„Aż pewnego razu, jadąc tramwajem, już nie wytrzymałem. Razem z kolegą motorniczym, kumplem z partyzantki, tramwaj zatrzymałem. I jak ten natchniony poeta, Horacy, głośno zawołałem: „Ludzie! Coście tacy smutni?! Przecież jedziecie do pracy…”. Pozwoliłem sobie rozpocząć nasze kolejne spotkanie od przypomnienia brawurowo wykonanej przez maestro Bogdana Smolenia piosenki, śpiewanej podczas wspólnego benefisu nieśmiertelnego duetu Laskowik- Smoleń pt. „Z tyłu sklepu”. Mam naturalnie świadomość, że ciężko podpadam w ten sposób nieutulonej w żalu rzeszy stęsknionych za minionym ustrojem. W historii naszej ukochanej Ojczyzny tak już jakoś jest, gdzieś od czasów Stańczyka, że satyrycy nie tylko bawili, lecz głosili absolutnie poważne prawdy, które z różnych powodów trzeba było ubrać w barwne szatki sztuki nieco lżejszego kalibru. A pytanie maestro Smolenia coraz bardziej nam się aktualizuje. Jeśli wierzyć statystykom, a nie ma powodu żeby odmawiać im rzetelności, to niemały odsetek obywateli III Rzeczypospolitej nie jest zadowolonych ze swej sytuacji i to nie tylko dlatego, że nie muszą się fatygować tramwajem do pracy, bo dotychczasowy zakład pracy został rozkra… pardon, chciałem oczywiście powiedzieć korzystnie sprywatyzowany… Może by warto zatem powtórzyć pytanie mistrza kabaretu, nieznacznie je tylko modyfikując: „Ludzie! Coście tacy smutni?! Przecież supermarkety otwarte są sześć dni w tygodniu (czasem siedem), agencje towarzyskie otwierają swe podwoje nawet na wioskach, antena satelitarna dotarła pod strzechy i to w kilku egzemplarzach, pornografia kusi z wszech stron, w gatunkach piwa można przebierać jak w ulęgałkach, kupno narkotyków to żaden problem, właśnie ogłosili niewiarogodnie tani kredyt na samochód, od przebierania w programach telewizyjnych można się nabawić przykurczu kciuka, no i można „dokopać czarnym”, więc o co wam jeszcze chodzi?!”. Przecież nikt wam nie ma prawa narzucać, co macie robić i jak macie żyć, czyż nie tego chcieliście, domagając się państwa „neutralnego światopoglądowego?”. Więc: coście tacy smutni, zgorzkniali, tacy zrozpaczeni i tacy w gruncie rzeczy bardzo nieszczęśliwi? Za tydzień też będzie promocja, więc nic straconego…

Jeśli z miłosierdzia Bożego świat będzie istniał jeszcze trochę, to głowę daję, że największą bodaj zagadką tajemnicą naszych czasów, nad rozwiązaniem której będą głowić się poważne autorytety, jak my teraz głowimy się nad zagadkami piramid i figur na Wyspie Wielkanocnej i płaskowyżu na równinie Nasca będzie pytanie: Dlaczego do seriali komediowych, produkowanych w XX i XXI wieku „fabrycznie” że tam powiem wgrywano ścieżkę dźwiękową z nagranym śmiechem niewidocznej publiczności w momentach istotnie, no powiedzmy przynajmniej teoretycznie śmiesznych? Z lat młodzieńczych pamiętam, że największą towarzyską porażką było roześmiać się nie wtedy, kiedy należało, choć bądźmy uczciwi: bywało że gromki śmiech akompaniował scenom, w którym bohater filmu był torturowany… Wyznam drogim internautom, (tylko niech to zostanie między nami, dobrze?), że gdyby nie ślub ubóstwa, to dałbym się zahibernować, żeby posłuchać dyskusji na ten temat, prowadzonej przez uczonych archeologów. Zakładam oczywiście, jako niepoprawny optymista, że coś z naszej cywilizacji przetrwa, co wcale nie jest takie pewne… Może bym nawet zgarnął jakąś nagrodę (na rzecz Zakonu, oczywiście!)? A może się mylę i archeolodzy badający cywilizację XX i XXI wieku uznają, że wszystko z ludźmi wtedy żyjącymi było w porządku? Bo istotnie, co tu ukrywać, poziom żartów serwowanych w bijących rekordy oglądalności serialach komediowych jest, że tak to ujmę, taki sobie… 

Wróćmy jednak to frapującej, jak zapewne przyznają Drodzy Czytelnicy zagadki, dlaczego wokół nas tyle smutku, skoro jak się nam wmawia, jest tak świetnie? W moich rodzinnych stronach ludzie mawiają, że „jakby jeszcze trochę lepiej było, to by się już nie dało wytrzymać…”. 

Myślę że diagnoza została już postawiona. Uczynił to największy Polski Teolog wśród poetów i poeta wśród Teologów: Cyprian Kamil Norwid. Ostrzegał on sobie współczesnych: „Chorować będą wielkie mnóstwa, na klęskę gorszą niż klęska ubóstwa; na nieczłowieczą chorobę – bezbóstwa. Człowiek bez charakteru, choć urośnie z wiekiem, jest pod względem moralnym tylko półczłowiekiem”. A diagnozę Norwida potwierdza Staff: „Jako się zowie wasza boleść sroga? Nie mamy Boga! Brak nam Boga!”. 

Uczy Sobór, że „Stworzenie bez Stwórcy zanika”. Czy to nie z tego powodu współczesny człowiek zatraca takie wyłącznie ludzkie sprawności, jak śmiech i poczucie humoru? Bo złośliwych i tzw. „porozumiewawczych” uśmieszków to wokół nas jest bez liku…

Jak Kochani Internauci mogli zauważyć, podejmuję walkę z powierzchownym, a przez to nieprawdziwym obrazem świętego Ojca Franciszka. Jest on postrzegany jako święty uśmiechnięty, zawsze zadowolony, jako święty głoszący radość. Nieprawda. Osią nauczania Franciszka jest nawrócenie i pokuta. Zwykł święty Ojciec powtarzać: „Rozkosz krótka, kara wieczna”. Swój najsłynniejszy utwór: „Pieśń Słoneczną”, tryskającą wprost radością ułożył wtedy, kiedy był bliski śmierci, prawie niewidomy i wyniszczony chorobami. A  jego radość nie ma niczego z taniej wesołkowatości na zasadzie: „Ale jest odjazdowo! Pełen czad”. Franciszek zaznał w swoim życiu także wiele smutku: wtedy gdy zamiast wracać w glorii zwycięzcy do rodzinnego Asyżu wylądował w lochu w Perugii, albo gdy wyrzekł się go rodzony Ojciec, lub też wtedy, gdy Pan mu pokazał, że po jego śmieci zaczną się w jego wspólnocie rozłamy. To wszystko z pewnością głęboko go zasmucało i przysparzało mu wiele cierpień, ale przecież nie pozbawiło go radości. To swoisty paradoks świętości: że można zachować wewnętrzną radość także pośród cierpień i prześladowań. 

Bo też rozprawiając o radości. Trzeba dokonać fundamentalnego rozgraniczenia pomiędzy radością a zadowoleniem. Zadowolenie, rzecz ujmując najprościej, towarzyszy sytuacjom, gdy dzieje się „nasza wola”, czyli gdy wszystko idzie nam pozornie jak „po maśle”. Można odczuwać zadowolenie, jeśli uda się oszukać Urząd Skarbowy na przykład, odczuwa zadowolenie uczeń nie przyłapany na ściąganiu na maturze, zadowolony będzie mąż albo żona nie przyłapani na małżeńskiej zdradzie… Jednak takie zadowolenie od radości dzieli przepaść. Zauważmy że żadnej z wyliczonych przezemnie sytuacji oraz im podobnych nie towarzyszy radość. Zauważmy i to, że zadowolenie jest stanem wybitnie przejściowym i nietrwałym. Można w ciągu paru sekund przejść od zadowolenia do smutku i złości. Wszystko zależy od tego, czy dzieje się nasza wola, czy też nie. Ponieważ zaś nasze możliwości są względne i ograniczone do doczesności, to jeszcze nikomu nie udało się i nigdy nie uda zaznać trwałego zadowolenia. Henryk VIII, morderca swych siedmiu żon, co do którego Encyklopedia Popularna PWN upiera się, że „popierał rozwój kultury i sztuki” a jego schizmę wobec nieugiętej postawy  Papieża w kwestii nierozerwalności małżeństwa nazywa eufemistycznie „zerwaniem z Kościołem Rzymskim”, ordynarną zaś grabież dóbr Kościelnych –  „przekazaniem dóbr Kościelnych w ręce państwa”, otóż ten to król Henryk stał sobie pewnego wieczoru z pierwszą z serii swoich wybranek – Anną Boleyn. „Spójrz Henryku, jakie piękne jest niebo” – zaszczebiotała Anna, która wkrótce znudziła się monarsze i położyła śliczną blond główkę pod topór kata w Londyńskiej Tower. „Anno! To nie dla nas” – odparł jej z rozpaczą w głosie król Anglii. Takoż August III Mocny, za którego to czasów było tak dobrze, że „kiełbasy jadało się łyżkami” a jedzenia i picia było tyle, że trzeba było „popuszczać pasa”, na łożu śmierci wyznał: „Całe moje życie było jednym wielkim grzechem”. Więc ostrożnie z zadowoleniem, bo im później mija, tym gorsza zastępuje ją rozpacz. 

Natomiast radości człowiek nie osiąga sam z siebie. Ona jest „owocem Ducha Świętego” (por. Ga 5,22). Toteż człowiek radości odebrać nie może. Nie potrafi uczynić tego także diabeł, mamiący człowieka ułudą zadowolenia. Ale też źródła radości nie są z tego świata. Pojawia się wtedy, gdy człowiek wypowiada, choćby i przez łzy, swoje „Bądź wola Twoja”. I wtedy te łzy szybko wysychają. Szukania radości uczy także Zbawiciel przestrzegając swych uczniów: „Jednakże nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). Takie też jest źródło radości towarzyszącej świętemu Franciszkowi. Opiera się ona na świadomości poznania i wypełniania woli Bożej. Kiedy Franciszek usłyszy i zrozumie (dzięki wyjaśnieniu kapłana) Ewangelię o rozesłaniu, wówczas zawoła z radością właśnie: „Tego chcę, o to proszę, tego pragnie serce moje!”. Bowiem kiedy człowiek dostrzeże, że w jego życiu dokonuje się wola Boża, wtedy może być radosnym i pogodnym także wtedy, gdy niewiele posiada, również w chorobie a nawet w śmierci. Tak jak święty Franciszek właśnie. Chciejmy zatem prosić o dar dostrzegania w naszym życiu woli Bożej, prośmy o „światłe oczy serca” by dostrzec że w naszej codzienności Pan czyni rzeczy wielkie”. Tak jak Niepokalana, Której dusza „Wielbi Pana”, bo głodnych nasyca, bo okazuje moc ramienia Swego”, ale przede wszystkim dlatego, że „Święte jest Imię Jego”. A wszystko to po to, aby kiedy ktoś nas zapyta: „Ludzie!  Coście tacy radośni?”; byśmy wtedy mogli odpowiedzieć: „bo z nami jest Pan”.