W końcu w Carceri rozlega się przesłanie uwielbienia Boga przez liturgię braci oraz z racji przedziwnej natury i przyrody, która otacza pustelnię. Z groty, gdzie z procesem uwewnętrznienia, schodził aż do głębokości swojej świadomości, Biedaczyna wychodził, aby ukazać się w wizji teo i chrystocentrycznej wszechświata. „Któż bowiem kiedykolwiek mógłby wyrazić jego największy afekt, jakim kierował się we wszystkim, co należy do Boga? Któż potrafiłby wypowiedzieć słodycz, jakiej zażywał, kiedy kontemplował w stworzeniach mądrość Stworzyciela, Jego moc i dobroć? Zaprawdę, bardzo często z tego rozważania czerpał dziwną i niewysłowioną radość – kiedy patrzył na słońce, kiedy spostrzegał księżyc, kiedy wpatrywał się w gwiazdy i w sklepienie niebios. O, prosta pobożności, o, pobożna prostoto!
Również do robaczków czuł wielką miłość, ponieważ czytał o Zbawicielu wypowiedź: «Ja jestem robak a nie człowiek» (Ps 21,7). I dlatego zbierał je z drogi i przenosił na bezpieczne miejsce, aby nie zdeptały je stopy przechodzących.
A cóż powiem o innych, niższych stworzeniach, skoro dbał i o pszczoły w zimie, by im dostarczać miodu lub najlepszego wina, żeby nie poginęły na skutek mrozu. A tak bardzo zachwycał się ich twórczą pracą i wybitną umiejętnością, że ku chwale Boga jeden dzień poświęcał na szczególne ich wychwalanie, oraz innych stworzeń. Jak bowiem niegdyś trzej młodzieńcy, wrzuceni do ognistego pieca, zapraszali wszystkie twory do wysławiania i chwalenia Stwórcy wszechświata, tak i ten mąż, pełen ducha Bożego, nieustannie wychwalał, sławił i błogosławił we wszystkich tworach i stworzeniach Stworzyciela i Rządcę wszystkich rzeczy.
Pomyśl, jaką radość ducha przynosiło mu piękno kwiatów, kiedy oglądał ich urocze kształty i odczuwał ich słodki zapach? Zaraz zwracał się do rozważania piękna tego kwiatu, który pełen blasku wiosenną porą wyszedł z korzenia Jessego i wonią swoją wskrzesił niezliczoną ilość pomarłych. Gdy napotykał dużo kwiatów, przemawiał do nich i zapraszał je do chwalby Pańskiej, tak jakby miały rozum. Podobnie, z największą szczerością zachęcał do miłości i do radosnej służby Bożej zasiane zboża i winnice, kamienie i lasy i całe piękno pól, źródła wód i zielone ogrody, a także ziemię i ogień, powietrze i wiatr.
Wreszcie, wszystkie stworzenia nazywał braćmi i w ten sposób uwznioślony, niedoświadczony przez innych, wzrokiem serca rozpatrywał głębokie tajemnice stworzeń, tak jak ten, co już wszedł do wolności chwał dzieci Bożych” (1 Cel 80-81).
Przesłanie franciszkańskie tak jak jest przepowiadane z pustelni Carceri może dopomóc człowiekowi dzisiejszemu i wszystkich czadów do odkrycia najwyższych wartości naszego życia: modlitwy, która podnosi nas aż do Boga i daje nam pewność; ubóstwa wewnętrznego i zewnętrznego, które uwalnia nas od niewoli zachłanności i zazdrości; braterstwa uniwersalnego, które skłania ludzkość do tego, aby faktycznie stała się „rodziną narodów”; miłości do natury i przyrody, które dozwalają nam cieszyć się tym „boskim ogrodem”, danym nam z opatrzności i dobroci Stwórcy.
Franciszek w ślad za Jezusem często wybierał na modlitwę miejsca odosobnienia. Podczas modlitwy nie wystarczy mówić do Boga, ale trzeba GO również słuchać. Oczywiście z wyjątkiem cudu, nie usłyszymy głosu Boga tak, jak możemy słyszeć człowieka. Jak więc Bóg mówi? II Sobór Watykański przypomina: „Albowiem w księgach świętych Ojciec, który jest w niebie, spotyka się miłościwie ze swymi dziećmi i prowadzi z nimi rozmowę” (DV 21). Podczas gdy czytam książkę lub słucham lektora, jeżeli w sercu pojawia się wewnętrzne uczucie przylgnięcia do danego tekstu lub w głębi mego „ja” rodzi się reakcja wiary, miłości, skruchy czy inna, słowem, jeżeli czuję się dotknięty, zaatakowany, poruszony, wezwany przez to zewnętrzne słowo, w tej samej chwili staje się ono Głosem mówiącym naprawdę do mnie. Wtedy i tylko wtedy mogę powiedzieć: „Bóg mówi do mnie”, „słyszę Go”. To oświecenie umysłu czy poruszenie zgadzającej się woli – dzięki dyskretnemu działaniu Ducha Świętego – jest we mnie głosem Bożym. Bóg mówi do mnie, ale tylko przez słowo i reakcję wiary lub miłości rodzącą się w moim sercu pod wpływem Ducha Świętego w odpowiedzi na słowo Pisma św.
To samo dotyczy wszystkich innych pośredników, jakimi Bóg posługuje się, aby do nas dotrzeć: papież, Sobór, biskupi, rodzice, wychowawcy, przyjaciele, kaznodzieja, pobożna osoba, mężczyzna lub kobieta słuchający Ducha Świętego, a równie dobrze dziecko, nieznajomy, nieprzyjaciel… Wewnętrzne światło wzbudzone dzięki przychodzącemu z zewnątrz słowu jest wtedy głosem Bożym.
Słyszy się często: „Bóg mówi przez wydarzenia”. Wydarzenia historyczne, dotyczące tak spraw wielkich, jak i naszej małej osobistej historii, są spowodowane przez ludzi lub siły natury (susze, ulewy, trzęsienia ziemi, huragany). Opatrzność Boża włącza je jednak w swój plan zbawienia wszystkich ludzi. Można więc zgodzić się, że przez nie przemawia Bóg. Trzeba tylko dobrze rozumieć, jak przemawia. Gdy jakieś wydarzenie dotyczy nas, lub poruszy w ten czy inny sposób, zdarza się, że oświeceni Duchem Świętym, czynimy z niego jakby „lekturę”, która objawia coś na temat planu Bożego co do nas. Jeśli ta „lektura” wzbudza w nas reakcje chrześcijańskie: pokój, odwagę, chęć ufności, natchnienie do większej miłości Boga, i służy bliźniemu, lub do dziękczynienia; jeśli ta „lektura” skłania do większej cierpliwości, szlachetności, męstwa, gorliwości, życzliwości itd., staje się dla nas słowem Boga.
Tak więc Bóg nie wypowiada się bezpośrednio przez słowa, które mógłbym usłyszeć jakby z zewnątrz. Mówi wzbudzając we mnie myśli i uczucia zgodne z Ewangelią i nauczaniem Kościoła. Czasami Duch Święty podsuwa mojej pamięci słowa, które kiedyś wypowiedział Jezus. Czasami nieoczekiwana myśl wdziera się do mojej duszy i od razu odbieram ją jako nosicielkę prawdy i miłości.
Słuchanie Boga sercem jest zatem wydarzeniem codziennym i niezwykle prostym. Bóg mówi do nas w centrum codziennego życia, jeżeli tylko chcemy Go słuchać. Co zatem znaczy zdanie: „Aby móc słuchać Boga, trzeba się wyciszyć”? Jeżeli chodzi o cisze zewnętrzną, rozumiemy to bez trudu. „Wyciszyć się” znaczy tyle, co nakazać milczenie w sobie wszystkim myślom egoistycznym, próżnym złośliwym, kłamliwym i nieczystym. Odrzucam wszelkie nieuporządkowane pragnienia i złe poruszenia woli, pamięci i wyobraźni – słowem wszystko, co nie zgadza się z Ewangelią, nie pochodzi od Ducha Świętego i sprzeciwia się woli Bożej.
Wyciszyć się w modlitwie znaczy jeszcze dążyć do pokory serca. Jezus uczula nas na pośpiech i gadatliwość podczas rozmowy z naszym Ojcem (por. Mt 5,7). Wyciszyć się, to także zadowolić się niewielką liczbą słów i różnych myśli. Wyciszyć się to narzucić ciszę własnym myślom. Nieraz brak ciszy zewnętrznej jest dobrą szkołą milczenia wewnętrznego. Wspólna modlitwa, wspólna psalmodia, dobrze przekazane czytanie liturgiczne, muzyka religijna, nauczanie duchowe, śpiew medytacyjny i tyle innych form zewnętrznego braku ciszy tworzy klimat do wyciszenia wewnętrznego. Wydaje się, że słuchanie Boga i wyciszenie się są jednym i tym samym.
Ktokolwiek chce oddać się na serio modlitwie myślnej, powinien poddać się rzeczywistej i wymagającej dyscyplinie w używaniu radia i telewizji. Ileż straconych godzin bezpowrotnie dla modlitwy! Być może zło bierze się z niezdolności wielu ludzi do „słuchania Boga w ciszy serca”. Pustkę wewnętrzną zagłusza się więc łatwym hałasem. Jeżeli dzięki Bogu odczuliśmy i posmakowaliśmy w pięknie i znajomości wewnętrznej rozmowy z Bogiem, który mówi do nas bez hałasu słów, starajmy się nigdy nie stracić tego skarbu. Jeśli go straciliśmy, szukajmy aż do skutku.
Odwołując się do przykładu i słów Jezusa z Mt 6,6 wydaje się, że najlepszym miejscem na modlitwę osobistą jest to, w którym znajduje się sam z Bogiem. Może to być własny pokój, gdzie nikt nie może mi przeszkadzać, zaskoczyć ani nawet widzieć. Pomieszczenie, w którym nie tylko jestem fizycznie sam, ale gdzie mogę cieszyć się rzeczywistą ciszą zewnętrzną; dokąd nie dochodzi hałas i ruch ulicy, radia czy rozmów. Dobrze jest urządzić sobie ładny kącik z obrazem – ikoną, krzyżem lub statuetką Maryi czy świętego, z matą lub dywanikiem albo klęcznikiem, z kwiatami, z zapaloną świecą…
Najlepiej jednak udać się do miejsca przeznaczonego na modlitwę: kaplica, oratorium, kościół. Najpierw dlatego, że wszystko w takim miejscu zachęca do modlitwy. Wszystko przypomina Jezusa, Boga naszego Ojca i świętych. Następnie, ponieważ w takim miejscu spotykamy się zazwyczaj z rzeczywistą obecnością Jezusa w Eucharystii. Czy nie należy żałować, że nasze kościoły i kaplice są często puste poza celebracją i wspólnymi nabożeństwami oraz często pozamykane! Są jednak i takie sytuacje, że możemy – jak Chrystus i św. Franciszek – udać się w góry, lasy, nad jezioro, strumyk, w łany zbóż, czyli na łono natury, by wznieść swe serce do Boga (w górę serca!). Każda chwila doby jest odpowiednia i stosowna do modlitwy i kontemplacji. Wszystkim należy polecać regularność w codziennym praktykowaniu modlitwy. Musimy znaleźć czas na modlitwę. Jeżeli będziemy oczekiwać, że pojawi się sam, prawdopodobnie nie przyjdzie nigdy.
Powstaje zatem zasadnicze pytanie: ile czasu? Osoby konsekrowane, stowarzyszenia religijne, kapłani korzystają często z wewnętrznego regulaminu, określającego pewną ilość czasu codziennej modlitwy. Powinni tego przestrzegać z prostotą i wiernością. Prawie wszyscy odwołujemy się do sumienia. Samo w sobie jest to bardzo dobre. Jak jednak praktycznie rozwiązać problem „długości czasu” przeznaczonego na modlitwę osobistą! Niektórzy radzą, by zgodnie z Biblią przeznaczyć dziesiątą część doby, czyli 2 i pół godziny!!! Święty Tomasz z Akwinu mówił: „Ile możesz, tyle odważ!”