W Ewangelicznie rozumianej ascezie nie są najważniejsze konkretne jej formy. W ascezie chodzi o Boga. Jezus, który ukazuje najgłębszy sens wszelkiego wyrzeczenia i trudu, ma tylko i wyłącznie jedno pragnienie: aby Jego Ojciec został otoczony chwałą. Przestrzenią uwielbienie Ojca będzie prawe, piękne życie. Budzące zachwyt życie człowieka, ponoć jest niemożliwe bez wysiłku i trudu, czyli bez ascezy. Ona bowiem pozwala odczuć, że najważniejszy w moim życiu powinien być Ojciec, który jest w niebie.
Asceza, to wyraz wewnętrznej zgody na takie życie, które nie może ani nie powinno być jedynie pasmem przyjemności, że nie da się wszystkiego spróbować, skorzystać z każdej formy rozrywki. Asceza to nie zgoda na zadawanie sobie niepotrzebnego bólu, ale zgoda na czasowe pozostawienie tego, co jest jak najbardziej godziwe, do czego z radością wrócę, bo jest zwyczajnie przyjemne. Asceza umożliwia spokojne, zdystansowane, nieoceniające przyglądanie się swojemu życiu. Niezwykle istotna to umiejętność.
Kolejnym polem, na którym asceza jawi się jako niezbędna, to doskonalenie zdolności przewidywania następstw swojego działania lub zaniechania tegoż działania. Lektura bardzo wielu protokołów powypadkowych nasuwa niepokojące wnioski. Że do ich uniknięcia wystarczyłaby najbardziej elementarna uwaga i staranność przykładana do wykonywanych zadań. Odkrywamy w ten sposób kolejny ważny wymiar ascezy: jest ona niczym innym jak trudem rzetelnego, sumiennego wykonywania swych obowiązków służbowych i wszelkich innych. Asceza to świadoma rezygnacja z myślenia magicznego: „Na pewno nic się nie stanie”. „Tyle razy już tak bywało i nic się nie stało”. Właśnie ta częstotliwość bezwypadkowości jest chyba najbardziej niszczącym mechanizmem psychicznym, który tak przyjemnie i w błyskawicznym tempie usypia czujność. Trzeba niemałego wysiłku woli, czyli ascezy, aby sobie czegoś zabronić, zmusić się do wykonywania z pozoru pozbawionych najmniejszego sensu czynności kontrolnych. Największymi ascetami są ludzie, którzy nigdy nie pominą choćby najdrobniejszej czynności kontrolnej w powierzonym sobie segmencie odpowiedzialności. Asceza ratuje życie. Po prostu. Ascezą nie jest trud i ból ponoszenia konsekwencji własnych zaniedbań. To jest pokuta, a w języku świeckim – skutki.
Asceza w końcu uczy, jak być dobrze dobrym. Asceza uwalnia od przykrej konieczności bardzo nieprzekonującego tłumaczenia porażki: „Ja chciałem dobrze”. Właśnie dlatego, że to nikogo nie przekonuje, potrzebna jest asceza namysłu, badania, analizowania, zanim coś przedsięwezmę. Warto być ascetą. Taka postawa niesamowicie upraszcza życia i pozwala cieszyć się wieloma przyjemnościami życia…