Alwernia – z Chrystusem zostałem przybity do krzyża
Góra ta wyznacza szczyt doświadczenia religijnego i mistycznego św. Franciszka. Tutaj Bóg opieczętował blaskiem swojej chwały wiernego sługę, upodobniając go także w ciel do Męki swego Syna Jezusa:
„Pośród skał, które Tybr okrąża z Arnem,
Ostatnią pieczęć, od Chrystusa wziętą,
Dwa lata nosił na ciele ofiarnym” (Dante, Raj, XI, 106-108).
To miejsce dzikie, pokryte gęstymi lasami i nieprzeniknionym milczeniem, stanowiło idealne schronienie dla modlitw, ekstaz i wzlotów Biedaczyny. Dusza Serafickiego Ojca zanurzała się w modlitewnym rozważaniu miłosnej Tajemnicy Boga. W tej wielkiej świątyni natury przebywa wciąż duch św. Franciszka oraz wielu sławnych duchowych synów, jak św. Bonawentura, który tutaj napisał Drogę wznoszenia umysłu do Boga.
Alwernia jest to miejsce, które mówi o uczestniczeniu Świętego w cierpieniach Chrystusa. Jego męka to przeogromna cena zapłacona sprawiedliwości Bożej za grzechy świata. Miłość Chrystusa ku swoim braciom ludziom nigdzie nie przejawia się z taką mocą, jak w misterium Krzyża. Jezus, nasz Zbawiciel, nosi rany, które ludzie Mu zadali. Stygmaty Jego męki są znakami Jego miłości a zarazem znakami Jego zwycięstwa i chwały, gdyż nosi je nawet w uwielbionym Ciele.
Rozmiłowany w Bogu Biedaczyna, nie mógł patrzeć bez wylewania łez na te oczywiste krwawe dowody Chrystusowej miłości. Prosił więc Zbawiciela: „Uczyń Panie, abym mógł współciepieć z Tobą”. „Panie, proszę Cię, niech płomień i słodka moc Twojej miłości wyrwie i uwolni mnie od wszelkich spraw ziemskich, abym umarł z miłości ku Twojej miłości, jak Ty raczyłeś umrzeć z miłości dla mojej miłości”. Przez wiele lat myślał o tym w jaki sposób mógłby zjednoczyć się z Chrystusem i uczestniczyć w Jego cierpieniach. Bóg wysłuchał go – dał mu łaskę stygmatów. Te widzialne znaki wyjątkowej łaski były zakończeniem bolesnej drogi, którą Święty przebył razem z Chrystusem.
„Na dzień przed świętem Krzyża Najśw., miesiąca września, kiedy św. Franciszek modlił się tajemnie w swej celi, zjawił mu się Anioł Boży i rzekł doń w imieniu Boga: «Umacniam się i napominam, byś przygotował się i przysposobił pokornie, z całą cierpliwością, przyjąć to, co Bóg dać ci raczy i spełnić na tobie». Odrzecze św. Franciszek: «Jestem gotów cierpliwie znieść wszystko, co Pan mój mi zechce uczynić». (…) Nadszedł dzień następny, to jest dzień Krzyża Najśw. Święty Franciszek zaczął się rano, o świtaniu modlić przed drzwiami swej celi i zwrócony twarzą ku wschodowi modlił się tak: «O, Panie mój, Jezu Chryste, proszę Cię, byś mi sprawił duże łaski, nim umrę. Pierwszą, bym za życia uczuł w duszy i ciele moim, o ile można, tę boleść, którą Ty, Panie słodki, wycierpiałeś w godzinie gorzkiej swej męki. Drugą, bym uczuł w sercu moim, o ile można, tę miłość niezmierną, którą Ty, Synu Boży, tak zapłonąłeś, że ochotnie zniosłeś taką mękę za nas grzeszników». Modląc się długo, zrozumiał, że Bóg go wysłucha i że dane mu będzie doznać płomiennych uczuć, o ile to możliwe prostemu stworzeniu. Mając taką obietnicę, zaczął św. Franciszek rozpamiętywać najpobożniej mękę Chrystusa i Jego miłosierdzie nieskończone. A żar pobożności rósł w nim tak, że z miłości i współczucia zmienił się cały w Jezusa. Płonąc w rozpamiętywaniu, ujrzał tego samego rana, schodzącego z nieba Serafina o sześciu skrzydłach lśniących i ognistych, który w szybkim locie zbliżył się do św. Franciszka tak, że ten mógł spostrzec i poznać dokładnie, iż miał postać Ukrzyżowanego” (III Rozpamiętywanie o św. stygmatach). Święty Bonawentura kontynuuje: „Okazało się, że nie tylko ma skrzydła, ale także jest ukrzyżowany. Widząc to (Franciszek), bardzo się zdziwił, a jego duszę przepełniły mieszane uczucia smutku i radości. Przezywał ogromną radość zaszczytu, że Chrystus ukazał mu się w tak pięknej i tak bliskiej mu postaci, ale na widok okrutnego przybicia do Krzyża, jego dusza została przeszyta mieczem współczującego bólu.
Po tajemniczej i poufnej rozmowie, znikająca wizja rozpaliła jego duszę wewnętrznym żarem serafickim, a na jego ciele wyraziła podobiznę znaków Ukrzyżowanego, jak gdyby była wyciśnięta na nim pieczęć mająca moc płonącego ognia. Natychmiast bowiem zaczęły pokazywać się na jego rękach i nogach ślady gwoździ, których główki widać było na wewnętrznej stronie rąk i na górnej stóp, zaś ich ostre końce na stronach przeciwnych. Również prawy bok był zraniony, jakby włócznią przebity, z którego często wypływała święta krew; ranę zaś otaczał zabliźniony brzeg.
Tak więc Franciszek, jako nowy człowiek, na skutek nowego i zadziwiającego cudu, został wyróżniony szczególnym przywilejem, dotąd nikomu nie udzielonym, ozdobiony mianowicie świętymi stygmatami; zszedł więc z góry, niosąc z sobą podobiznę Ukrzyżowanego, wykonaną nie sztucznie na tablicach kamiennych czy drewnianych, ale palcem Boga żywego wyrażoną na członkach jego ciała” (Życiorys Mniejszy, Święte Stygmaty 1-4).
Święty Paweł jako pierwszy użył określenia stygmaty: „Ja na ciele swoim noszę blizny (stigma), znamię przynależności do Jezusa” (Ga 6,17). Dopiero świętość św. Franciszka z Asyżu skłoniła Kościół do dopuszczenia czcigodnego charakteru tego zjawiska. Kto był większym przyjacielem życia, przyrody, kto był bardziej radośniejszy, bardziej kochający, bardziej podobny do Jezusa niż Biedaczyna?
Stygmatyzacja jest fenomenem wyłącznie katolickim (Jean Guitton). Specjaliści tak ją definiują: jest ona umiejscowiona tam, gdzie Chrystus miał pięć ran (oraz koronę cierniową). Towarzyszą jej bardzo dotkliwe fizycznie i moralne cierpienia. Zazwyczaj ma to miejsce w dzień Męki Chrystusa. Rany nie ropieją, krew jest czysta, podczas gdy na ogół skaleczenie, zranienie, powodują ropienie. Stygmaty nie goją się, mimo zabiegów i środków leczniczych. Kiedy znikają, to zawsze w sposób nieoczekiwany, związany z psychiką, lub jakąś nadprzyrodzoną przyczyną, albo ze śmiercią.
Powodują niekiedy obfite krwawienia (dochodzące do jednej czwartej litra lub więcej). Te krwawienia pojawiają się regularnie, bez żadnej przyczyny patologicznej, czy związanej z jakimś wypadkiem.
Stygmatyzacja wiąże się ze zgłębianiem Męki Chrystusowej przez mistyka gotowego na heroiczne oderwanie się od świata, by „pójść za Barankiem”, „by naśladować Go nawet w Jego Męce”, bowiem „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Stygmatyzacja zdarza się, kiedy utożsamienie staje się doskonałe. Może być odpowiedzią na prośbę mistyka, by dzielić z Chrystusem Jego Mękę – jak to miało miejsce u św. Franciszka. Często stygmatyzacja wiąże się z innymi fenomenami mistycznymi: wizjami, ekstazami, czytaniem w myślach, bilokacją, lewitacją, wydzielaniem przyjemnych zapachów. U niektórych stygmatyków dochodzą mniej lub bardziej określone fenomeny patologiczne, a nawet symptomy histerii, których jednak nie wolno mylić z reakcją zdrowego osobnika, wstrząśniętego niezwykłym zjawiskiem. Trzeba przestać określać mianem histerii to, czego się nie rozumie.
Niektórzy mistycy, jak św. Teresa z Avila, odczuwają bóle stygmatyzacji, nie mające zewnętrznych znamion. Niekiedy sekcja zwłok wykazuje ślady ran w sercu, na wątrobie, nerkach i kościach (tzw. Mistyka plastyczna). Dany organ jest jakby przybity ostrzem. I wreszcie inni, mający ślady, wypraszają ich zniknięcie.
Na ogół stygmatycy modlili się, by przez cierpienie zjednoczyć się z Męką Chrystusa (św. Franciszek), roztopić w oceanie Jego miłości. Często na początku chorują na ciężkie choroby, z których zostają w cudowny sposób uzdrowieni. Albo są przygotowywani przez widzenia.
Święty ojciec Pio (1887-1968) zajmuje pośród astygmatyków wyjątkowe miejsce, ponieważ był mężczyzną, zakonnikiem i kapłanem. Tysiące osób widziały stygmaty na jego dłoniach, kiedy odprawiał mszę św. Jako młody włoski kapucyn, pochodził ze wsi, o mało co nie został z powodu słabego zdrowia, wyłączony z życia zakonnego, o którym marzyło jego płonące miłością serce. Po przyjęciu święceń kapłańskich, wycofał się w roku 1916 do skromnego klasztoru w San Giovanni Rotundo. Wstrząsające są listy, które pisał na polecenie przełożonych do swego duchowego kierownika.
20 września 1918 r. będąc sam w klasztorze, odprawiwszy mszę św., modlił się w pustym i cichym kościele przed wielkim drewnianym krzyżem. „Naszedł mnie znienacka spoczynek podobny do słodkiej drzemki. Wszystkie zmysły i umysł doznały jakiegoś nieopisanego ukojenia, wielkiego spokoju i oddałem się całkowitemu oderwaniu od wszystkiego. Nagle ujrzałem przed sobą jakąś tajemniczą postać, której ręce, stopy, klatka piersiowa ociekały krwią. Poczułem, jak jakiś ognisty grot przeszywa moje serce. Niewidzialna siła pchała mnie w ten ogień. Ach! Jakiż wulkan poczułem w sobie! Czułem, że moje wnętrzności płoną! Krew i ogień zalewa wszystko, duszę i ciało. Postać zbliżyła się tak blisko duszy, że odczuwała ona jej dotyk. Odczuwałem często te porywy miłości i dość długo pozostawałem jakby poza tym światem. Czułem, że umieram. Postać ta zniknęła mi z oczu i ujrzałem, że moje dłonie, stopy i piersi zostały przebite, i że płynie z nich krew! Proszę sobie wyobrazić mękę, jaką przeżyłem wtedy i jakiej wciąż doznaję prawie codziennie. Rana serca krwawi ustawicznie, zwłaszcza od czwartku do soboty. Lękam się, że umrę na skutek upływu krwi”.
Nie modli się o uwolnienie od cierpienia fizycznego, lecz tylko od zawstydzenia, jakie on, ubogi kapucyn, odczuwa w obliczu tych zewnętrznych oznak, które utożsamiają go z Chrystusem. W innym liście wyznaje: „Widzę siebie, pogrążonego w oceanie ognia. Rana (klatki piersiowej), która znów się otworzyła, ciągle krwawi. Ona sama wystarczyłaby, żeby umrzeć więcej niż tysiąc razy. O, Boże mój, dlaczego więc nie umieram?” Lekarz L. Romanelli oświadcza: „Rana klatki piersiowej wyraźnie wskazuje, że nie jest powierzchowna. Dłonie i stopy są przebite na wylot… Ran tych, z powodu ich cech charakterystycznych, ich klinicznego przebiegu, nie można sklasyfikować jako zwykłych chirurgicznych uszkodzeń. Mają one zupełnie inne źródło i przyczynę, której nie znam”.
Ojciec Pio ofiarował swe cierpienia za tych, którzy go o to prosili oraz, jak mówił, „za dusze, które idą do piekła, bo za nie nikt się nie poświęca i nie modli”. Na trzy dni przed śmiercią, 20 września 1968r. stygmaty w cudowny sposób zniknęły, nie znaleziono jednak blizn.
Alwernia przypomina miłość, którą Franciszek żywił do Ukrzyżowanego. Jego miłość do męki Chrystusowej widoczna jest także w ułożeniu specjalnego oficjum „na pamiątkę i ku czci męki Pana”, które recytował każdego dnia. Pierwsi biografowie Biedaczyny wszechstronnie ukazują jego miłość do Jezusa Ukrzyżowanego. „Ukrzyżowany Jezus Chrystus jak «wiązka mirry spoczywał zawsze na piersiach» (Pnp 1,12) jego wnętrza. Przez żar największej miłości pragnął przemienić się zupełnie w Ukrzyżowanego” (Życiorys Większy IX,2). „Któregoś bowiem dnia, gdy tak odosobniony modlił się i w nadmiarze żarliwości cały był pogrążony w Bogu ukazał mu się Jezus Chrystus jakby przybity do krzyża. Na ten widok «rozpłynęła się dusza jego» (Pnp 5,6) i pamięć Męki Chrystusa tak całkowicie przeniknęła wnętrze jego serca, że od tej godziny, kiedy przyszło mu na myśl Ukrzyżowanie Chrystusa, z trudem tylko mógł powstrzymać się od łez i westchnień, jak sam to później z serdeczną szczerością wyznał, gdy zbliżał się do końca swego ziemskiego życia” (Tamże I,5). „Wszystkie dążenia męża Bożego, tak publiczne, jak prywatne, obracały się wokół krzyża Pańskiego; i od samego początku jego rycerskiej służby Ukrzyżowanemu rozbłyskały wokół niego różne tajemnice krzyża” (Celano, Traktat o cudach II,2).
Ponad wszystkie inne znaki najbardziej miłym był mu znak Thau (T), za pomocą którego podpisywał listy i wszędzie rysował na ścianach cel. A brat Pacyfik widział nawet na czole Świętego wielki znak Thau (por. 2 Celano, 106). Pewnego dnia, wnet po swym nawróceniu, gdy sam szedł drogą, niezbyt daleko od kościółka Matki Bożej z Porcjunkuli, głośno płakał i wzdychał. Spotkał go pewien człowiek i zapytał: „Co się jest, bracie?” – Franciszek odpowiedział: „Rak właśnie powinienem iść przez cały świat bez żadnego zawstydzenia, opłakując Mękę mojego Pana” (por. Zwierciadło doskonałości, XCII).
Krzyż był przewodnikiem życia Franciszka. Przemówił do niego Ukrzyżowany w kościele św. Damiana. Z krzyżem szedł przepowiadać Ewangelię. Krzyżował siebie, wolę i ciało, byle zwyciężyć namiętności i pokusy szatana. Kontemplował, płakał rzewnymi łzami rozważając cierpienia i mękę Zbawiciela. Każdy krzyż na wieży kościelnej, na kapliczce przydrożnej, na piersiach człowieka stawiał mu przed oczy na nowo mękę Jezusa i wyciskał potok łez. Często rozciągał ręce na lewo i na prawo – wtedy braciom dawało się, że przed oczami wyrasta krzyż Pański, żywy i przemawiający. Brat Sylwester pewnej nocy widział ogromny krzyż wyrastający z ust Biedaczyny i obejmujący cały świat. Brat Leon, wierny towarzysz i sekretarz Świętego, widywał w czasie licznych podróży krzyż kroczący przed nim – wtedy Franciszek modlił się jak przed ruchomym ołtarzem. W Testamencie swoim zapisał: „Wielbimy Cię, Panie Jezu Chryste, tu i we wszystkich kościołach Twoich, które są na całym świecie i błogosławimy Tobie, że przez święty krzyż Twój odkupiłeś świat” (Testament 5). Największą troską Franciszka, najżywszym pragnieniem i najwyższym jego celem było dokładne naśladowanie Chrystusa (por. 1 Celano, 84).
Rozważanie Chrystusa Ukrzyżowanego było u Franciszka tak intensywne i nacechowane miłością, że stopniowo doprowadziło go do utożsamienia się z Nim. W ubóstwie, pokorze i cierpieniach Ukrzyżowanego odkrył mądrość Bożą objawioną ludziom w Ewangelii, mądrość, która przekracza i zwycięża wszelką wiedzę świata.
Alwenia to szczególnie wymowne ślady św. Franciszka. Tutaj on przybywał. Tu też objawił tę gorącą miłość, jaka gorzała w jego sercu. Miłość ta uczyniła go podobnym do Umiłowanego, do Ukrzyżowanego: „ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa” (Ga 6,17). Te Pawłowe słowa spełniły się w nim w sposób cudowny. Umbra była świadkiem tego spełnienia. Świadkiem było to górzyste miejsce: Alwernia.
Stygmaty, blizny Chrystusowej męki na ciele Świętego, były szczególnym znakiem. Poprzez ten znak objawił się krzyż, który Franciszek brał na każdy dzień w znaczeniu jak najbardziej dosłownym. Jezus bowiem powiedział: „Jeśli kto chce iść z Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!… kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9,23-24).
Stygmaty, które Franciszek otrzymał na Alwerni są wewnętrznym świadectwem prawdy Biedaczyny. Oto staje przed nami ten, który prawdziwie i dogłębnie „chlubił się z Chrystusowego krzyża”. Nie „z czegokolwiek innego”, ale tylko „z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa” (por. Ga 6,14). Znak upodobnienia z miłości. Mówi Apostoł Paweł i powtarza Franciszek: przez krzyż Chrystusa i dzięki miłości „świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Ga 6,14).
Świat nie chce być ukrzyżowany: wyrywa się krzyżowi. Człowiek ucieka przed „ukrzyżowaniem dla świata”. Tak było za czasów Biedaczyny, tak jest w naszych czasach. Walka miedzy „światem” a krzyżem toczy się od zawsze: jest to walka z krzyżem zbawienia!
Mogłoby się zatem wydawać, że Święty stał się świadkiem prawie nieaktualnym, niepotrzebnym. Ten, kto mówi do Chrystusa: „Tyś jest Panem moim i nie ma dla mnie dobra poza Tobą” (PS 16,2), zdaje się drażnić współczesną umysłowość. Człowiek bowiem często nie uznaje nad sobą Pana. Sam chce być panem siebie i świata. Oto dlaczego orędzie Franciszka coraz bardziej jest znakiem sprzeciwu. Takie orędzie powinno by zostać odtrącone, a tymczasem jest coraz bardziej poszukiwane (Jan Paweł II).
To orędzie stanowi naglące wyzwanie, aby odnaleźć w krzyżu Chrystusa „drogę i pochodnię prawdy”, która nas wyzwala, ponieważ czyni nas uczniami Jezusa. Droga duchowa św. Franciszka była naznaczona wiernym podążaniem za Chrystusem. Ta droga naśladowania osiągnęła swój szczyt na Alwernii, gdy Święty otrzymał stygmaty. Pomimo udręki ciała, był to moment proklamacji jego zwycięstwa, podobnej do wyznania św. Pawła: „ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa” (Ga 6,17). Otrzymanie znaków na Alwerni stanowi widzialny znak podobieństwa do Chrystusa.
„Świat ukrzyżowany” w Chrystusie objawia się wciąż na nowo jako „świat umiłowany”: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” (J 3,16). Franciszek dał świadectwo tej bezgranicznej miłości. I nie przestaje o niej świadczyć również dzisiaj.
Mijają wieki, a Franciszek mówi tak, jakby żył dzisiaj. Ruch duchowy, który rozpoczął się od niego, jest jak wiosna młodości, która regularnie rozkwita w każdym pokoleniu. Biedaczyna jest obrazem autentycznego człowieka, który umiał dojść do pokoju z Bogiem, z samym sobą, a innymi, z kosmosem. Franciszek wybrał Chrystusa. Od rozmowy z Ukrzyżowanym u św. Damiana aż do utożsamienia się z Chrystusem Ukrzyżowanym, plastycznie wyrażonym w stygmatach, które otrzymał na Alwerni, zawarta jest jego droga nawrócenia. Oto Chrystus, usłyszany u św. Damiana, objęty w trędowatym bracie, jest nowym światłem Franciszka. Chrystus stał się Życiem jego życia!
Biedaczyna nie wyrzekł się życia. Przeciwnie, Święty stał się bardziej zdolny, by je zakosztować, by j opiewać. Jego Pochwała stworzeń powstała w godzinie trudnych cierpień, była nie tylko cudowną modlitwą, ale też hymnem na cześć życia, radości i świata widzianego w świetle Bożym.
Stygmatyzowały Franciszek mówi do nas: kochajcie życie. Kochajcie je w pięknie przyrody, w radości przyjaźni, w zdobyczach wiedzy, w wielkodusznej walce na rzecz budowania lepszego świata. Patrzcie w górę! Zwróćcie się ku temu, co jest wieczne.
W bazylice św. Franciszka w Asyżu przechowywany jest z wielką troskliwością mały skrawek pergaminu, na którym Biedaczyna własnoręcznie napisał, niezgrabnym pismem „litanię” czystego uwielbienia Boga. Było to we wrześniu 1224 roku, na górze Alwerni, gdzie spędzał tygodnie w samotności, a w jego życiu miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Został naznaczony stygmatami Męki Chrystusa, którego ujrzał, ukrzyżowanego i otoczonego chwałą, w tajemniczym widzeniu. Na jednej stronie Franciszek napisał „Uwielbienie Boga Najwyższego”, na drugiej „Błogosławieństwo dla brata Leona”. Brat Leon przyjął kartę z pismem Franciszka jako cenną relikwię i nosił ją ze sobą do końca życia.
