Zapewne wielu z nas pamięta bajkę o lisie, który „Już był w ogródku, już witał się z gąską; Kiedy skok robiąc wpadł w beczkę wkopaną, Gdzie wodę zbierano” (Mickiewicz, „Lis i kozioł”). Robotnicy pierwszej godziny byli o kilka niewielkich kroków od otrzymania winnicy w dzierżawę. Praca jest dla nich wymierną wartością. Wstali o świcie by jej szukać. Są dobrymi pracownikami. Może gospodarz rozważał propozycję dzierżawy, dzięki której oszczędziłby sobie trudu codziennego szukania pracowników. Może sprawy przybrałyby taki obrót, gdyby nie ich małostkowość. Denara (a to jest rewelacyjne wynagrodzenie!) otrzymali właśnie za pracę w „ciężarze dnia i spiekoty”. Który nie był znowu ta dotkliwy, zważywszy na cień rzucany przez latorośl i nieograniczony dostęp do jej owoców. Są one słodkie, a cukier, wiadomo – krzepi. Więc bez przesady. Robotnicy pierwszej godziny chcą dobra tylko dla siebie. Nie obchodzi ich, że gdyby nie dobroć gospodarza, wielu ludzi byłoby głodnych, w tym kobiety i dzieci tych, „których nikt nie najął”, i którzy musieliby wrócić do domu z wiadomością, że na wieczerzę znowu trzeba będzie posilić się jedną rybą z niewielką ilością chleba. Nie zauważają przy tym jeszcze jednego: gdyby tego dnia dostali więcej niż wyniosła umowa, to kto im zaręczy, że następnego dnia nie dostaną mniej, bo gospodarz miał taki kaprys? Największą stratą robotników pierwszej godziny jest to, że nie potrafią, a może też nie chcą uradować się dobrem, które staje się udziałem kogoś innego. Warto wsłuchać się, jak ludzie komentują sukcesy ludzi, którzy doszli do nich drogami czasem bardzo krętymi. To może być zdana matura ucznia, który repetował klasę, odzyskane prawo jazdy, zabrane wcześniej za poważne wykroczenia, trzeźwość alkoholika, który utopił w alkoholu całe wcześniejsze życie…. Pada wtedy często zwrot, że „Komuś coś się wreszcie udało”. Nie ma jednak w tych słowach nawet cienia radości z osiągniętego przez kogoś dobra. Sporo natomiast jest w nich autentycznego żalu, że oto ubył obiekt pogardy, że nie będzie teraz kim straszyć dzieci, że trzeba będzie odpowiedzieć na pozdrowienie… Same zgryzoty. A tak było dobrze. Trwanie w takiej postawie łatwo przeradza się w oskarżanie Pana Boga o zbyt łatwe przebaczanie i obdarzanie innych dobrem. Człowiek odchodzi od Pana Boga w przekonaniu, że jest niesprawiedliwy, ponieważ nie uniemożliwia złym poprawy. Tradycja Kościoła tę postawę nazywa „zazdrością bliźniemu łaski Bożej”, zaliczając ją do nieodpuszczalnych grzechów przeciwko Duchowi Świętemu. Właśnie radość z osiągniętego przez kogoś dobra, to obok miłosierdzia jedyny Boski przymiot, możliwy do naśladowania przez nas w całej rozciągłości.