Ileż to mówi się o „wyrównywaniu szans”, o „równym starcie”. Reagujemy gniewem, gdy dowiadujemy się, że ktoś „dostał fory”. Ma bowiem być równo i uczciwie. Mimo wszystko jednak niektórym jest łatwiej, z różnych powodów. Z tym większym szacunkiem patrzymy na tych, którzy odnieśli sukces, zmagając się z różnego rodzaju przeszkodami. Maria Skłodowska – Curie podczas swoich Paryskich studiów wynajmowała niewielkie mieszkanko na poddaszu, gdzie średnia temperatura zwykle nie przekraczała 10 st. C. Z powodu niedostatecznych środków finansowych żywiła się rzodkiewkami i herbatą. Trudne warunki powodowały, że na wykładach mdlała z głodu. Nie poddawała się jednak i wytrwale dążyła do celu – pogłębiania wiedzy. W 1893 r. otrzymała licencjat z nauk fizycznych. Chyba jedyną sytuacją równych szans jest możliwość słuchania Słowa Bożego. Siewca sieje Słowo na każdym podłożu. To naprawdę tylko od człowieka zależy, jak potraktuje ofiarowane mu Słowo. Boża siejba nie jest zorientowana na maksymalizację zysku, ale na równość dostępu. Sam siewca liczy się z możliwością zmarnowania drogocennego ziarna. Plon wyda człowiek znający wartość słowa, podobnie jak z edukacyjnej oferty skorzysta uczeń lub student który wie, że opanowana wiedza bardzo mu się przyda. Jezus ukazuje w przypowieści różne możliwe duchowe horyzonty człowieka. To będzie czasem płaski horyzont drogi. Człowiekowi o takim horyzoncie odpowiada, że jest, jak jest. Taki człowiek nie pragnie zmiany. To może być twardy jak skała horyzont realisty który powie, że trzeba mieć za co żyć, że wiara nie da chleba, że nie ma sensu wierzyć w mrzonki. To może w końcu być ciernisty horyzont kogoś żyjącego tu i teraz; kogoś, komu życie upływa w takt kolejnych odcinków telenoweli, kogoś, kto naprawdę żyje perypetiami filmowych bohaterów. Tym, co użyźnia glebę ludzkiego serca jest pragnienie celu i sensu, niezgoda na bylejaką wegetację. Nadal nie ma gwarancji plonu stuprocentowego, ale nawet zbiór dużo mniejszy jest obietnicą większego plonu. Człowiek musi zaspokajać potrzeby, wartościami jednak może wzgardzić. Wartości wielkie poznajemy po wolności, w jakiej są realizowane. Dla wielu właśnie brak przymusu jest zachętą, by wartością pogardzić, pozwolić, by ziarno wydziobały ptaki, zagłuszył cierń i przypaliło słońce. Bo nic mi za to nie grozi. Najbardziej bezradny czułem się wtedy, kiedy młody człowiek pytał, czy np. opłatkowe spotkanie albo wielkanocne jajeczko są obowiązkowe. Nawet nie czułem gniewu, ale smutną bezradność wobec mentalności niewolnika, robiącego tylko to, co musi. Niewolnikowi do głowy nie przyjdzie, że będzie mile widziany na spotkaniu w gronie życzliwych ludzi, z entuzjazmem przeżywających wiarę we wspólnocie rówieśniczej. On jej do szczęście nie potrzebuje. Może nawet czułby się na takim spotkaniu nieswojo. Niewolnicza mentalność pyta, czy coś jest grzechem. Najgorzej chyba jest wtedy, kiedy komuś wystarcza „bycie w porządku”. Pytanie o owocowanie zostanie w tym wypadku skwitowane budzącym grozę pytaniem: „A po co?”. Owoc przyniosą fascynaci dobra, zachwyceni jego pięknem, czerpiący radość z przebywania w świecie prawdy, dobra i piękna.