San Damiano – Franciszku, idź odnawiaj mój dom i jednaj ludzi! (część 2)
Powołanie i jego realizacja przez powołanych należy do najpiękniejszych wątków biblijnych i hagiograficznych. Inicjatywa wychodzi od Boga, Jezusa, bo Bóg powołuje. Powołanie jest łaską, a źródłem jego jest dobroć Boga wyrażająca się w miłości miłosiernej. Jezus spojrzał z miłością na powołanego. Bóg powołuje na służbę, Bóg posyła. Nie obiecuje On jednak łatwego życia, nie rozpieszcza powołanego, ale obiecuje pomoc. Nieodzowna jest formacja. Z powołaniem łączy się ofiara, odejście i opuszczenie, dlatego spotykamy się z dramatami powołań, z miernotą i z świętością. Człowiek odpowiada na powołanie. Bóg powołując nie niszczy osobowości człowieka. On zawsze powołuje, a ja mogę odpowiedzieć „tak” albo „nie”.
Prorok Izajasz, Matka Jezusa, Apostołowie, św. Augustyn, św. Franciszek, św. Klara i wielu, wielu innych odpowiedziało ochoczo i zdecydowanie: tak, Ojcze. Ale spotykamy coraz więcej osób przerażonych kierunkiem, w jakim zmierza świat, ludzkość. Słyszymy pytanie: „dokąd zmierzamy”. Zmierzamy tam, dokąd sami chcemy. Zatrzymamy się tam, gdzie chcemy. To człowiek, w swojej wolności, podejmuje najbardziej ważkie decyzje. Historia obfituje w geniuszy wyrosłych pośród niesprzyjających okoliczności. Franciszek odkrył wartość ubóstwa w otoczeniu wielbiącym złotego cielca.
Dzisiaj zaś, wydaje się, że wszyscy odczuwamy nadmierną skłonność do zasłaniania się tarczą okoliczności, usprawiedliwiając nią własną mierność. W życiu każdego człowieka przychodzi czas, kiedy powinien odważyć się wziąć własny los w obie ręce i popłynąć, jeśli trzeba, pod prąd. Dzisiejszy „świat” to my sami, a jeśli on zmierza w złym kierunku, to znaczy, że pewni jego mieszkańcy zmierzają również w złym kierunku. A zatem: „dokąd ja zmierzam?”
Przecież nikomu z nas nie zlecono wzięcia zbawienia świata na własne barki. Prosi się nas tylko o to, byśmy robili to, co w naszej mocy, to, co zależy od nas samych. Cóż więc robić? – pytamy. Podobnie pytał Franciszek: „Panie, co chcesz, abym uczynił?” Możemy przyjąć postawę niepoważną: lamentować, płakać, popadać w przygnębienie lub desperację albo postawę poważną i praktyczną: wziąć się do pracy.
Na świcie żyje nadmiar osób, które krzyczą i oddają się lamentom. Na pewno sprawy nie polepszą się przez to, że wszyscy naraz zaczniemy narzekać. Owszem, należy ujawniać błędy i niesprawiedliwość, ale ujawnienie, które poprzestaje na samym ujawnieniu to wiatr, który przemija z wiatrem.
Jeszcze mniej użyteczne są płaczki, chociaż te przynajmniej znajdują nieco ukojenia w wylanych łzach. Chrystus płakał nad grobem Łazarza, ale w chwilę później zabrał się do roboty i wskrzesił go. Kobiety jerozolimskie długo płakały nad Jezusem, ale nie poszły za Nim na Golgotę.
Jeszcze gorsza jest postawa tych, którzy w obliczu zła tracą ducha, siadają i nie robią nic. Zło, które powinno być ostrogą dla dobrych, u nich przekształca się w środek znieczulający – morfinę i zwycięża podwójnie: czyni zło i przygnębia tych, którzy powinni je zwalczać.
Jedyna odpowiedź godna człowieka to robić to, co się da, ze świadomością, że w ten sposób naprawi się znikomy procent światowego zła.
Świat nie był lepszy kiedy Chrystus przyszedł go zbawić. Ale przecież nie stracił ducha. W godzinie konania na Kalwarii było zaledwie kilka osób, ale On z tego powodu nie wycofał się. Świętego Pawła, św. Augustyna, św. Franciszka i tylu innych nie zatrzymała myśl, że świat pozostanie grzeszny mimo ich nadludzkich działań i wysiłków. Ale te działania, tak pozornie niepotrzebne – to sól, dzięki której nasza Ziemia nadaje się do życia.
Wartość ma to, co się robi, choćby efekt mojej pracy okazał się marny. Trzeba przyłożyć się do pracy i wykonać ją. Jest wielu perfekcjonistów, którym życie upływa na marzeniu o najróżniejszych cudownych rzeczach, których nigdy nie zaczynają i które, z lęku, że nie zrobią ich w sposób doskonały, odkładają zawsze na jutro. A przecież najgorsze jest to, że się nic nie zrobiło. To, co się zrobiło, przynajmniej jest zrobione. Może skromne i nie bardzo udane, ale istnieje. Roztropni radzą nam: nie krytykuj, nie marz, zrób coś! – To Bóg robi w nas i przez nas. Jesteśmy w Jego rękach narzędziami. To On się nami posługuje. Panie, uczyń mnie narzędziem w Twoich rękach!
Obecność Franciszka w San Damiano naznaczona jest szczególnymi faktami. Rozpoczęła się około 1205 roku a zakończyła się 4 października 1226. W 1205 r. albo i wcześniej Święty przybywał tam wielokrotnie udając się w sprawach kupiecko-handlowych do Foligno. Jednak pod koniec 1205 lub na początku 1206 roku ukrzyżowany Chrystus zaprosił go do naprawienia świątyni. Franciszek odnowił ten kościółek po procesie ze swoim ojcem, który odbył się w obecności biskupa Asyżu, Gwidona. W tym czasie dojrzewało i ugruntowywało się jego powołanie przez modlitwę, ubóstwo, ustawiczne nawracanie się (pokuta) i przez proszenie o jałmużnę. W roku 1208 Franciszek definitywnie rozstrzygnął kwestię swego powołania po wysłuchaniu Ewangelii i wyjaśnieniu jej mu przez kapłana w Porcjunkuli.
Wiosną 1211 lub 1212 roku Biedaczyna przyprowadził tu i umieścił Klarę, jej siostrę Agnieszkę i inne pierwsze towarzyszki Klary. Franciszek powracał tu wiele razy w ciągu roku celem kierownictwa i formacji pierwszych klarysek.
W zimie 1225 roku przybył do San Damiano i pozostał około 50 dni, ponieważ bardzo poważnie zachorował. Podczas tego pobytu ułożył „Pieśń brata Słońce”.
Ostatni raz został tu przyniesiony jako umarły, dnia 4 października 1226 r., w dniu swego pogrzebu, aby klaryski mogły ostatni raz popatrzeć na swego brata i ojca.
Natomiast obecność św. Klary u św. Damiana rozpoczyna się wiosną 1211 roku i zakończy się jej pogrzebem 12 sierpnia 1253 r. Obejmuje całe jej życie zakonne w odosobnieniu. Przeżyła tu 42 lata, 39 lat była przełożoną, a z tego aż 28 lat ciężko chorowała i cierpiała. San Damiano zdobywa swoją szczególną pozycję w historii franciszkanizmu ze względu na postać św. Klary i jej Sióstr. Minęło około 7 lat od czasu, kiedy Franciszek modląc się pod krzyżem św. Damiana, otrzymał tajemnicze wezwanie i polecenie. Nocą z niedzieli palmowej 1211 lub 1212 r. Klara opuszcza dom rodzinny i dociera do Franciszka u Matki Bożej Anielskiej. Po obcięciu włosów i krótkim pobycie w klasztorach benedyktynek w Bastii i św. Anioła z Panzo, Klara przenosi się do San Damiano; tutaj właśnie rozwinęła się pierwsza franciszkańska wspólnota żeńska.
U św. Damiana Klara otrzymuje od papieża Innocentego III „przywilej ubóstwa”.
W roku otrzymania stygmatów przez św. Franciszka (1224) Klara zachorowała i już nigdy nie wyzdrowiała. W 1228 r. papież Grzegorz IX odwiedził św. Klarę u św. Damiana i w tym samym roku ponownie zatwierdził „przywilej ubóstwa”.
W latach 1240-41 modlitwa Klary i jej Sióstr uwalnia San Damiano i miasto Asyż od saracenów. „Upadłszy na ziemię (Klara) w modlitwie przed Panem, z oczami pełnymi łez, tak zaczęła mówić do Chrystusa: «Czyżby to była Twoja wola, Panie, wydać w ręce pogan bezbronne Twoje służebnice, które wykarmiłam z miłości ku Tobie? Strzeż, te Twoje służebnice, błagam Cię o to, ponieważ w obecnej godzinie ja sama nie jestem zdolna ich uratować». Natychmiast z cyborium… dał się słyszeć głos jakby dziecka, który mówił: «Będę was zawsze strzegł»” (Celano, Żywot św. Klary, 21-22).
25 grudnia 1252 roku Klara „ogląda” w widzeniu żłóbek i liturgię bożonarodzeniową w bazylice św. Franciszka. Tomasz z Celano opowiada: „Zaczęła ona (Klara) rozmyślać o Dzieciątku Jezus i ubolewać bardzo, iż nie może brać udziału w śpiewaniu oficjum na Jego cześć. Głęboko westchnęła i powiedziała do Niego: «Panie Boże, oto zostawiono mnie tutaj samą!»” I natychmiast melodie pięknie rozbrzmiewające w kościele św. Franciszka doszły do jej uszu. Słyszał radosną psalmodię braci, przepiękny ich śpiew; docierał do niej nawet dźwięk organów. Kościół nie był wcale tak blisko, aby po ludzku było możliwe usłyszeć to, co się tam działo. Musiał sam Bóg cudownie wzmocnić echo tych uroczystości, by dotarło aż do Świętej… Ale jeszcze większym cudem jest to, że mogła ona zobaczyć nawet sam żłóbek Pana. Gdy nazajutrz rano przyszły do niej jej córki, błogosławiona Klara powiedziała: «Niech będzie błogosławiony mój Pan, Jezus Chrystus, który mnie nie opuścił, gdyście wszystkie odeszły. Dzięki Jego Łasce mogłam słyszeć wszystkie obrzędy, jakie dokonywały się tej nocy w kościele św. Franciszka» (Celano, Żywot św. Klary, 29). Z tej racji papież Pius XII ogłosił św. Klarę patronką telewizji.
Dnia 8 sierpnia 1253 r. papież Innocenty IV odwiedził konającą Klarę, a zaraz następnego dnia zatwierdził jej Regułę. Wieczorem 11 sierpnia tegoż roku s. Klara umiera u św. Damiana. 12 sierpnia 1253 r sam papież przewodniczy liturgii pogrzebowej. Klara została pochowana w kościele św. Jerzego w miejscu pochówku św. Franciszka. W listopadzie tego samego roku w San Damiano umiera rodzona siostra Klary, późniejsza św. Agnieszka. 24 listopada 1253 r. rozpoczął się proces kanonizacyjny s. Klary, a klaryski poczyniły pierwsze kroki, aby przenieść się do miasta, w pobliże grobu św. Matki. W 1257 roku klaryski definitywnie opuściły to miejsce, a przenosząc się do św. Klary zabrały ze sobą krzyż św. Damiana, który do dziś jest adorowany i czczony w bazylice Świętej z Asyżu.
Można by pomyśleć, że w obecności siostry Klary, Franciszek odnalazł poetycką wrażliwość serca, która dzięki kamieniom San Damiano, pociemniałym od starości, ubogaca także dziś hymn radości, jaki – wyniszczony fizycznie, lecz promienny duchem – wyśpiewał na cześć „Najwyższego, wszechmogącego, dobrego Pana”, pomieszczając wszelkie stworzenie w nieśmiertelnej symfonii. Ze wszystkich utworów Świętego, ten jest z pewnością najsłynniejszy i najlepiej znany szerokiemu kręgowi odbiorców. Franciszek, złożony chorobą, przebywał u św. Damiana i już od ponad pięćdziesięciu dni nie mógł patrzeć na światło, stale niepokojony przez myszy biegające w jego malutkim szałasie z trzciny. Odczuwał wielkie osamotnienie duchowe i wzywał Boga na pomoc. Wówczas otrzymał od Niego zapewnienie z swoim zbawieniu: „Żyj w pokoju, jakbyś już był w moim Królestwie”. Następnego dnia wszystko to opowiedział swoim towarzyszom i dodał: „Pragnę napisać «Pochwałę Pana za Jego stworzenia»”, usiadł, skupił się i nagle zawołał: „Najwyższy, wszechmogący, dobry Panie”. Później dodał strofę o przebaczeniu, a w końcu o naszej siostrze, śmierci cielesnej. Franciszek skomponował także melodię, której nauczył swoich towarzyszy. Jego serce napełniło się taką pociechą i słodyczą, że zapragnął, aby brat Pacyfik, który niegdyś był królem poetów i wielkim mistrzem kunsztownego śpiewu, poszedł w świat z kilkoma pobożnymi i urobionymi duchowo braćmi – głosić kazania i śpiewać chwałę Bożą. Ludzie słuchali i ogarniało ich wzruszenie. Wzruszała ich dobroć Franciszka i ta strofa, która błogosławi ludzi kochających pokój. Padali sobie w ramiona i zawierali pokój. Nowa pieśń ze swym autorem była na ustach wszystkich. Uradowani bracia wrócili do chorego Franciszka, który podniósł oczy i ręce ku niebu i dziękował Bogu, że dał mu takich Braci i taką pieśń, żre ludzie w Asyżu byli tacy dobrzy i tak do niego przywiązani.