Obraz autorstwa jigsawstocker na Freepik
Z człowiekiem to jest chyba jakoś tak, że chce być wolny. Móc późno wracać do domu, mieć klucze do domu czy, jeszcze lepiej, do samochodu – oto kolejne atrybuty wolności, zwanej niegdyś „złotą”, ceniono ją bowiem sobie, wtedy i obecnie nad ów bezcenny kruszec. Obecnie można by dopisać jeszcze kolejne „oznaki” bycia wolnym: alkohol, konsumowany w ilościach zagrażających zdrowiu i życiu, narkotyki, wulgarny najczęściej i prostacki seks i całkowity niemal brak szacunku dla choćby najprostszych norm międzyludzkiego współżycia. O co w tym wszystkim chodzi? Gdzie tkwi błąd? Proszę o zauważenie, że piewcy tak rozumianej swawoli, trudno tu bowiem mówić o „wolności, do której zostaliśmy powołani” (por. Ga 5,13), traktują „wolność” jako cel, nie zaś jako środek. Innymi słowy nie chodzi o to, by przy okazji raczenia się alkoholem czy narkotykami coś jeszcze osiągnąć, nie: chodzi właśnie o to! I będzie jeden koleś z drugim bełkotał, że jest jak najbardziej wolny oraz że „nikt mu nie będzie dyktował” przy czym prawa tego odmawia się zwłaszcza księżom. Idąc konsekwentnie takim pokrętnym tokiem rozumowania (może należałoby raczej mówić o jakimś „antyrozumowaniu”?) trzeba by przyjąć, że celem ludzkiego życia jest samozagłada.
Sądzę, że dopiero po poczynieniu powyższych uwag można przyjrzeć się „drodze do szczęścia w wolności”, tym bowiem jest Dekalog. Jest chyba jakoś tak, że najoczywistszym powodem, dla którego Dziesięcioro Przykazań nie tylko nie ogranicza wolności, ale w ogóle ją umożliwia jest fakt, że nasz Ojciec w niebie niczego nam nie zabrania ani nie odmawia: „Wszystko jest wasze, wy zaś Chrystusa” (1Kor 3,23). Tak więc Ojciec w niebie chce nas obdarzać wszelkimi możliwymi dobrami, normy zaś Dekalogu jedynie strzegą nas samych przed ich nadużyciem. Jest więc tak, że celem ludzkiego życia jest szczęście i to nie tylko wieczne (ono najbardziej), ale także i doczesne. Jest więc wolność zmierzaniem do szczęścia, swawola natomiast – prostackim nadużywaniem wszelkich możliwych Bożych darów.
Warto jeszcze uprzytomnić sobie również i to, że nasze posłuszeństwo Bożym przykazaniom czy też ewentualny bunt niczego Panu Bogu ani nie dodaje, ani nie odbiera. Ojcu w niebie chodzi o nas. On bowiem jest zatroskany o nasze relacje domowe i społeczne, o nasze życie i zdrowie a nawet o to co aktualnie posiadamy lub co nabędziemy w przyszłości. Dobry Bóg naprawdę pragnie, abyśmy się tym wszystkim cieszyli i abyśmy mogli żyć w nierujnujących nas relacjach. Tak więc poprzez Dziesięcioro Przykazań, Pan Bóg jedynie porządkuje nasze używanie wolności, albo mówiąc jeszcze dokładniej: umożliwia nam bycie wolnymi.
I to jest chyba jedyna sensowna odpowiedź, jakiej udzielić można wszystkim, którzy „wolni” są dopiero wtedy gdy się upiją albo czegoś tam nałykają: że mianowicie ulegają złudzeniu, że tylko tak są szczęśliwi. Bardzo szybko zacznie się dla nich gehenna smutku i rozpaczy. Bo każde niszczenie wszelkiego, duchowego czy materialnego dobra wiedzie w ostatecznym rozrachunku do niewoli tym potworniejszej, że narzuconej samym sobie. Przed błędem tak rozumianej „wolności” przestrzegał Mickiewicz: „Dosyć jest wiedzieć, że nic nie zagrzebie ducha swobody; chyba on sam siebie. Bo własne tylko upodlenie ducha, przykuwa szyję wolnych do łańcucha”.
Tak też wolność rozumie święty Ojciec Franciszek: nie posiada niczego, jest całkowicie wolny, ale wolność ta staje się dla niego narzędziem głoszenia Dobrej Nowiny, ta wolność czemuś służy. Dlatego, choć wielki asceta, jest Franciszek bardzo radosny, dopełnieniem zaś jego duchowego rozwoju staje się dar stygmatów.
Bo koniec końców nie ma przecież większej radości, od życia w wolności.