Zdarzyło się (niestety, naprawdę), że w pewnej szkole średniej, na lekcji języka polskiego pani profesor poprosiła uczniów, by z tekstu „Bogurodzicy” wypisali archaizmy. Jeden z uczniów poinformował osłupiałą nauczycielkę, że do archaizmów w wymienionym arcydziele można zaliczyć rzeczownik „dziewica”. To nie miało być śmieszne. Natomiast wymowne – owszem. 

Czy w świecie epatującym nagością, nachalnie promującym moralny luz jest jeszcze miejsce na czystość, na dziewiczość? To błędne pytanie. Powinno ono brzmieć raczej: „Dlaczego dziś, jak bodaj nigdy wcześniej, rozpaczliwie potrzebujemy czystości, dziewictwa jako moralnego wzorca do wpojenia i to mężczyznom, i kobietom w każdym wieku? Za odpowiedź niech posłuży fragment książki chorwackiej dziennikarki, Dubravki Ugresič pt. „Kultura kłamstwa”: „Jeżeli naszemu wymyślonemu cudzoziemcowi pokażemy dziesięć filmów kinematografii jugosłowiańskiej, z lawiny kadrów wyodrębni on surowy obraz jugo-kobiety. Filmy jugosłowiańskie kręcili mężczyźni i latami powielali wciąż tę samą postać kobiety. Kiedy spojrzy się na kinematografię jugosłowiańską z tego punktu widzenia, film przynosi głęboką i wstrząsająca prawdę o wyobrażeniu, jakie na tym obszarze mężczyzna ma o kobiecie. Kobiety są w filmach brutalnie gwałcone (ulubiony kadr: pierś kobiety przygnieciona owłosioną ręką mężczyzny), policzkowane (ulubiony kadr: ręka mężczyzny na twarzy kobiety), bite i maltretowane w rozmaity sposób. (…) Na terytorium jugosłowiańskim gwałt nigdy nie był uważany za poważne wykroczenie. Gwałciciele, nawet jeżeli zostali postawieni przed sądem – co zdarzało się naprawdę niezmiernie rzadko – dostawali miesiąc, dwa więzienia i na tym cała sprawa się kończyła” (str. 155-156). Wystarczy połączyć arcysłuszne uwagi Pani Dubravki z okropieństwami wojen na Bałkanach, by zrozumieć skalę zagrożenia, jakie niesie ze sobą nieczystość podniesiona do rangi uprawnionej formy zaspokajania potrzeb w sferze płciowej. 

Boję się jednak, że chorwacka dziennikarka jest głosem wołającym na puszczy. Przynajmniej gdy chodzi o naszą ukochaną ojczyznę, bo Zachodowi moralny luz już się znudził, zdążywszy wcześniej pozbawić wszystkie kraje Europy Zachodniej prostej zastępowalności pokoleń. W naszej natomiast ojczyźnie autorytety uczenie rozprawiają o definicji pornografii. I nadal nie wiadomo, od którego momentu mają zastosowanie przepisy kodeksu karnego. Miarę cynizmu i obłudy ilustruje fakt, że gdy chodzi o najpotworniejsze wynaturzenie: deprawację nieletnich, mamy do czynienia z cudowną iluminacją: nagle wszyscy świetnie wiedzą, co to jest pornografia. Zaprawdę, nie mylił się wielki Prymas Tysiąclecia, zauważając smutno: „Polacy, to przedziwnie inteligentny naród…”. 

Uczy historia, że wielkie imperia, skądinąd militarnie nie do pokonania, upadały od środka, wskutek moralnego – przede wszystkim – rozpadu społeczeństwa. Rzymianie mogli w czasach Cezara i Oktawiana Augusta nazywać Morze Śródziemnym, a zamiast Rzymu pisać zwyczajnie Urbs, czyli miasto. Było to bowiem istotnie potężne imperium. Było to także państwo, w którym wysoko ceniono sobie dziewictwo. Niesionej w lektyce dziewiczej kapłance Westy, pilnującej nieustannie płonącego ognia, musiał z drogi ustąpić nawet senator. Jakąkolwiek zniewagę westalki, choćby nawet słowną, karano natychmiastową śmiercią. Był to także Rzym, którego fundamentalny zbiór praw tzw. „Prawo dwunastu tablic” zabraniał wymierzania dziewicy kary śmierci. Był to także Rzym, który wielce sobie cenił mater familias, czyli żonę i matkę. Matrona, słowo dziś wymawiane z żartobliwym przymrużeniem oka, oznaczało w łacinie najwyższą formę szacunku. Rzym, unieśmiertelniony przez Sienkiewicza na kartach „Quo vadis”, Rzym moralnej degrengolady, szybko padł łupem barbarzyńców, reprezentujących przy całym swym okrucieństwie jednak wysoki poziom moralny. Upadek imperium sowieckiego nie powinien był dziwić nikogo, kto znał historię i mógł przeczytać wyniki ankiety przeprowadzonej wśród radzieckiej młodzieży, z której to ankiety wynikało, że ogromnie wysoki odsetek dziewcząt marzy o czerpaniu korzyści materialnych z uprawiania nierządu. Czytelnicy znajdujący się w jesieni życia przypomną sobie zapewne propagowanie przez bolszewików wolnej miłości, jako istotnego elementu „wolności” uciskanych mas, w przeciwieństwie do burżuazyjnej instytucji małżeństwa…

Czy święty Franciszek, przywódca „bananowej” asyskiej młodzieży i zapewne tęgi bawidamek, związany więzami świętej przyjaźni z Klarą, rzucający się w śnieg i między róże, by poskromić ciało jest czytelny dla współczesnego człowieka, któremu pornografia zdążyła się opatrzyć i który szuka coraz bardziej wyuzdanych podniet; dla kogoś, kto zwyczajnie nie rozumie sensu chrześcijańskich norm moralnych i który pyta: „dlaczego nie, skoro to takie piękne?”. 

A jednak jest w tej cywilizacji użycia i niepohamowanej namiętności swoisty hołd składany czystości i dziewictwu. Gdyby bowiem w głębi swego zdeprawowanego sumienia człowiek nie uznawał, że jego nieokiełznane folgowanie sobie jest jednak poważnym nieporządkiem, to by z niego nie kpił tak ordynarnie. I z nie innego powodu próbuje za wszelką cenę uzasadnić swe postępowanie, jak tylko z tego mianowicie, że mu Boże nauczanie przeszkadza, że ciągle jednak wie, że to co robi, jest grzechem. Nawet jeżeli z tej niewiedzy wynika mało albo zgoła nic. Działa tu swoisty bandycki mechanizm. Jak twierdzą kryminolodzy, młody adept przestępczego procederu bywa zmuszany do popełnienia przestępstwa, czasami najzupełniej nieuzasadnionego interesami szajki. Chodzi o coś innego. O zamknięcie takiemu człowiekowi drogi do świata ludzi stojących po stronie prawa. Odtąd jedynymi, na których będzie mógł liczyć, są jego kumple z szajki. Tylko jak można opierać miłość na złu? 

Z drugiej jednak strony obserwuję jakąś tęsknotę za tą jedyną, wielką, wspaniałą miłością, taką, co to po grób. Może dlatego pochłaniamy romanse opisujące perypetie dwojga zakochanych, przeciwko którym cały świat się sprzysiągł? Może to pragnienie bycia przynajmniej świadkiem takiej miłości trzyma nas przykutych do fotela w porach emitowania kolejnego odcinka popularnego serialu?

Święty Franciszek wierzył w czystą miłość dlatego, że sam doświadczył takiej bezinteresownej miłości Jezusa. Dlatego mógł wędrować do nieba z Klarą pod rękę. Ale serce czyste jak każda wartość wymaga i kosztuje. Gdzieś tu dostrzegam sens Franciszkowej walki o czystość. Warto jednak tę walkę podjąć. Bo ludzie czystego serca „Boga oglądać będą”.