Rivo Torto – Praca jako wyraz miłości i służby Bogu i człowiekowi

Rivo Torto to płynący zygzakiem przez równinę strumyczek w kierunku doliny, aż do stóp Asyżu. Na jego brzegu znajdowało się schronisko – szopa, które czas mocno zniszczył. Ta opuszczona szopa posłużyła za „klasztor” pierwszym naśladowcom Franciszka, którym „została dana łaska czynienia pokuty”. Relacja trzech towarzyszy nr 55 tak oto przedstawia to miejsce: „Szczęśliwy ojciec (Franciszek) zatrzymał się wraz z synami w miejscowości blisko Asyżu, zwanej Rivo Torto (było to po ustnym zatwierdzeniu przez papieża Innocentego III sposobu życia braci mniejszych), gdzie znajdowała się jakaś szopa opuszczona przez wszystkich. Była tak ciasna, że z trudem mogli w niej usiąść lub położyć się. Bardzo często brakowało im tam chleba. Jedli tylko rzepę, którą otrzymywali z konieczności prosząc o jałmużnę. Mąż Boży wypisał imiona braci na belkach szopy, by ci, którzy chcieliby spać albo modlić się, mogli znaleźć swoje miejsce, bez narażania innych mieszkających w tej ciasnej szopie na hałas i zakłócenia skupienia ducha”.

Dziś Rivo Torto można zobaczyć jako maleńką rzeczkę i miejscowość, a nie jako środowisko, w którym żyła pierwsza wspólnota franciszkańska. Nie ma już szopy, ani lasów, które pokrywały bezludny teren. Trzeba samemu sobie odtworzyć to otoczenie w jakimkolwiek miejscu biegu strumienia, aby odkryć pierwowzór tej pierwszej wspólnoty od pokuty, pracy, modlitwy i radości.

Za czasów Franciszka była tutaj gęstwina leśna. Drzewa były wysokie, podszycie gęste i dlatego było tam pod dostatkiem owoców, jagód leśnych i wody. Mieszkańcy unikali raczej tego miejsca, gdyż w pobliżu był szpital trędowatych, trędowatych tych zdrowi skrzętnie unikali. Małą opuszczoną  szopę otaczał, niby opiekuńczymi ramionami, potężny i kryjący tajemnicę życia franciszkańskiego, las. Mieszkańcy tej szopy czuli się szczęśliwymi. Choć ubodzy i pokorni to promieniowali radością. Wybrali świadomie i dobrowolnie ubóstwo i dla miłości Chrystusa stali się ostatnimi, wyrzekając się spraw, dóbr, przywilejów. Dzięki temu stali się posiadaczami Królestwa Bożego, szczęśliwi, ponieważ Chrystus ich życie i radość, oddaje się tym, którzy wszystko opuszczają dla Niego. Zawierzyli siebie Opatrzności Bożej.

Oddali się pracy i modlitwie. Pomagali wszystkim, otaczali ich miłością i opieką. A gdy za pracę nie otrzymali nawet pożywienia – szli po prośbie, zbierali jałmużnę. Z kwesty wracali szczęśliwi i radośni, gdyż dla Pana przyszło im znosić poniżenie i obelgi. Skromne i ubogie pożywienie dzielili równo, ale według potrzeby, między wszystkich. Wspólny posiłek był rzeczywistą ucztą radości, gdyż byli świadomi tego, że wszystko otrzymali z ręki Ojca. Każdego dnia na nowo doświadczali dobroci i opieki Bożej. Ta świadomość była powodem ich radości. Cechami charakterystycznymi takiego ich życia braterskiego były prostota i gościnność tak, że mogli się tam zdarzyć także bracia „muchy-trutnie” bez możliwości jednak pozostawania na dłużej.

„Było wolą Franciszka, wiele razy przez niego wyrażaną, by żaden brat przez dłuższy czas nie był pozbawiony możliwości chodzenia za jałmużną, by nie pozwolił się opanować wstydowi. Franciszek budował się i czuł się szczęśliwy, kiedy widział brata udającego się po kweście i spełniającego upokarzające obowiązki… Właśnie w początkach Zakonu, kiedy bracia mieszkali przy Rivo Torto, znajdował się wśród nich jeden, który niewiele się modlił, nie pracował i nie chciał chodzić żebrać, gdyż się wstydził; lubił jednak jeść dużo. Zauważywszy tego rodzaju postępowanie, Franciszek zrozumiał w świetle Ducha Świętego, że był on człowiekiem cielesnym. Zwrócił się więc do niego w następujących słowach: «Idź swoją drogą, Bracie Mucho! Ty chcesz zjadać owoc pracy twoich braci, ale jesteś gnuśny w służbie Bożej. Jesteś podobny do trutnia, który nie pracuje ani nie zbiera, lecz pożera owoc ciężkiej pracy pszczół pracownic»” (Legenda perugina, 62).

Była to wspólnota prorocka i trwająca na modlitwie. Inną cechą charakterystyczną pierwotnej wspólnoty była pokuta, asceza i umartwienie, która przybierała nieraz radykalne formy, tak iż Biedaczyna bywał zmuszany do przypominania o potrzebie umiarkowania i okazywał wtedy wielką delikatność szczególnie względem chorych. „Swego czasu, gdy błogosławiony Franciszek zaczął mieć braci i przebywał wraz z nimi w Rivo Torto, w pobliżu Asyżu zdarzyło się, że pewnej nocy, gdy wszyscy bracia już spali, około północy, krzyknął jeden za braci: «Umieram! Umieram!» Wszyscy bracia obudzili się zdumieni i przestraszeni, a błogosławiony Franciszek wstając powiedział: «Bracia, wstańcie i zapalcie światło!». Po zapaleniu światła zapytał: «Któż to wołał – umieram?» Ów brat odpowiedział: «To ja». Spytał go więc: «Co się stało, bracie? Jak to umierasz?» – A ten: «umieram z głodu».

Wówczas bł. Franciszek natychmiast polecił przygotować stół, a jako człowiek pełen miłości i bardzo subtelny nie tylko jadł razem z nim, by nie było bratu wstyd jeść samemu, ale z jego polecenia jedli również wszyscy pozostali bracia… Po posiłku powiedział św. Franciszek…: «Bracia moi, polecam wam, by każdy zważał na swoją naturę, ponieważ chociaż któremuś z was wystarczy mniejsza ilość pożywienia niż innemu, nie chcę jednak, by ten, kto potrzebuje więcej pokarmu, starał się go w tym naśladować. Powinien bowiem wziąć pod uwagę swoje możliwości i dostarczyć ciału tego, co mu konieczne, by mogło służyć duchowi. Bowiem tak, jak powinniśmy się wystrzegać nadmiaru pokarmu szkodliwego dla ciała i dla duszy, to również, a nawet bardziej jeszcze, strzeżmy się zbytniej surowości, bo Pan chce miłosierdzia a nie ofiary» (por. Oz 6,6; Mt 9,13; 12,7). Dodał jeszcze: «Najdrożsi bracia! To, co zrobiłem, a mianowicie, że z miłości do mojego brata jedliśmy razem z nim, aby nie wstydził się jeść sam, zrobiłem to dlatego, że zmusiła mnie wielka potrzeba i miłość. Lecz mówię wam, że na przyszłość nie chcę tak robić, bo to ani zakonne, ani uczciwe. Pragnę i przekazuję wam, by każdy w ramach naszego ubóstwa dostarczał ciału wszystkiego, co będzie mu konieczne»” (Zwierciadło doskonałości, 27).

Ubóstwo w szopie Rivo Torto natchnęło św. Franciszka do zachęcania swoich braci, by byli ubogimi. Biedaczyna mawiał: „O ile bracia odchylą się od ubóstwa, o tyle świat odchyli się od nich, i będą szukać a nie znajdą. Ale jeżeli utrzymają ubóstwo, panią moją, to i świat ich wykarmi, ponieważ zostali dani światu na zbawienie (por. Flp 1,19). Pomiędzy światem i braćmi jest wymiana wartości: oni winni światu dobry przykład, a świat im winien zaopatrzenia koniecznych potrzeb. Kiedy oni złamią zaufanie i cofną dobry przykład, wtedy i świat za karę sprawiedliwie cofnie swą pomocną rękę. (…) Związany z panią biedą nierozerwalnym węzłem nie oczekiwał jej posagu w doczesności, lecz w życiu przyszłym” (2 Celano, 70).

W Rivo Torto braciom żyło się dobrze i spokojnie. Dzielili czas na modlitwę i pracę. Niespodziewanie, pewnego dnia pod wieczór, przyszedł właściciel szopy i wyprosił ich, gdyż potrzebował pomieszczenia dla swojego osła. Franciszek z braćmi opuścił to schronisko i udał się do Porcjunkuli, gdzie wcześniej naprawił kościółek Najświętszej Maryi (por. 1 Celano 44)

Ziarno zostało wrzucone w dobą ziemię, zakorzeniło się wypuściło pędy, które mogły być przyczepione wszędzie. Delikatna roślinka nowego Zakonu rosła bez wiedzy samego Franciszka. Nigdy nie myślał o zapoczątkowaniu ruchu zakonnego. Teraz zrozumiał, że Bóg umieścił go w swoim domu jak lampę, w świetle której wielu braci i sióstr mogło znaleźć drogę do Boga.

Życie zakonne z dawien dawna podporządkowane było zasadzie: „módl się i pracuj!” Realizowano ją jednak wyłącznie w klasztornym odosobnieniu. Bracia mniejsi natomiast rozchodzili się po wioskach i miastach. Dzień zaczynali wspólną modlitwą i po skromnym posiłku po dwóch udawali się do różnych zajęć i prac: głosili Ewangelię, pomagali starszym i chorym kapłanom, gdy byli kapłanami, sprzątali kościoły i kaplice, pracowali jako robotnicy rolni na polach, w lasach zaś jako drwale, w szpitalach jako pielęgniarze lub posługujący. Każdą pracę przyjmowali chętnie i wykonywali ją radośnie, traktując ją jako służbę Bożą. W czasach św. Franciszka istniała różnica między „sztukami wyzwolonymi” i „pracami służebnymi”. Pierwsze cieszyły się wielkim szacunkiem i były uważane za sprzyjające osiągnięciu duchowej doskonałości; natomiast praca ręczna i mechaniczna, działalność produkcyjna i konsumpcyjna były uważane za niższe i z zasady za przeszkadzające duchowemu życiu.

Święty Tomasz uzasadniał obowiązek pracy fizycznej opierając się na czterech przyczynach: konieczność zapewnienia sobie środków do życia, unikanie lenistwa, panowanie nad pożądliwością i dawanie jałmużny. Można powiedzieć, że w tradycji monastycznej wartość przypisywana pracy była wyłącznie ascetyczna: unikanie lenistwa i pokonywanie pokus.

Święty Franciszek poruszał się w ramach tych koncepcji, ale miał także intuicję bardziej ewangeliczną: praca braci widziana w perspektywie służby wspólnocie braterskiej i w perspektywie bycia mniejszym, czyli wykonywania jej dla ludzi. Bracia mają wykonywać prace z błogosławieństwem Bożym. „Jako wynagrodzenie za pracę mogą przyjmować wszystko, co im potrzebne, z wyjątkiem pieniędzy”. Bracia dzielili się owocami swej pracy z trędowatymi i siostrami klaryskami. A gdy odczuwali braki mogli uciekać się do zbierania jałmużny, ale zawsze najpierw praca, a dopiero potem – gdy brakowało – jałmużna. Franciszek nauczał: „Jałmużna jest dziedzictwem i prawem ubogich, które nabył dla nas Pan nasz Jezus Chrystus” (Reguła niezatwierdzona 9,8).

Franciszek, na wzór Jezusa i Jego uczniów, sam pracował, wymagał pracy od swoich naśladowców i apostołował swą pracą. Całe jego życie wypełniała modlitwa i praca. „I ja pracowałem własnymi rękami i pragnę pracować; i chcę stanowczo, aby wszyscy inni bracia oddawali się pracy, co jest wyrazem uczciwości” (Testament 20). Dla Biedaczyny praca była pełnieniem zleconej przez Boga misji. Móc pracować uważał za łaskę. Dlatego tak bardzo pragnął, aby bracia pracowali „wiernie i pobożnie”. Cała sfera pracy pozostawała u niego w bezpośrednim odniesieniu do Boga. Pracujący człowiek realizuje się przez pracę jako sługa Boży. „Dlatego słudzy Boży powinni zawsze oddawać się modlitwie lub jakiemuś dobremu zajęciu” (Reguła niezatwierdzona 7,12).

Biblia ukazuje Boga jako wzór pracownika: Bóg działał przez sześć dni i odpoczął siódmego. Sam Jezus pracował w Nazarecie w „zakładzie” św. Józefa, a potem apostołował. Sobór Watykański II naucza: „Przez swoją pracę człowiek zwyczajnie utrzymuje własne życie i swoich najbliższych. Łączy się ze swoimi braćmi i służy im, może praktykować szczerą miłość i współdziałać w doskonaleniu rzeczy stworzonych przez Boga. Co więcej, winniśmy nabrać przekonania, że przez pracę składaną Bogu w ofierze człowiek łączy się z dziełem zbawczym Jezusa Chrystusa, który pracując własnymi rękami w Nazarecie, nadał pracy znamienitą godność. Stąd rodzi się dla każdego z nas obowiązek wykonywania pracy rzetelnie oraz prawo każdego do pracy; do społeczeństwa natomiast należy, w miarę zachodzących okoliczności, pomagać ze swej strony obywatelom w znalezieniu sposobności do odpowiedniej pracy” (KDK 67).

Praca jest współudziałem w stwórczym dziele Boga i dziele zbawczym Chrystusa oraz źródłem osobistego i społecznego wzrostu. Ale jest ona także: trudem, karą, źródłem zatargów. Bóg powiedział w Księdze Rodzaju „czyńcie sobie ziemię poddaną” (2 rozdział) oraz „w pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie” (3 rozdział).

Dzisiaj z łatwością możemy wskazać przynajmniej dwa przejawy tej negatywnej rzeczywistości pracy. Brak pracy – bezrobocie, wraz ze wszystkimi tragediami, jakie ta sytuacji niesie – to pierwszy przejaw. Są to dramaty ekonomiczne związane z utrzymaniem rodziny, tragedie moralne i psychologiczne związane z frustracją i zależnością, które rodzą się w bezrobotnym. Osoba bez pracy czuje się niepotrzebna, czasem traci szacunek dla samego siebie i poważanie rodziny, która często przypisuje powstałą sytuację jego niezaradności i brakowi inicjatywy. Praca ma dzisiaj „nowego wroga”: technika i maszyny. Wprowadzone, by odciążyć człowieka stwarzają ogromny problem, którego rozwiązania nie widać. Tam, gdzie docierają komputery i roboty, drastycznie spada liczba miejsc pracy.

Wobec tych i podobnych problemów, wierzący wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli muszą rozwijać wielkie poczucie odpowiedzialności i solidarności. Promować i wspierać reformy prowadzące do zmniejszenia bezrobocia, popierać inicjatywy służące bezrobotnym, płacić uczciwie podatki, itd. Przedsiębiorcy winni tworzyć nowe miejsca pracy.

Obok braku pracy, mamy do czynienia z innym złem, całkowicie odwrotnym: nadmiarem pracy. To przeciążenie pracą wynika niestety z niewystarczającej pensji lub dużej liczby osób do utrzymania. Ale nie o to nam tu chodzi. Mamy na myśli pracę wyniesioną do poziomu bożka, pracę wypełniającą całe dnie, nie wykluczając sobót, niedziel i świąt. Jest to praca, która stała się obsesją; wszędzie się mówi tylko o pracy. Praca nie pozostawiająca miejsca na inne zainteresowania, czy to kulturalne, czy też duchowe.

Odnośnie do takiej postawy trzeba powiedzieć, parafrazując słowa Jezusa: praca jest dla człowieka, nie człowiek dla pracy! Ile małżeństw i rodzin zostało wyjałowionych przez bożka pracoholizmu, który w ostatecznym rozrachunku jest zawsze bożkiem pieniądz. Trzeba pamiętać, że istnieje też coś innego oprócz pieniędzy! Poza tym praca ponad to, co konieczne, na dwa etaty, przyjmowanie nowych obowiązków, konsultacje, wizyty, oznacza odbieranie pracy innym, zwłaszcza młodym, sprzyja bezrobociu. Stajemy się złodziejami najdelikatniejszego i najbardziej newralgicznego towaru współczesnego świata – pracy.

Stała praca to dzisiaj jedno z najcenniejszych dóbr na świecie. Jednym z powodów, że dla wielu brakuje pracy (nie jedynym i nie głównym) jest to, że inni mają jej za dużo. Gromadzą różnorakie zajęcia, za które w różny sposób otrzymują wynagrodzenie. Święty Franciszek, który żył z pracy i jałmużny, troszczył się o to, by nie przyjmować więcej ponad to, co było konieczne, ponieważ jak mówił „nie chcę stać się złodziejem jałmużn”. Jak można stać się złodziejem jałmużny zabierając ją innym biednym, tak też można zostać złodziejem pracy, odbierając ją innym, którzy w ten sposób pozostaną bezrobotni.

Wiemy, że te słowa nic nie zmienią w dramatycznej sytuacji milionów bezrobotnych, zwłaszcza wśród młodych i w niektórych regionach naszego kraju. Ale niech przynajmniej poczują się mniej samotnymi i zapomnianymi w ich oczekiwaniu. Naszym życzeniem, o co też modlimy się, jest to, żeby jak najszybciej mogli usłyszeć słowa, które usłyszeli robotnicy z przypowieści według św. Mateusza 20,1-16a: „Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam”. Idźcie do mojej fabryki, do mojego zakładu, do mojej huty, do mojej stoczni, do mojej kopalni, do mojego szpitala…

Nie zapominajmy także, że wszyscy jesteśmy wezwani do pracy w winnicy Pańskiej, żeby otrzymać nagrodę wieczną, bo „idą wraz z nimi ich czyny” (Ap 14,13).

Chwilą największego wyniesienia pracy jest moment, w którym kapłan stojący przy ołtarzu ofiaruje Bogu chleb i wino, nazywając je „owocami ziemi i pracy rąk ludzkich”. Bogu jest powierzona wtedy cała ludzka praca: praca rolnika, nauczyciela, lekarza, gospodyń domowych, robotnika przy taśmie montażowej, urzędnika przy okienku, pracownika naukowego, drogowca, kierowcy, hutnika, górnika. Chrystus przyjmuje naszą pracę, łączy ją ze swoją zbawczą ofiarą i oddaje nam ją za chwilę w komunii, przemienionej w „chleb życia”.

W Liturgii godzin modlimy się: „Boże, Ty rozdzielasz pracę i dajesz sprawiedliwą zapłatę, błogosław naszemu codziennemu trudowi i spraw, by służył Twemu dziełu odkupienia. Przez Chrystusa, Pana naszego”.

Jedynym dobrym skutkiem bezrobocia jest to, że ludzie zaczęli mówić o pracy z szacunkiem, ceniąc ją niczym skarb, którym jest w istocie. Jeszcze kilka lat temu zwykło się mówić o pracy niemal z drwiną i największym marzeniem było móc żyć nie pracując. Mówiono też, że praca to kara nałożona przez Boga na naszego praojca Adama. A przecież Bóg kazał człowiekowi pracować jeszcze przed upadkiem, grzechem.

Gdy Bóg stworzył Adama, oddał mu rajski ogród, „aby go uprawiał”. Po grzechu natomiast do pracy doszedł pot. I praca, która była przedtem radością i przyjemnością dla upadłego człowieka staje się ciężkim wysiłkiem. Ale praca jako taka nie jest postrzegana przez Biblię w kategoriach kary, a nawet wręcz przeciwnie: jako najbardziej uszlachetniające zajęcie człowieka, który poprzez pracę może współpracować w dziele tworzenia, zapoczątkowanym przez Boga. Zadaniem ludzi jest to dzieło rozwijać i podtrzymywać. Z tego względu praca jest dla człowieka obowiązkiem. Święty Paweł pisze: „Kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3,10).

Istotnie, jedyne, co człowiek może dać temu światu, który ciągle się tworzy – to jego praca. Dzięki niej możemy „stworzyć” coś nowego, co przetrwa, co pozostanie po naszej śmierci. My odejdziemy, zostaną po nas katedry, dzieła sztuki, wielkie dzieła inżynierii, a także inne skromne dzieła. Pewna legenda egipska mówi: „O, człowieku, jak mało znaczysz. Rodzisz się larwą i żyjesz jak larwa. Ale jeśli będziesz pracował, umrzesz jako motyl”. Przez nasze ręce przepływa strumień naszej inteligencji i osiada na tym, co robimy każdego dnia. Dlatego pęcherze na palcach przydają nam więcej splendoru, niż wszelkie pierścienie. Z punktu widzenia duszy praca jest największym cudem: kto coś tworzy, pomnaża chleb albo rzeczy, buduje wieczność poprzez materię.

Dlatego właśnie znaczenie dobrze wykonanej pracy z każdym dniem staje się coraz bardziej oczywiste. Wydaje się, że minione pokolenia bardziej niż my odczuwały dumę z perfekcji w pracy. Dziś pracę mierzy tym, ile zysku przyniesie, pracujemy dokładnie „na chleb”. I niemal wszystko robi się byle jak. Przy tym praca traci to, co w niej najlepsze: pasję i zaangażowanie, dążenie do doskonałości, przyjemność prawdziwego tworzenia i satysfakcję twórcy, który jako pierwszy ogląda swe dzieło i może stwierdzić, że „wszystko jest w porządku”.

Anna Magdalena Bach opowiadała o swym mężu, wielkim muzyku, który mawiał: „Gram zawsze dla najlepszego muzyka na świecie. Może się nie pojawi, ale ja gram zawsze, jakby tu był”. Dlatego zawsze grał na klawikordzie czy na organach w swoim domu tak, jakby występował przed najwspanialszym audytorium. A przecież nie grał dla niczyjej przyjemności, ale po to, aby służyć muzyce, aby czuć się jej godnym.

My znaleźliśmy się dziś jakby w królestwie fuszerki, w epoce prowizorki, w której pracuje się po to, aby dostać swoje pieniądze. I tak w miejsce prawdziwych twórców – świat zapełniają zwykli partacze.

Święty Franciszek pragnie, abyśmy pracowali „wiernie i pobożnie”.