Spoleto – „Panie, co chcesz, abym uczynił?”

Młody Franciszek lubił zabawy, uczty i kolegów pełnych humoru, radości i wesołości, a pomimo tego nie skalał jednak bieli i czystości swej jasnej, promiennej duszy. Ta czystość słów i czynów jego zdołała wytworzyć podatny grunt w jego sercu na przyjęcie Bożej łaski i Bożych natchnień. Nie od razu to jednak nastąpiło. Proces przemiany jego promiennej duszy dokonywał się wolno, spokojnie, ale skutecznie. Franciszek to nie tylko wesoły towarzysz zabaw, ale to również klasyczny przykład średniowiecznego rycerza. A rycerz w XII i XIII wieku – to wierny żołnierz, walczący do ostatniego tchu. To człowiek miłujący prawdę i dobro, który nie skalał się żadnym czynem niegodnym, nierycerskim. Rycerz nie tylko gonił za przygodami i nie tylko śpiewał pieśni rycerskie, ale przede wszystkim walczył ze złem, stawał po stronie słabych i uciśnionych, gotów zawsze do podania ręki będącym w potrzebie lub niebezpieczeństwie. Takim był Franciszek. Kochał swój stan i szanował swoją godność. Do końca swego życia zachował rycerskie marzenia o sławie, o dokonaniu wielkich i bohaterskich czynów.

Wiek XI–XIII – to wiek wypraw krzyżowych. Zrodziła się wielka wiara, szlachetność, rycerskość, które niestety, szybko się zatraciły, a miejsce ich zajęły rozboje, grabieże i niekończące się walki. Trzeba pamiętać, że ówczesna Europa to jeszcze pokryte pozorami barbarzyństwo, a Wschód to kultura, cywilizacja i bogactwo. O tym, co dzieje się na wschodzie, przeważnie w Europie nie wiedziano, a za to, jak w czasach wojen bywa, rosły opowieści i legendy o bohaterach, męczennikach i świętych. Oczywiście żyła tym przede wszystkim młodzież, zawsze pełna poświęcenia i ideału, jak w legendzie o królu Arturze i rycerzach „Okrągłego stołu”. Franciszek też żył tymi opowieściami i legendami. Jemu także marzyła się wojaczka w imię dobra, sprawiedliwości i obrony uciśnionych.

W rzeczywistości był człowiekiem szlachetnym, dobrym, dobrze wychowanym i i rycerskim ze skłonnościami do romantyzmu a także do upodobania do pieśni, zwłaszcza rycerskich, oraz do poezji. W stosunkach z ludźmi był delikatny w obejściu, radosny w towarzystwie, wyrozumiały dla innych, choć surowy dla siebie samego; jednym słowem ujmujący we wszystkim. Po ojcu odziedziczył inteligencję i przedsiębiorczość oraz nauczył się kupiectwa. Jednak przedkładał nad handel życie wesołe, towarzystwo przyjaciół, zabawy, pieśni i niewinne figle. Jako inteligentny, przedsiębiorczy a zwłaszcza bogaty, miał przed sobą świetlaną przyszłość. Młodzi otaczali go uczuciem sympatii, wywyższali go nad miarę. Ogłoszono go wodzirejem wszystkich uczt, zabaw i festynów, i tak, nie bez poparcia finansowego ojca, stał się „królem złotej młodzieży asyskiej”.

W 1198 r. wybuchło w Asyżu powstanie przeciw okupacji niemieckiej. Asyżanie odnieśli zwycięstwo. Znakiem tego zwycięstwa do dziś jest widoczny w postaci ruin zamek górujący nad miastem. W powstaniu prawdopodobnie brał udział młody Franciszek. Euforia zwycięstwa ogarnęła cały Asyż. Cztery lata później w 1202 r., w sąsiedniej Perugii, wybuchło powstanie przeciw feudałom. Asyż pospieszył z pomocą powstańcom. Oczywiście Franciszek też. Niestety, powstanie upadło, a lochy Perugii zapełniły się więźniami. Wśród nich znalazł się i Franciszek. Młodzieńcze marzenia Franciszka, zrazu jeszcze przyziemne i świeckie, postawiły go w szeregach walczących. Ta wyprawa jednak zakończyła się dla niego niewesoło, bo jednocześnie klęską i niewolą.

Więzienie zwykle dokształca uwięzionych w metodach walki, umacnia postanowienia zemsty i lepiej organizowanych walk, pozwala wiele myśleć, obserwować, przewidywać i układać plany na innych niż dotąd zasadach.

Rok czasu spędził Franciszek w więzieniu, w kajdanach o „chlebie i wodzie”. Kazamaty, wilgotne, podziemne były aż nazbyt dotkliwą próbą dla młodzieńca przyzwyczajonego do życia wolnego, wesołego, beztroskiego. Franciszek myślał i obserwował. Już wtedy zrodziły się u niego pierwsze refleksje, dotyczące jego dotychczasowego życia i sensu wojowania. Dlaczego nie ma sprawiedliwości i wolności? Czy może istnieć świat bez panów, niewolników i wojen? Wiele już zrozumiał, ale nie na wszystko jeszcze znajdował jednoznaczną odpowiedź. Marzył o sławie, skończyło się na więzieniu. Współwięźniowie asyscy przeklinali swój los, złorzeczyli. Jedynym wyjątkiem był Franciszek. On nie przeklinał, nie bluźnił Bogu i ludziom, lecz dużo modlił się i śpiewał. Nawet cierpienie nie potrafiło zgasić w nim słonecznej wesołości, jaka weszła z nim do więzienia, nie upadł w nim na duchu trubadura i poeta, który przez ciemność piwnicy dostrzegał mimo wszystko jutrzenkę nadziei. Taka postawa wzbudziła podziw tak przełożonych karceru, jak i kolegów-współtowarzyszy. Jego przykład rozgrzewał zimne serca i wlewał w nie krople nadziei. Gdy ktoś wyrażał zdziwienie, on odpowiadał: „nic to, nie wiecie, że mimo wszystko czeka mnie wielka przyszłość – cały świat uklęknie u moich stóp i odda mi cześć…” Przepowiednia czy fantazja na własne i cudze pocieszenie? Jakoś dziwnie jednak spełniły się te słowa młodego Franciszka.

W więzieniu hartowała się jego dusza. I to godne uwagi, że w przyszłości ukocha pieczary leśne, skaliste i dalekie od ludzi, by rozważać w nich wielkie sprawy i dzieła Boże. Wykupiony przez swojego ojca Piotra Bernardone, rozchorował się i przez kilka miesięcy leżał przykuty do łóżka. Opieka mamy Piki była mu jedyną osłodą. Więzienie i choroba, a potem długa rekonwalescencja były prawdziwym błogosławieństwem nieba dla Franciszka i dalszy rozwój wypadków jego życia ukaże potrzebę cierpienia, aby stać się zdrowym pod względem duchowym.

Wreszcie wyszedł na światło dzienne. Asyż był ten sam, te same ulice, uliczki kręte, te same place i świątynie, pałace i ta sama dolina, ogromna i piękna, u stóp góry Subasio. Tylko ludzie jakby się zmienili! Ale to zaszła zmiana w sercu i duszy Franciszka. Coraz częściej szuka teraz samotnych polnych dróżek, podziwia zieleń roślin, piękno kolorów wszelkich kwiatów, pola pokryte winnicami, lasami i zbożami. Ta cała zewnętrzna sceneria powodowała, że zatapiał się w modlitwie i odczuwał, że w tej ciszy jest o wiele szczęśliwszy, tak iż zapominał o całym świecie.

Raz jeszcze przyjaciele zabrali go na ulice i place Asyżu. Odbywała się zabawa z tańcami i pieśniami. Franciszek był tam, ale jakby nieobecny fizycznie! Dał się pociągnąć jeszcze za miasto, oddał się przestrzeni i radościom słońcem zalanej Doliny Spoletańskiej, lecz dostrzegł, iż więcej widzi w niej piękna, gdy jest sam. Gdy wracał do miasta, wszyscy mogli zauważyć, że skończył się i „umarł” dawny wódz, pełen zawsze przemiłych konceptów, zarażający innych swoją beztroską swawolą, a teraz wlókł się z tyłu. Wszyscy są przekonani, że Franciszek zakochał się.

Nadeszła jeszcze jedna próba sił – tych, co wiążą człowieka z ziemią i tych, które go rozwiązują ku wolności ducha. W 1205 roku papież wzywał do nowej wyprawy przeciw niemieckiemu gwałcicielowi praw i powierzył dowództwo doświadczonemu wodzowi Gualtero z Brienne. Franciszek niepomny już wątpliwości więziennych postanowił dołączyć do wojsk papieskich. Marzył wyłącznie o sławie, jak również i o tym, by na polu bitwy z rąk hrabiego Gentile otrzymać pasowanie rycerskie. Franciszek gorączkowo gotował się do drogi. Piotr Bernardone – młodego Franciszka, nadzieję rodu, a może przyszłego sławnego rycerza – wyposażył godnie w rumaka wraz z rynsztunkiem, w błyszczącą zbroję, a także dodał służącego, jako giermka. Musi więc zostać rycerzem, musi zdobyć sławę rycerską w bohaterskich bojach. W wyobraźni i w marzeniach już oglądał swój powrót. Wraca jako bohater całego miasta, które wita go śpiewem i tańcem. Kobiety i dziewczęta rzucają z okien kwiaty. Imię jego podają sobie z ust do ust.

Franciszek miał rzeczywiście naturę rycerską. Z urodzenia był przywódcą zabaw i gier. Czuł się bardzo dobrze w tej roli i w tym otoczeniu. W uszach brzmiały mu ciągle piosenki o rycerzach i przygodach. Sam widział siebie w roli bohatera tych piosenek. Z wrodzoną łatwością potrafił w słowie i postępowaniu zachować granicę między wesołością a wyuzdaniem. W jego oczach i w jego milczeniu kryło się coś, co nakazywało szacunek dla tej sfery życia, którą człowiek otacza cisza i skromnością. Łączył w sobie wrodzoną wzniosłość duszy z łatwością w obejściu. Tą właśnie drogą Bóg go zdobędzie.

Tomasz z Celano napisał: „Ponieważ pragnął sławy, Bóg go pociągnął i rozbudził w nim entuzjazm ukazujący wspaniały obraz wielkiego męża”. Bóg porwał go przedstawiając mu to, czego szukał i czego by nigdzie indziej nie znalazł. Rzecz zupełnie naturalna, że marzył teraz ciągle o wyprawie wojennej i sławie. Bóg zaś swoimi natchnieniami przetykał i przenikał myśli Franciszka. I oto: „Pewnej nocy, gdy marzył o spełnieniu planów i pałał chęcią wyruszenia w drogę; nawiedził go Pan i w widzeniu rozbudził i zachęcił tego człowieka żądnego sławy do osiągnięcia szczytu sławy. Tej bowiem nocy podczas snu ukazał mu się ktoś, wołając do niego po imieniu i wprowadzając do jakiegoś dużego i czarującego pałacu, pełnego wszelkiej broni rycerskiej. Znajdowały się tam zawieszone na ścianach błyszczące tarcze i wszystko, co stanowi ekwipunek wojenny. Napełniony radością dziwił się w milczeniu – co by to mogło znaczyć? Gdy zapytał, do kogo należy ta broń, błyszcząca takim blaskiem i ów pałac tak piękny, otrzymał odpowiedź, że to wszystko należy do niego i jego rycerzy. Obudziwszy się rano, wstał pełen wewnętrznej radości. Myśląc po świecku, gdyż nie zakosztował jeszcze w pełni działania Ducha Bożego, sądził, że to wszystko wróży mu godność książęcą. Biorąc więc to dziwne widzenie za zapowiedź przyszłej wielkiej fortuny, postanawia udać się natychmiast do Apulii, by stać się rycerzem wspomnianego hrabiego.

Stał się radośniejszy niż zwykle do tego stopnia, że wielu zdumionym i pytającym o przyczynę tej radości, odpowiadał: «Wiem, że będę wielkim księciem»” (Relacja trzech Towarzyszy, 5). Z sercem przepełnionym najświetniejszymi nadziejami, zrodzonymi przez ów sen, udał się w drogę do Apulii, dokąd wzywała go trąbka wojenna.

O, nie zrozumiał on, co wtedy widział. Nie wiedział, co czyni, gdy w nowiutkiej zbroi wyjeżdżał z miasta na koniu, żegnany entuzjastycznie przez przyjaciół i Asyżan. Jechał w kierunku Spello, Foligno i Spoleto. Tam czekał na niego Bóg. Dlatego nie było mu sądzone dotrzeć do Gualtera z Brienne.

Jakże dziwne i nieogarnione umysłem ludzkim są drogi Opatrzności Bożej! Pierwszy postój wypoczynkowy Franciszka w Spoleto miał odwrócić całkowicie i zmienić dogłębnie, na zawsze, karty jego historii. Oto w nocy ma sen – widzenie. „W nocy pogrążony w półśnie, usłyszał głos pytający go: dokąd chce się udać. Gdy Franciszek ujawnił cały swój plan, ten, który ukazał mu się we śnie, zapytał:
Kto może postąpić z tobą lepiej? Pan czy sługa?
Franciszek Odpowiedział: Pan.
A głos ów odrzekł:
Dlaczego więc dla sługi opuszczasz Pana i Księcia dla poddanego?
Franciszek zapytał więc:
Panie, co chcesz, abym czynił?
Głos odpowiedział:
Powróć do swojej ziemi, a tam się dowiesz, co masz czynić, ponieważ widzenie, które miałeś masz rozumieć inaczej. (Również w poprzedniej wizji o pałacu i zbroi, należy nadać bardziej wzniosłą interpretację, niż to uczyniłeś, bowiem pałac i zbroje są przeznaczone dla rycerzy innych, aniżeli sądzisz. Także twoje zadanie będzie odmienne).

A jak po pierwszej wizji napełniła go ogromna radość, bo przecież pragnął tylko doczesnej pomyślności, tak po tej skupił się wewnętrznie i pełen podziwu zastanowił się nad jej znaczeniem tak głęboko, że owej nocy już nie mógł więcej zasnąć.

Z pośpiechem i wielką radością wybrał się o świcie w powrotną drogę do Asyżu, mając nadzieję poznania woli Boga, który ukazał mu to wszystko i otrzymania od Niego wskazówek dotyczących własnego zbawienia. Jego serce już zostało przemienione. Zrezygnował z podróży do Apulii. Nie pragnął już niczego innego, jak tylko dostosowania się do woli Bożej” (Relacja 3 towarzyszy 6).

„Powróć do swej ziemi”! Franciszek wpadł w ramiona Boga. Zaczyna zastanawiać się i rozważać to wydarzenie. Decyzja zapadła szybko. Wstał o świcie, a potem bez zwłoki, ze spokojną powagą i z zimną krwią wsiadł na konia i wrócił do Asyżu. Zostawił za sobą wszystkie marzenia o światowej sławie. Nie miał żadnych planów na przyszłość, wiedział, że musi czekać na przyrzeczone słowa, które mu miały wszystko wyjaśnić.

Franciszek widzi teraz swe myśli i postanowienia z czasu choroby w innym świetle. Nie jako coś, co odbiera ochotę do życia, lecz jako coś, co go bogaci nowym życiem, oddając wszystkie swe dążenia i zdolności na służbę Bogu. Bóg zaś odwoływał się do tego, co było w nim najlepsze: do jego rycerskiego usposobienia, wierności i szlachetnej dumy w służbie. Było to również odwołanie się do jego głębokiej wiary.

Biedaczyna nie wie, co ma z sobą począć. Pyta więc posłusznie jak rycerz: „Panie, co mam czynić?” Wydaje się, że w tym pytaniu nie można zauważyć nuty zirytowania z powodu zawodu, jaki go spotkał.

Nie zawsze czekamy na odpowiedź, gdy prosimy o coś Boga, gdy modlimy się o poznanie Jego woli. Gdy przychodzi odpowiedź, narzekamy, że jest niejasna. Jeżeli zaś na odpowiedź trzeba długo czekać albo nie odpowiada ona naszym życzeniom, wtedy się niecierpliwimy. Niejeden zerwał w takiej chwili z Bogiem, jakby Bóg nie dotrzymał słowa, a tymczasem to tylko biedny człowiek wziął swoje pragnienie za pragnienie Boże.

Bóg, każąc nam czekać, daje niekiedy tym samym właściwą odpowiedź. On jest Panem i Mistrzem i każdy człowiek musi się nauczyć patrzeć na Boga nie tak jak na człowieka, którego można pociągnąć do odpowiedzialności, gdy się ktoś czuje pokrzywdzony. Kto sądzi, że Bóg może go skrzywdzić, ten stoi dopiero na progu życia duchowego, ten żyje w nieświadomości spraw Bożych. Bogu nie brak niczego. Jest samą mądrością, dobrocią, miłością, pokorą i nadzieją. A my, Jego biedne dzieci, takie niecierpliwe i często niepojętne!

„Panie, co chcesz, abym uczynił?” – to pytanie wyrwało się z samego serca Franciszka. Jest to pytanie pewnego już nawrócenia, wiary, świadczące o gotowości oddania się: „Panie, co chcesz, abym uczynił?” Franciszek jest już troszkę innym człowiekiem. W jednej chwili ujrzał, że to, co do dziś uczynił i droga, którą kroczył – to nie była wola Boża względem niego. Wiara kazała mu postawić to pytanie. Panie, co mam dalej czynić? Czego ode mnie oczekujesz?

On sam zechciał „wtrącić się” i wkroczyć w życie Franciszka i ukazywać mu sukcesywnie swe wielkie i cudowne plany, które miał wobec niego. Realizacja Bożych planów jest niczym innym jak pełnieniem woli Bożej. Stąd Franciszek pragnął jedynie tego jednego: „dostosowania się do woli Bożej”. Z łaską Bożą, niezależnie od wszystkiego i wszystkich, wypełniał wolę Bożą, to znaczy mówił: „Boże, będę Ci służył bez zastrzeżeń”.

W ślad za Franciszkiem liczenie na łaskę Bożą nigdy nie pozwoli nam popaść w zniechęcenie, chociaż nieraz będziemy odczuwali skłonność do grzechu, będą nam ciążyły wady, słabości, których nie potrafimy przezwyciężyć, a nawet zaznamy upadków. Pan nieustannie wzywa nas do nawracania i wciąż powinniśmy prosić o łaskę ciągłego rozpoczynania od nowa – postawy, która pozwala w spokoju i radości – w duchu dziecięctwa Bożego – podążać drogą prowadzącą do Boga, drogą, która zapewnia ustawiczną młodość serca. Ale konieczna jest nasza odpowiedź w tych właśnie chwilach, kiedy to, jak św. Franciszek, powinniśmy mówić do Jezusa: „Panie, co chcesz, abym uczynił?” Pod jakim względem mam się zmienić? Z czym powinienem szczególnie walczyć?

„Panie, co chcesz, abym uczynił?” Jeśli będziemy Mu to powtarzali w sercu – jak akt strzelisty – wiele razy w ciągu dnia, Jezus oświeci nas i wskaże nam te momenty, w których nasza miłość zatrzymuje się i nie podąża naprzód, jak tego pragnie Bóg. Zgoda na Bożą wolę jest głównym elementem chrześcijańskiej doskonałości. Powinniśmy nie tylko akceptować wolę Boga, ale również mieć głębokie pragnienie pełnienia jej zawsze, nawet wówczas, gdy prowadzi nas ona przez dolinę cierpienia. Jezus zawsze głęboko troszczył się o spełnienie woli swego Ojca. Wielokrotnie mówił, że przyszedł wypełnić to, czego Ojciec od Niego wymaga. Kiedyś powiedział: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał i wykonać Jego dzieło” (J 4,34), „w zwoju księgi napisano o Mnie – abym spełniał Twoją wolę, Boże” (Hbr 10,7). Musimy szukać woli Bożej i ją realizować. Czas spędzony na refleksji i medytacji odsłoni nam to, czego Bóg od nas oczekuje. Gdy wsłuchujemy się w Jego słowo, możemy łatwiej dostrzec i odkryć wolę Bożą. Usiąść u stóp Jezusa i słuchać sercem tego, co do nas mówi.

Wola Boża nie zawsze jest dla nas łatwa do przyjęcia. Przeciwnie, czasami może przysparzać nie mało bólu. Tym niemniej, dzięki modlitwie znajdujemy siłę, by zaakceptować wszystko, cokolwiek w stosunku do nas jest wolą Boga. Do modlitwy winniśmy stawać gotowi pytać o wolę Boga i przyjmować ją we wszystkim. W takiej modlitwie jest prawdziwy pokój. Gdy wydaje się, że wola Boga druzgocze nas – módlmy się ze zwiększoną gorliwością. W niej znajdziemy siłę, a nawet radość. „Panie, co chcesz, abym czynił?”.

Franciszek usłyszał: „wróć do Asyżu – tam w sposób duchowy spełni się twoje widzenie. Wróć do Asyżu!” Znaczyło to zburzyć własnymi rękami wymarzony pałac. Znaczyło to przyznać się wobec ludzi do „klęski”. Znaczyło to przejść przez oczyszczający ogień zdziwienia przyjaciół i drwin wielu ludzi. Zdaje mu się, że słyszy szyderczy śmiech. Bohater! Rozradował się, skoro usłyszał z daleka hałas wojenny. Wystarczyło mu odwagi, by w błyszczącej zbroi dojechać na koniu do Spoleto! Umie tylko śpiewać o sławnych czynach innych!

Wiemy z doświadczenia, co się często dzieje z naszymi dobrymi postanowieniami. Gdy przyjdzie znów okazja, gdy odezwie się znana melodia, jakże trudno iść swoją drogą, ale nie w takt dawnej piosenki! Źródłem naszej nędzy jest nasza słabość i to, że nie mamy odwagi przyznać się do niej wobec samych siebie. Nie od razu odrywamy się od złych nałogów. Idziemy nieraz dwiema drogami: Bożą i naszą własną. W gruncie rzeczy pragniemy czynić wolę Bożą, ale za trudno zerwać nam z sobą. Ale i wtedy Bóg idzie tuż za nami i Jego wielkie kroki już nas doganiają.