To najoczywistszy domowy mebel. Tak oczywisty, że aż go nie zauważamy. Pamiętam komedię oglądaną w Teatrze Telewizji, której osią był spór dwóch rodzin właśnie o okazałych rozmiarów stół. To była komedia, ale znamienna: niegdyś stół był meblem tak ważnym, że godziło się wdać w spór, żeby go zdobyć. Dziś jednak stanowczo nie pełni już roli najważniejszego domowego mebla. Pod względem znaczenia i prestiżu daleko wyprzedza go stolik, swoisty domowy ołtarzyk pod telewizor. To przy nim ogniskuje się życie niejednej rodziny, a dawne kłótnie o solniczkę czy najlepszą podstawkę pod książkę zastąpiła walka o pilota. Stół zaś został relegowany do kuchni i spełnia rolę podstawki pod zastawę stołową. I może tylko przy okazji wieczerzy Wigilijnej czy Wielkanocnego śniadania stół wraca do łask… albo kiedy wydajemy przyjęcie dla całej rodziny i zaproszonych gości. Wtedy zostaje ozdobiony niepokalanie wykrochmalonym obrusem, a pani domu wydobywa specjalnie na tę okazję trzymane srebrne sztućce, niegdyś obiekt westchnień każdej gospodyni i żelazny prezent ślubny… ileż to razy zasiadałem przy stołach w tylu domach, żeby sobie pogwarzyć z młodymi ludźmi oraz ich rodzicami! Większość tych spotkań była mimo wszystko serdeczna i chciałbym wierzyć, że owocna. Ale ten obrus… Mnóstwo razy udało mi się pochlapać go kawą, co mnie wpędzało w wyrzuty sumienia, choć kochane mamy moich podopiecznych spieszyły z zapewnieniami, że nic absolutnie się nie stało…
Jako mebel jest dwuznaczny: mamy w pamięci różne mniej lub bardziej ważne okrągłe stoły z których niekoniecznie dużo wyniknęło… czyż zresztą może być inaczej w dobie popularnych szybkich stołów w McDonaldach, Pizzy Hut czy innych współczesnych przybytków kulinarnych uciech…
Stół padł ofiarą niekoniecznie fortunnych przemian społeczno – cywilizacyjnych, które postawiły pod potężnych rozmiarów znakiem zapytania jednoczącą funkcję posiłku i stołu jako miejsca spotkania rodziny dialogu, słuchania, obdarzania się miłością, doświadczania bycia wspólnotą kochających się ludzi. Zwiastunem schyłku stołu były bary mleczne, będące ukłonem wobec chaotycznego i nerwowego stylu życia powojennej epoki. I nawet w sporych rozmiarów willach, gdzie ongiś bywałem, stół nie odzyskał swej roli reprezentacyjnego mebla. Nadal pokutuje w kuchni, gdzie pełni rolę wyłącznie użyteczną. No bo na czymś w końcu trzeba jeść…
Może ktoś napisze kiedyś historię stołu. Śledząc jego karierę i schyłek tejże, można prześledzić zmiany nie tylko kulinarne, jakim uległa rodzina i jej obyczaje i chyba spora część naszego społeczeństwa. Dziś jemy w sumie tylko raz dziennie. To znaczy zaczynamy rano a kończymy wieczorem, ewentualnie poprawiając w nocy… Choć nie wszyscy. Wiele dziewcząt przeżywa dramat ryzyka śmierci wskutek wyniszczenia organizmu, choć domowy stół jest jak najbardziej suto zastawiony. Inni z kolei obywają się bez stołu, pustosząc domowa lodówkę. Ale ten ich nieposkromiony apetyt także został opisany i nazwany jako jednostka chorobowa… staliśmy się kulinarnymi globtroterami, zawierając bliską znajomość z kuchnią krajów Bliskiego i Dalekiego Wschodu, bo pizza to już prawie potrawa narodowa, którą pamiętam jeszcze jako nastolatek. A także otyłość, jako kolejna plaga naszych czasów…
Ciekawy szczegół zaobserwowałem przemierzając samochodem południowo-zachodnie połacie naszej ukochanej Ojczyzny. Oto przy bardzo wielu restauracjach i barach pojawia się reklama: Domowe obiady. Myślę, że chodzi tu o coś więcej niż tylko o obiecywaną wysoką jakość serwowanych potraw. To chyba przytomna marketingowa reakcja na pewną głębszą i to nie fizjologiczną, lecz psychologiczną potrzebę: restauracje wabią dziś klientów obietnicą stworzenia przynajmniej częściowego nastroju, pamiętanego z rodzinnego domu… to też jakiś znak czasów; kto wie, czy nie jeden z najbardziej istotnych…
Co się z nami porobiło? Wystartowaliśmy w jakimś maratonie pracy, który w odróżnieniu od tej najbardziej Olimpijskiej z dyscyplin Olimpijskich nie kończy się po 42 kilometrach. W maratonie tym kolejne etapy to: antena satelitarna bądź media streamingowe, nowszy i lepszy samochód, urlop w Grecji czy jeszcze dalej, angielski dla dziecka, drewniane okna albo w ogóle nowy dom, koniecznie poza miastem… i bywa że dzwonkiem którym na stadionie sygnalizuje się sportowcom ostatnie okrążenie jest zawał serca albo pozew o rozwód. W biegu jak wiadomo nie ma przerw. Toteż współcześni maratończycy nie mają czasu na spotkanie przy stole. Śniadanie jedzą już w płaszczu, obiad przynoszą z Wietnamskiej budki, kolację jedzą przed telewizorem, ale wtedy trzeba być cicho, by nie przegapić żadnego dialogu ulubionego aktora serialowego…
Toteż stół jest w zasadzie niepotrzebny współczesnej rodzinie. Nawet w niedzielę, bo wtedy odpocznie się od zakupów w restauracji… No i nie trzeba zmywać… to także pewna moda, dosyć popularna: niedzielny obiad w restauracji…
Zaryzykuję tezę, może upraszczającą, ale znowu nie tak bardzo, że istnieje ścisły związek miedzy dwoma stołami: między stołem Słowa i Ciała Chrystusa, a tym w domu. I jakie znaczenie (i potrzeba!) niedzielnej Mszy świętej, takie też miejsce domowego stołu. Bo ołtarz, to jakby nie patrząc, stół. Stół szczególny, ale jednak stół. A każdy z nas uczył się na religii, że Msza święta, to Uczta Eucharystyczna. Jeśli w niedzielę nie ma uczty przy tym stole, to jak może wyglądać spotykanie się przy stole przez cały tydzień? Zwyczajnie tych spotkań nie będzie.
Z mej zakonnej młodości, to znaczy kiedy byłem jeszcze bardziej młody niż teraz pamiętam pewien szczególny obiad. Miałem wtedy łaskę być w Asyżu w Święto Matki Bożej Anielskiej. Po Mszy świętej gościnni współbracia Konwentualni, stróżujący przy relikwiach świętego Ojca Franciszka, zaprosili wszystkich habitowych na obiad do swego klasztoru. Obiad nie powiem, wykwintny, z ziemniakami w charakterze deseru, ale o to mniejsza. Faktem jest, że obiad ten trwał lekko trzy godziny! Razem ze współbraćmi z Polski zżymałem się wtedy na Włoskie fanaberie, dziś jednak tak już nie myślę. Rozumiem, że to było coś więcej, niż okazja do zaspokojenia głodu. Że to było celebrowanie, czyli świętowanie wspólnoty.
Bo taka też jest wymowa posiłku spędzanego przy wspólnym stole. Franciszek, choć stworzył nowa formę życia konsekrowanego; zakon żebraczy, to jednak nie była ona taka zupełnie nowa. Z życia monastycznego zatrzymał Franciszek znaczenie wspólnie spożywanego posiłku. Braterska wspólnota odnajduje się i skupia, ale i tworzy się w jakiś sposób na modlitwie i przy stole. I tak jest po dzień dzisiejszy w każdej wspólnocie zakonnej, nie tylko przecież franciszkańskiej. O ile śniadanie i kolacja mają luźniejszy charakter, zwłaszcza jeżeli uwzględnić duszpasterskie zaangażowanie współbraci, to obiad jest swoista świętością. Bez naprawdę istotnego powodu nie wolno obiadu opuścić. Przy obiedzie czytana jest tzw. Obediencja, czyli polecenie przeniesienia się do danego klasztoru. Przy obiedzie czyta się Pismo święte i wspominamy zmarłych, myślą sięgając do stołu zbawionych w Niebieskim Jeruzalem. Przy stole gwardian ogłasza ważne informacje. Do stołu prowadzi się gości. W złym tonie jest spóźnić się na obiad i pod żadnym pozorem nie wypada wyjść wcześniej z obiadu. Właściwie w każdym klasztorze są trzy stoły: ten pierwszy to ołtarz w kaplicy klasztornej. Drugi, to ołtarz w refektarzu, czyli zakonnej jadalni, trzeci zaś mieści się w salce rekreacyjnej, zwanej czasami po prostu rekreacją, od łacińskiego recreatio, czyli odpoczynek. Tam też spotykają się bracia, by ze sobą zwyczajnie być, pogwarzyć, wypić razem herbatę czy kawę. Bo bez stołu nie ma braterskiej wspólnoty. Stara mądrość zakonna powiada, że gwardian może zdyspensować w zasadzie od wszystkiego z jednym wszakże wyjątkiem: nie może udzielić dyspensy od niedzielnej wieczornej rekreacji, czyli braterskiego spotkania. Bo na modlitwie i spotkaniu buduje się i tworzy codziennie na nowo braterska wspólnota. Właśnie tak. Przy stole z godnie ze słowami Franciszka, że to Pan dał braci.
I tylko jakoś smutno mi się robiło, gdy oprowadzałem turystów po naszym Kłodzkim refektarzu, ozdobionym monumentalnym malowidłem Schefflera z XVIII wieku, ukazującym świętych Trzech Zakonów Franciszkańskich. Wyjaśniając Gościom ideę refektarza słyszę radosne domyślenie się: Aha, czyli to jest taka stołówka, tak? Szkoda że widok stołów nie kojarzy się już ludziom z domem. Czyżbyśmy mieli nieodwołalnie stać się społeczeństwem hamburgera i plastykowej tacki?