Słuchaniem leczyć
Wielu przekonuje się, że słuchanie jest większą sztuką, aniżeli mówienie. Rozeznając się w różnego rodzaju ofertach kursów komunikacji, nie trudno zauważyć, że znacznie więcej jest szkół dobrych mówców aniżeli szkół dobrych słuchaczy, lecz ci drudzy zdają się dziś być bardziej poszukiwani. Jak szczęśliwi są ci, którzy w końcu znaleźli kogoś, kto ich do końca wysłucha. Z jaką lekkością oddychają ci, których ktoś w pełni zrozumie, nad którymi ktoś się pochyli. Jakby takie nic, bo przecież słuchacz nie doradził, nie rozwiązał problemu, a jednak wiele dokonał, bo pozwolił wypowiedzieć to, co może do tej pory nigdy nie zostało wypowiedziane.
W drodze do Emaus dwaj uczniowie mają wiele do powiedzenia. Są zawiedzeni, wystraszeni, czują się oszukani. Obaj utwierdzają się jedynie w owych odczuciach niejako potęgując stan swojego wnętrza. Ich sytuacja jawi się jako naprawdę dramatyczna. Jak może czuć się człowiek, który tak mocno zaufał ukochanej osobie, powierzył właściwie całe swoje życie i jeszcze wiązał z tym ogromne nadzieje? Czego najbardziej potrzebują ci, którzy idą z tak ogromnym ładunkiem emocjonalnym w sobie? Zażarta dyskusja – to chyba najmniej, czego teraz potrzebują. Kłótnia i krzyki, w których wybrzmiewa „wybicie im z głowy tego, do czego są przekonani” – tym bardziej pogorszyłoby ich samopoczucie. Czy potrzebują teraz najlepszego mówcy? Sytuacja ich wnętrza, która jawi się w Ewangelii pokazuje, że teraz najbardziej potrzebują kogoś, kto wysłucha tego, czym żyją.
Stać się słuchaczem tego, o czym myśli i co czuje drugi człowiek, to w pewnym sensie stać się towarzyszem drogi jego życia. Słuchacz to ten, który zaczyna iść obok osoby na drodze opowiadanego właśnie etapu życia. „Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi” (Łk 23,15). Mówca nie może wtedy poczuć się samotnie z tym wszystkim, co w sobie przeżywa. Jest ktoś, kto nawet więcej niż słucha. Jest ktoś, kto towarzyszy, uczestniczy, współczuje, czyli wespół odczuwa, wspólnie przeżywa, bierze udział w tym, co drugi czuje. Jezus, kiedy przybliżył się do uczniów, zapytał ich: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze? (Łk 24,17). Oni zaczęli mówić, a Jezus pomagał im mówić, stawiając tylko kolejne pytania.
Mógł Jezus od razu przejść do nauczania, napominania, głoszenia, jednak od razu tego nie zrobił. Wiele razy, kiedy miał kogoś uzdrowić, najpierw pochylał się nad potrzebującym i rozmawiał z nim, słuchał. Pomimo, że potrafił przeniknąć człowieka i wiedział, jakie myśli go nurtują, nie pomijał pytania: „Co chcesz, abym ci uczynił?” (Mk 10,51). Jezus – słuchacz, swoim słuchaniem już leczy.