Chciałbym od razu zastrzec, że jestem świadomy tego, że o cierpieniu jedynie mówić i pisać łatwo. Jak każdy obawiam się cierpienia i unikam bólu jak mogę. Z drugiej jednak strony nie sposób – w imię nieco naginanej zresztą uczciwości – pokrywać rzeczywistość cierpienia zasłoną milczenia. I nie jesteśmy też jednak skazani na kwitowanie cierpienia stwierdzeniem o tym, że to tajemnica. Z cierpieniem to jest jakoś tak, że tam, gdzie wydaje się nam, że dostrzegamy związek przyczyny i skutku między jakością życia człowieka a jego losem, jesteśmy skłonni upatrywać w cierpieniu kary Bożej. Z kolei cierpienie niezawinione kusi nas buntem wobec Boga, który albo nie chce, albo nie potrafi położyć kresu cierpieniu. 

Przypatrzmy się tym dwom sytuacjom. Mówiąc o karze Bożej, przypisujemy jednak Bogu zło. Mało ważne, że sprawiedliwe. Nasz Ojciec w niebie w żadnym przypadku nie może być autorem zła! Niemniej alkoholik, narkoman, nierozważny kierowca – ściągają na siebie, a przy okazji często na wielu innych ludzi – wielkie cierpienie. I z tym trudno jest nam się pogodzić. Na tej zasadzie ratujemy na przykład samobójcę, nawet jeśli potem usłyszymy słowa wyrzutu. Dlaczego właśnie w taki sposób reagujemy na czyjeś nierozważne wykorzystywanie wolności? Otóż sądzę, że przyczyna leży w tym, że nie wierzymy w wolną wolę. Ani nawet jej nie chcemy. Przynajmniej nie do końca. A nasz Ojciec w niebie jest zwyczajnie konsekwentny. I to aż do bólu. Nie odbiera człowiekowi wolności również wtedy, kiedy jej nadużywa, ze strasznymi często skutkami. A zło, które chyba zawsze towarzyszy nadużywaniu ludzkiej wolności – Ojciec Niebieski po prostu dopuszcza, czyli pozwala, aby ono się działo. I to w dodatku dla dobra człowieka! Już wyjaśniam: Ojciec chce dobra każdego człowieka, które bardzo często zaczynać się będzie jego nawróceniem.  Żeby jednak człowiek w ogóle odczuł potrzebę nawrócenia, musi go coś zaboleć, musi zobaczyć, że w takiej sytuacji w jakiej jest i do jakiej sam się doprowadził nie jest szczęśliwy. Musi innymi słowy odczuć fatalne skutki swych decyzji. To, dlatego właśnie mądry i dobry i kochający ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym czeka z bólem na powrót swego syna, ale nie wysyła swoich ludzi żeby przyprowadzili mu syna z powrotem. Musiał przyjść sam. 

To jakby jedno oblicze cierpienia, reżyserowanego (przynajmniej w jakimś tak procencie przez człowieka). Pozostaje jednak to drugie: cierpienie niezawinione, na przykład dzieci umierających na nieuleczalne choroby, czy młodych ludzi padających ofiara napadu czy czyjejś bezmyślności. Zauważmy najpierw, że bardzo często zarzuty stawiane Ojcu w niebie są stawiane niekonsekwentnie. Utopił się młody chłopak, pijany kierowca przygniata dziewczynę do muru, od ściany odpada młody chłopak z dyplomem wyższej uczelni w kieszeni. W tych i podobnych sytuacjach wielu ludzi pyta: Gdzie był Bóg?! Zobaczmy, że ten zarzut, aby brzmiał choć trochę logicznie, powinien brzmieć inaczej, jakoś tak: Dlaczego panie Boże Stworzyłeś wodę, Dopuściłeś wynalezienie samochodu i dlaczego Sprawiłeś, że wypiętrzyły się góry? Wcale nie kpię. Popatrzmy, że raz chwalimy wielkie i małe dzieła Boże, kiedy jednak dzieje się w nich coś złego, to odruchowo oskarżamy Boga i zwalamy winę na to, co często jeszcze przed chwilą wychwalaliśmy pod niebiosa. Ale wróćmy do dramatycznego pytania: gdzie jest Bóg? Otóż myślę, że w każdej sytuacji ludzkiego cierpienia jest On w takim akurat miejscu, z którego dobrze widać Golgotę, na której umierał Jego Jedyny Syn. Ojciec dopuścił Wielki Piątek, bo bez niego nie byłoby radości Wielkanocnego poranka. I to jest chyba jakoś tak, że miejscem ostatecznego tryumfu Ojca nie jest ta ziemia, ale nowa ziemia i nowe niebo. Celem, do którego prowadzi nas Boża Opatrzność nie jest duchowy i materialny dobrobyt tu, na ziemi, lecz zbawienie wieczne. Tak więc jak długo żyjemy na tej ziemi, trzeba liczyć się, że może kiedyś nadejść zaproszenie do przyjęcia krzyża. 

Trochę lat kapłaństwa mam i jakieś doświadczenie już mam; także w towarzyszeniu ludziom, dotkniętym czasem niewyobrażalnym cierpieniem. I rzecz ciekawa. Do rzadkości należą sytuacje buntu. Na ogół ludzie cierpiący z wiarą i radością przyjmują Jezusa Eucharystycznego i wcale na Pana Boga nie są obrażeni. Bo to jest chyba jakoś tak, że po pierwszym odruchowym buncie Ojciec daje jakieś zrozumienie tegoż krzyża. A zarzuty na temat cierpienia najczęściej słyszałem od ludzi, będących, że tak to ujmę na bakier z Bogiem. I mam takie wrażenie, że ich oskarżenia z cierpieniem w tle – nie są niczym innym, jak próbą uzasadnienia swego trwania w grzechach i czynionego zła. Bo taka prawda, o której jestem najdogłębniej przekonany – że człowieka prawdziwie wierzącego,  żadne cierpienie nie oddali od Ojca w niebie.