powołania”. Chcemy w ten sposób wyrazić przekonanie, że są to właściwi ludzie na właściwym miejscu, że są jakby do podjętej posługi stworzeni. Z kolei o człowieku niedbałym w swej pracy, zachowującym się nieprzyjemnie wyrokujemy, że się ze swoim życiowym powołaniem „minął”. Że innymi słowami nie powinien robić tego, czym się zajmuje. Obecność (lub brak powołania) dostrzegamy szczególnie w przestrzeni działania, którego celem jest dobro drugiego człowieka. Dlatego obok powołania kapłańskiego, zakonnego czy misyjnego mówimy także o powołaniu małżeńskim i rodzinnym. Istotnie, jeśli jakakolwiek praca związana z troską o drugiego człowieka zostanie podjęta z pobudek merkantylnych jako życiowa konieczność, jeśli będzie dziełem przypadku – szkody spowodowane działaniem takiego człowieka będą ogromne. Do służby drugiemu człowiekowi trzeba czegoś więcej niż „smykałki”, nieodzownej chyba w wykonywaniu każdego zawodu. Zarazem Ewangelia o powołaniu wzywa do odkrywania swojego własnego życiowego powołania. Nigdy nie wolno pozwolić, aby o moim życiu decydowali inni ludzie czy splot okoliczności. Powód jest oczywisty: to będą zawsze rozwiązania najgorsze z możliwych zgodnie z zasada ruchu po linii najmniejszego oporu. Ludzie powiadają, że „nie ułożyło im się życie”. Pytani jednak o podejmowane decyzje, odpowiadają bezradnym milczeniem. Każdy z nas jest powołany do troski przynajmniej o własne życie. Troska ta jest tym bardziej nagląca, że „przybliżyło się do nas Królestwo Boże”.