W „Lalce” B. Prusa jest tka scena. Czekający na licytację kamienicy Łęckiego Wokulski spaceruje Krakowskim Przedmieściem. Przechodzi także obok kościoła Świętego Krzyża i snuje taką oto refleksję: „Cóż to jest za ogromny gmach, który zamiast kominów ma wieże, w którym nikt nie mieszka, tylko śpią prochy dawno umarłych? … Na co ta strata miejsca i murów, komu dniem i nocą pali się światło, w jakim celu schodzą się tłumy ludzi? … Na targ idą po żywność, do sklepów po towary, do teatru po zabawę, ale po co tutaj? … Mimo woli porównywał drobny wzrost stojących pod kościołem pobożnych z olbrzymimi rozmiarami świętego budynku i przyszła mu myśl szczególna. Że jak kiedyś na ziemi pracowały potężne siły dźwigające z płaskiego lądu łańcuchy gór, tak kiedyś w ludzkości istniała inna, niezmierna siła, która wydźwignęła tego rodzaju budowle. Patrząc na podobne gmachy można by sądzić, że w głębi naszej planety mieszkali olbrzymowie, którzy wydzierając się gdzieś w górę, podważali skorupę ziemską i zostawili ślady tych ruchów w formie imponujących jaskiń. Dokąd oni się wybierali? Do innego, podobno wyższego świata. A jeżeli morskie przypływy dowodzą, że księżyc nie jest złudnym blaskiem, tylko realna rzeczywistością, dlaczego te dziwne budynki nie miałyby stwierdzać rzeczywistości innego świata? … Czyliż on słabiej pociąga za sobą dusze ludzkie aniżeli księżyc fale oceanu?”. Wszedł do kościoła i zaraz na wstępie znowu uderzył go nowy widok. Kilka żebraczek i żebraków błagało o jałmużnę, którą Bóg zwróci litościwym w życiu przyszłym. Jedni z pobożnych całowali nogi Chrystusa umęczonego przez państwo Rzymskie, inni w progu upadłszy na kolana wznosili do góry ręce i oczy, jakby zapatrzeni w nadziemską wizję. Kościół pogrążony był w ciemności, której nie mógł rozproszyć blask kilkunastu świec płonących w srebrnych kandelabrach. Tu i ówdzie na posadzce świątyni widać było niewyraźne cienie ludzi leżących krzyżem albo zgiętych ku ziemi, jakby kryli się ze swoją pobożnością pełną pokory. Patrząc na te ciała nieruchome można było pomyśleć, że na chwilę opuściły dusze i uciekły do jakiegoś lepszego świata. „Rozumiem teraz – pomyślał Wokulski – dlaczego odwiedzanie kościołów umacnia wiarę. Tu wszystko urządzone jest tak, że przypomina wieczność”.
Pozwoliłem sobie przytoczyć ten fragment „Lalki”, gdyż w moim mniemaniu chyba najlepiej syntetyzuje on rację istnienia kościoła. Dziś największym zagrożeniem, nie tylko dla wiary, ale dla człowieka w ogóle jest zatracenie się w doczesności. Raz będzie to zatracenie wymuszone lękiem o byt materialny rodziny, kiedy indziej zaś będzie to świadomy wybór, motywowany chęcią jak najlepszego urządzenia się na ponoć najlepszym ze światów, czyli na ziemi. Mentalność z doczesnością w tle daje o sobie znać bowiem często mamy do czynienia z falą krytyki w związku z decyzjami o budowie nowych kościołów, jak choćby Warszawskiej świątyni Opatrzności Bożej. Krytykuje się zgoła wszystko: plany architektoniczne, koszta, a nawet celowość istnienia planowanych świątyń. Argument zasadniczy i jakże doczesny: po co takie marnotrawstwo pieniędzy, gdy wokół tyle biedy? Ilekroć dochodzą do mnie tego rodzaju uwagi, nie mogę oprzeć się jednej refleksji: że jeden jedyny raz, kiedy w Ewangelii krytykuje się jakiś wydatek, to jest to przypadek Judasza, dziwiącego się obłudnie, dlaczego nie rozdano owych trzystu denarów ubogim (por. J 12, 1-11). Wielce wymowny jest komentarz Ewangelisty. I wiecznie aktualny, bowiem krytyka obłudnie biadająca nad niedolą ubogich pozbawionych może i znacznej pomocy finansowej wychodzi z ust oględnie mówiąc niekoniecznie najbardziej ofiarnych katolików…
A z kościołami to jest chyba jakoś tak, że ubodzy są, byli i będą. Że nigdy nie da się zaradzić całej ludzkiej biedzie. Ale też wcale rzadko bywa tak, że ktoś majętny wejdzie do kościoła, choćby przypadkowo i spotkanie z Jezusem obecnym w tabernaculum przemieni jego serce i podzieli się on z będącym w potrzebie. I tak przez stulecia. Bo taka prawda, że ogromne (i kosztowne!) kampanie na rzecz potrzebujących w środkach masowego przekazu z realną pomocą to raczej wiele wspólnego nie mają, więcej zaś z darmową reklamą i promocją konkretnych osób czy ugrupowań. I nadziwić się jakoś nie mogę, że kwestarze zbierający na niezwykle szczytne cele z upodobaniem wybierają kościoły na miejsce swych akcji. Są zapewne przekonani, że się nie zawiodą, natomiast na ulicy czy gdzie indziej można i to i owo usłyszeć i zostać napadniętym…
Rzecz ciekawa. Święty Franciszek nie tyle ubogim pomagał, ile sam stał się ubogi. Jednak drogę swej przyjaźni z Jezusem rozpoczął od pracy nad odnowieniem zrujnowanego kościółka świętego Damiana. A przecież wielu biednych było zapewne w jego rodzinnym Asyżu! Jakoś szczegół ten niezbyt pasuje do obrazu Franciszka – obrońcy ubogich, jaki gdzieniegdzie bywa lansowany. Podobnie jak troska Patriarchy Ubogich o cześć do Jezusa Eucharystycznego. Podobnie jak jego wezwanie do nawrócenia serca i do pokuty, a nie do wyrzekania się majętności na rzecz ubogich. Dlatego także jego „pomysł” tabernaculum (jakie to znowu wydatki, bo to i żaroodporne i pozłacane…). Bo Franciszek całym sobą był oddany Jezusowi. Dlatego właśnie on i jego bracia tak skutecznie nakłaniali serca możnych do „czynienia miłosierdzia” ubogim. Bo wszelkie dobro czynione bez Jezusa jest nieporozumieniem i często gęsto kończy się złem.
Jak to zatem z kościołami bywa? Od czasu do czasu słucham komentarzy ludzi na temat kościołów, zwłaszcza nowoczesnych. Już starożytni doradzali, by o ludzkich upodobaniach nie dyskutować. Niemniej w tych ludzkich pomstowaniach, że dana świątynia zgoła kościoła nie przypomina (coś w tym ewentualnie mogło by jeszcze być: mnie samemu jako licealiście zdarzyło się pomylić Collegium Novum na Krakowskich Plantach z kościołem), że ciężko się modlić (a w ogóle jest łatwo?), że duszno, że za mały albo zgoła odwrotnie, że wnętrze takie surowe, że atmosfery nie ma i tak dalej pobrzmiewa jednak pewna fałszywa nuta. Ale i trzeszczy mi ona nieprzyjemnym dysonansem także w pełnych zachwytu wypowiedziach zwolenników jakiegoś architektonicznego rozwiązania, gotowych powtórzyć dumny okrzyk cesarza Bizancjum Justyniana, który wkraczając 27 grudnia 537r. do kościoła Mądrości Bożej w Konstantynopolu, dzieła Izydora z Miletu i Artemiusa z Tralles zawołał: „Salomonie! Przewyższyłem cię!”. Skądinąd nie mylił się pobożny władca. Tyle że akurat nie z powodu wspaniałości głównej świątyni stolicy swego cesarstwa. Powód jest inny i wystarcza, by każdy, nawet najskromniejszy kościółek, choćby i rażący swoją szpetotą, choćby to była wynajęta czy kupiona na własność sala widowiskowa czy dawny magazyn, jak to przecież często się zdarza w krajach byłego ZSRR nieskończenie przewyższał świątynię zbudowaną Bogu przez najmędrszego (do czasu) władcę Izraela. Bo wszędzie tam pali się wieczna lampka, i między swoim ludem przebywa dniem i nocą Bóg Żywy pod postacią Chleba. Niestety błąd Justyniana bywa powtarzany nagminnie. Przez ludzi, którym kościół jest potrzebny jako miejsce ewentualnych doznań natury estetycznej czy niechby i metafizycznej, nie jest natomiast miejscem adoracji, spotkania i przyjęcia do swego serca Jezusa Eucharystycznego.
Tak jakoś smutno mi się zrobiło, gdy słuchałem współbrata opowiadającego, jak to Kolońską katedrę oddano na wyłączne władanie specjalistom od akustyki, szukających najlepszego miejsca do usytuowania organów. W końcu zawiesili organy na linach na jakiejś tam wysokości, żeby mianowicie były najlepiej słyszalne. Tak samo dziwnie mi się robiło, gdy przyglądałem się „stroicielom”, ustawiającym w dwóch rzędach kwiatki w ohydnych zresztą plastikowych wazonach przed ślubem, żeby mianowicie, nie wiem, nastrój był bardziej podniosły? Żeby było ładniej?
Wezwanie do odbudowy kościoła, które niegdyś usłyszał święty Franciszek pozostaje nadal aktualne. Dziś trzeba koniecznie ożywić, umocnić, a może czasem najdosłowniej odbudować wiarę w rzeczywistą obecność Jezusa Eucharystycznego. Bo to on jest w kościele Tym, Który jednie jest ważny.
Pewnie, że może zwłaszcza w przypadku kościołów należy dbać o godna formę i wystrój. Niemniej one nigdy nie mogą przysłonić Tego, Który w kościele jest największy – Jezusa Chrystusa.