foto. Freepik

Pytanie powyżej zaproponowane to nie podpucha. Wolno je postawić i warto. Zanim podsunę kilka myśli do osobistej odpowiedzi (inna bowiem najzupełniej nie wchodzi w grę) jedno uściślenie. Otóż zauważmy, że zaproponowane w tytule pytanie nie jest propozycją dla egoistów i ludzi o trochę przyciasnych horyzontach życiowych. Egoista nie stawia sobie problemu wiary w ogóle, nie tylko w odniesieniu do Pana Boga. Egoista w nic nie wierzy, bo i po co? Jemu przecież zależy tylko na sobie. Inni ludzie, jak również rzeczy mają spełniać wobec niego rolę służebną. Żyje tak, aby jemu było dobrze i przeważnie to osiąga. To jest przecież naprawdę jedynie kwestią odpowiednio wysokiego poziomu tupetu i chamstwa. W końcu wszyscy zostawią kogoś takiego w spokoju dochodząc do wniosku, że nie warto czegokolwiek z nim próbować. Zobacz Drogi Czytelniku czy ten schemat (egoizm – niewiara) są w Twoim otoczeniu i w codziennym życiu? Dwoje egoistów rozejdzie się nie zważając na zasady wiary, bo przestało im być ze sobą dobrze. Egoistyczna potrzeba zaspokojenia swej potrzeby przyjemności prowadzi zawsze do grzechu, który jest już prostą konsekwencją niewiary. 

Sensu wiary nie będzie dociekał także człowiek, któremu niewiele potrzeba do szczęścia. Jeśli treść życia sprowadza się do jednego dogmatu, że mianowicie ma być zawsze i ponad wszystko cool, to w tym momencie nie tylko wiara, ale niejako przy okazji wszelkie inne wartości stają się zupełnie zbędne. Wartości bowiem, to mają do siebie, że wymagają. 

Tak więc samo postawienie sobie problemu: po co mi wiara? Świadczy już o jakimś duchowym wyrobieniu. Obojętnie co by się z moją wiarą nie działo; czy miałaby ona być mocna czy też słaba i chwiejna: to jednak ja w ogóle taki problem sobie stawiam, to zaś znaczy, że przynajmniej nie jestem egoistą, a niewykluczone, że jest ze mną jeśli nie wspaniale, to może chociaż dobrze…. 

Po tych koniecznych wstępnych ustaleniach, garść sugestii dla poszukiwania osobistej, a więc jedynie prawdziwej odpowiedzi na tytułowe pytanie. Zauważ najpierw, że nie wszystko popłaca od razu. Mało tego. Dosyć często trzeba nam będzie pogodzić się ze świadomością, że w swym życiu nie dane nam będzie oglądać owoców naszych wysiłków. Możemy się nimi radować, gwarancji jednak nie mamy. Dalej: właśnie dlatego, że przynajmniej bardzo nie chcemy być egoistami, będziemy zapewne raz po raz podejmowali działania, na których ewidentnie stracimy: czas, nerwy, itp. Pojawi się zatem koniecznie pytanie: Po co to wszystko? Bo bycie dobrym, chęć niesienia pomocy innym jest działaniem sensownym tylko na płaszczyźnie wiary. Bez wiary naprawdę nie warto być dobrym, bo się tylko traci. Czyli wiara daje motywację do bycia dobrym, do wychodzenia poza ciasny światek swych doraźnych i wymiernych korzyści. Wiara usensawnia moje wysiłki podejmowane w celu polepszania: siebie i świata. 

Jeszcze jeden spośród wielu aspektów, który wydaje mi się dziś ważny i aktualny. Zapewne wielu spośród Was dane będzie żyć długo i szczęśliwie, czego skądinąd szczerze życzę. Niemniej gwarancji na to nie mamy. I może być tak, że czasami człowiekowi zostanie tylko przysłowiowa ostatnia koszula: straci człowiek duże pieniądze, jego miłość zostanie zdradzona, nici wyjdą z planów i marzeń i raz po raz będzie się zdawało, że tego ciężaru już się udźwignąć nie da. Egoiści mają swoje recepty: uciec jak najdalej (w narkotyk, alkohol, a w końcu w samobójstwo). Owszem, tak można, tylko: czy warto? I to jest chyba jakoś tak, że czasami musi człowieka bardzo zaboleć, żeby zaczął sobie coś cenić: obecność drugiego człowieka, wpajane w dzieciństwie wartości i jak najbardziej wiarę. 

To tylko kilka uwag, że tak powiem, na marginesie. Bo tak naprawdę, uniwersalnej odpowiedzi na to pytanie nie ma. Bo wiara jest czymś w człowieku najgłębszym i najbardziej osobistym. A ponieważ nawet bliźniaki nie są duchowo identyczne, to nie ma też dwóch takich samych odpowiedzi na to pytanie. Ważne jednak, żeby się nad swoją wiarą zastanowić i dojść do wniosku, że warto być z Panem Jezusem.