EWANGELIA (Mt 5, 13-16) – Jezus powiedział do swoich uczniów: «Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też lampy i nie umieszcza pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu. Tak niech wasze światło jaśnieje przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie».
5 niedziela zwykła

Czy pamiętamy z dzieciństwa taką sytuację, kiedy zostaliśmy razem z innymi przyłapani na jakiejś nieprawości i usłyszeliśmy: „To ty też? Po wszystkich bym się tego spodziewał, ale nie po tobie”. Pewnie zorientowaliśmy się w końcu i uodporniliśmy się na ten istotnie bez miłosierdzia nadużywany i dlatego pewnie wyświechtany do granic możliwości zabieg wychowawczy. Gorzej, kiedy słowa te wypowiadane były z największym przekonaniem, wtedy to już była zupełna tragedia… Niemniej sam fakt, że taki zabieg został wymyślony, jest znamienny. Dzieci pod adresem rodziców, wychowankowie pod adresem wychowawców, wyborcy pod adresem polityków – nie mają pretensji o zło, którego się dopuścili, ale o dobro, którego się po nich spodziewali, a którego zabrakło. W pewnym polskim filmie Cleo mówi do Roberta”: „Jesteś (…) kłamcą a ja myślałam, że mogę ci ufać. Myślałam, że jesteś inny. Ale ty jesteś jak reszta tych złodziei. Wiesz co? Ty nawet jesteś gorszy, ponieważ oni nie mieli większych szans, nie byli nikim szczególnym. Ale ty miałeś szansę, Bo byłeś kimś, a teraz jesteś nikim” („Młode wilki”). Nawiasem mówiąc, uważam te słowa za najlepszy komentarz do dzisiejszej Ewangelii. Owszem, można nie chcieć być solą i światłem. Wtedy jednak nie wolno protestować przeciwko dziejącemu się złu. Ponieważ jednak zło wciąż ludziom przeszkadza, dlatego nie możemy nie być solą i światłem. Jest oczywiste, że istnieje przynajmniej jeden człowiek, najprawdopodobniej tych ludzi jest kilkoro, który każdego z nas śledzi, podgląda, podsłuchuje, nagrywa i filmuje. Ale przede wszystkim ten ktoś ma tak wielką, cichą, rozpaczliwą nadzieję, że przynajmniej ja zachowam się inaczej: nie będę się śmiał ze sprośnego dowcipu, nie będę mówił źle o nieobecnych, że się nie spiję do nieprzytomności, że zwyczajnie zachowam się przyzwoicie, potwierdzając temu komuś, że tak się da i że tak należy czynić. Każdy z nas ma obowiązek tak żyć, aby przynajmniej jeden człowiek powiedział nam za naszego życia, ewentualnie stojąc nad naszym grobem: „Proszę pani/proszę pana, ja byłem o krok od grubego draństwa, ale ja tego nie zrobiłem, ponieważ ja nie mógłbym pani/panu potem spojrzeć w oczy”. Naprawdę trzeba nam tak żyć! Nie wolno nam odpowiedzialności za cudzą niegodziwość zwalać na czyjąś pełnoletniość na czyjś „swój rozum”, na posiadane przez kogoś „swoje lata”. Ponieważ tak mówiąc, kapitulujemy przed wszechobecnym i wszechpotężnym złem. To prawda, że świadectwo dobrego życia nie działa automatycznie. Ale ono musi zostać ofiarowane już choćby tylko po to, aby ten, kogo zło zrujnowało, nam jednym przynajmniej nie mógł zarzucić, że „nikt mu nie mówił”, że „nie miał dobrego przykładu”. Ale jak zadowolić tego, tę lub też tych, którzy nas śledzą, podglądają, podsłuchują i nagrywają? Św. Jan Paweł II tłumaczył: „Musicie od siebie wymagać, choćby inni od was nie wymagali”. A bł. Stefan Wyszyński wtórował Papieżowi Polakowi: „Od siebie trzeba wymagać najwięcej. Więc to by o to chodziło. Właśnie o to.