foto. jcomp na Freepik

Jezus Chrystus od tylu już wieków utożsamia siebie z głodnym, kalekim, ubogim, więźniem, strapionym i wzywa do okazania miłosierdzia. Czeka na odkrycie tej prawdziwej mocy, jaka jest zawarta w miłosiernej miłości. Serce bowiem człowieka pochylającego się nad potrzebującym pomocy rośnie i staje się coraz piękniejsze. W posłudze miłości doskonali się także duch. W miłości miłosiernej nie ma żadnej straty, a jest tylko wielki zysk. To prawda, że nie da się go obliczyć przy pomocy metod, jakimi posługuje się ekonomista. Energii zawartej w miłosierdziu ekonomista nie uwzględnia. Dostrzega ją i uwzględnia Bóg. Ona jest potrzebna do doskonalenia ludzkiego serca.

Choćbyśmy opływali w materialne lub duchowe dobra, w rzeczywistości jesteśmy wielkimi dłużnikami. Wszyscy mamy wielkie długi u dobrego Boga, za dobra, które od Niego otrzymaliśmy i nadal otrzymujemy. I gdybyśmy wszystko oddali wszystko zrobili dla wyrównania tego długu, nigdy go nie spłacimy. Wobec tego: co mamy czynić, by okazać Bogu przynajmniej dobrą wolę? W Starym Testamencie człowiek dawał Bogu najcenniejsze z tego, co posiadał: pierwsze chwile dnia, pierwszy snop ze ściętego zboża, najpiękniejsze i najlepsze zwierzę ze swego stada – stąd też świątynia codziennie rozbrzmiewała beczeniem ofiarowanych zwierząt, a w górę unosił się dym z całopalnych ofiar przy dźwięku trąb i śpiewanych lub szeptanych modlitw. Bóg jednak mimo tego nie był zadowolony, gdyż przy tym wszystkim człowiek zatrzymywał swój gniew przeciw bratu. Dlatego ustami proroka Ozeasza przypominał: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (6,6). A jak my mamy okazywać miłosierdzie, którego żąda Bóg? Tę trudną, a bardzo konieczną postawę przyszedł nam pokazać sam Jezus Chrystus, Jako Syn umiłowany. Ukazał nam swoim przykładem i nauką, kiedy nie gardził grzesznikami, ale zbliżał się do nich jak lekarz do chorych. Jezus wyraźnie powiedział: „Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj” (Mt 5,23-24). Nie wiemy, czy Chrystus składał ofiarę w świątyni, ale wiemy, że przebaczał, odpuszczał. A jeśli już ofiarował, to na znak miłosierdzia – samego siebie na krzyżu.

Tak jak w Starym Testamencie również i dzisiejszy człowiek – ma stale większą skłonność do ofiar niż do miłosierdzia. Jedno jest pewne: jeśli rzeczywiście chcemy Bogu odpłacać się za tak wielkie dobrodziejstwa, możemy to uczynić jedynie wypełnieniem tego, czego od nas najbardziej pragnie: miłości – tej miłosiernej. Jezus powiedział: „byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie” (Mt 25,36), oraz „byłem… w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie” (Mt 25,43). Ludzie stworzeni przez Boga zamknęli Jezusa w więzieniu. Poddali Go torturom przy słupie biczowania. Chrystus doświadczył też bolesnego i upokarzającego traktowania więźnia: cierniem koronowanie, zawiązane oczy, bicie, policzkowanie, oplucie. To upokorzenie nie jest przewidziane przez prawo, ale jest obecne prawie w każdym więzieniu, obozie. Więzienie poniewiera człowiekiem! Nasze oczy oglądały w TV jak żołnierze amerykańscy zachowywali się wobec Irakijczyków.

Iluż to wyznawców Chrystusa było więzionych, torturowanych, zabitych! I to w każdym czasie! Święty Franciszek też był ponad rok w niewoli i w więzieniu w Perugii (1202-03). Więziony był także przez własnego ojca Piotra Bernardone. Ojciec „pozbywszy się wszelkich hamulców, pobiegł jak zgłodniały wilk na widok owcy, najpierw patrzył na niego spode łba i groźnie zmarszczył brwi, a potem brutalnie pobił go i zaciągnął do domu. I tak bez żadnej litości przez wiele dni trzymał go w ciemnym pomieszczeniu i usiłował nagiąć go do swej woli najpierw słowami, potem biciem i więzieniem” (1Cel 12). Uwolniła go matka, gdy ojciec musiał wyjechać, by załatwiać sprawy handlowe.

Jezu, więziony przez Piłata, chcemy prosić Ciebie o Twoje błogosławieństwo dla wszystkich więzień i więźniów na całym świecie. Ty jeden znasz wszystkie tajemnice zakratowanych okien więziennych cel. Prosimy za więźniów politycznych, którzy podobnie jak Ty czekają na wyroki i nierzadko są to wyroki skazujące na śmierć. Wielu Polaków za swoją miłość do Ojczyzny ginęło w więzieniach lochach lub na Syberii. Czasy hitleryzmu-nazizmu i stalinizmu zbudowały straszne więzienia, obozy koncentracyjne, w których prawi i niewinni ludzie żyli i umierali w nieludzkich warunkach. Bramą wyjściową tych więzień był komin krematorium. Na globie ziemskim są tysiące więzień, a w nich miliony ludzi. Jedni prawi, niszczeni przez nieprawych, inni niesprawiedliwi, słusznie więzieni.

W Polsce w okresie stanu wojennego pomoc dla uwięzionych i internowanych była bardzo rozpowszechniona. Teraz raczej nie ma u nas już więźniów politycznych, ale nie powiedziano nigdzie, że należy wspierać więźniów niewinnych i niesprawiedliwie osądzonych, ale po prostu: więźniów, a Jezus wymieniał ich w jednym zdaniu razem z chorymi, jakoby po prostu chodziło o ludzi nieszczęśliwych. Nieszczęśliwych – nie znaczy niewinnych, raczej tym bardziej nieszczęśliwych, że winnych.

Więźniowie kryminalni są winni, a zakładając sprawiedliwość sądów, są słusznie osądzeni, więc nieszczęśliwi tym bardziej. Czasem nie do końca są sami sobie winni, bo może byli źle wychowani, może nigdy nie doznali miłości i nie nauczyli się jej. Może nikt im nie wskazał właściwego postępowania! Może więc nie tylko sami są odpowiedzialni za to, co się stało, ale oczywiście są winni. Warunki ich życia są ciężkie, a jeśli nawet w tych nowoczesnych więzieniach nie takie złe, pozbawieni są tego, co najważniejsze – wolności i bliskości innych ludzi.

Dziś nawiedzanie więźniów określone jest regulaminem i przepisami, ale prócz odwiedzania można znaleźć inne sposoby pomocy: list, paczki, prenumerata prasy, pomoc dla rodzin osób uwięzionych. Istnieją stowarzyszenia patronackie, których celem jest dawanie więźniom okazji do doświadczenia, że ktoś o nich pamięta, a także oparcia po wyjściu na wolność. Często recydywa bierze się stąd, że po kilku czy kilkunastu latach zamknięcia człowiek nie ma dokąd wrócić i dosłownie nie umie żyć na wolności, nie wie, co z sobą zrobić. Doświadczenie, że ktoś się nim interesuje, ktoś liczy na niego, pamięta przy okazji świąt okazuje się pewną pomocą. „Byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie” (Mt 25,36).

Są tacy ludzie, dla których więzienie jest jedynym miejscem zamieszkania. Okratowana cela i okute drzwi stanowią dobro dla nich i dla społeczeństwa. Nie mogą być na wolności, bo nie potrafią wykorzystać jej dla dobra; ile razy cieszą się wolnością, tyle razy krzywdzą innych. Są groźni dla otoczenia, lepiej dla nich i dla innych, by żyli w więziennych murach. Smutne to stwierdzenie, ale taki jest realizm życia. Człowiek, który wszedł na złe drogi, winien się liczyć z tym, że drogi te wiodą do więziennych cel.

Wiemy z doświadczenia, że więzienie człowieka raczej nie naprawi, ale najczęściej go zepsuje. Prośmy Boga, aby w wiadomy dla Niego sposób, dotarł do serca tych ludzi, którzy popełnili grzechy i za swoje winy przebywają za kratkami. Niech Pan dotrze do nich swoją łaską i przez wewnętrzną przemianę doprowadzi do tego, by umieli korzystać z wolności wiecznej. Niech więzienie na ziemi nie zamieni się dla nich na więzienie wieczne.

Dziękujemy Ci Jezu za nadzieję, że możemy Cię spotkać także w więzieniu. Spraw, aby do rąk więźniów, tak więzionych niesprawiedliwie, jak i sprawiedliwie za złe czyny, dotarła Twoja Ewangelia, a w niej wiadomość o Tobie, Więźniu, który więźniów wybawia. Panie, kierujemy do Ciebie naszą modlitwę za więzionych, aby dotarła do nich pociecha i uświadomienie, że pamiętamy o nich. Niech łaska, którą pragniemy uprosić dla nich, pomoże nam otworzyć serca dla wszystkich ludzi, dobrych i złych, i objąć ich prawdziwą miłością. Niech nasza modlitwa złączona z Twoją łaską przyczyni się do przemiany ich serc dzięki Twojemu miłosierdziu, które może skutecznie działać w więziennej celi.

Wiele osób przeszło przez bramy więzienne i to za Chrystusa. Św. Paweł kilkakrotnie nazywa siebie „więźniem Chrystusa”. Więziony był św. Piotr i św. Maksymilian M. Kolbe, sługa Boży ks. Kardynał Stefan Wyszyński przebywał w miejscu odosobnienia ponad 3 lata (napisał: „Zapiski więzienne”). Należy odnotować, że bł. Jan XXIII, papież i Jan Paweł II odwiedzali uwięzionych w więzieniach. Jan Paweł II odwiedził zamachowca Turka Ali Agcę, który 13 maja 1981 r. kulami poważnie ranił go na placu św. Piotra w Rzymie.

Antyfona maryjna „Witaj, Królowo” świat, w którym żyjemy nazywa „padołem łez”. Oczywiście nikt chyba nie wątpi, że świat ma coś, może nawet wiele, z padołu łez. Przychodzimy na świat z płaczem i żegnamy się z nim wśród łez. Pośrodku, nawet w najszczęśliwszym i najbardziej udanym życiu, jest wiele płaczu i bólu. I choć to prawda, nie ulega także wątpliwości, że obok tych cierpień pojawiają się liczne chwile radości i jeśli człowiek umie cieszyć się nimi do głębi, zaś ból przeżywa nie porzucając nadziei – ma prawo powiedzieć również, że świat jest padołem szczęścia. Ci, którzy postrzegają życie ziemskie tylko jako padół łez, bardziej niż chrześcijanami są manichejczykami. Bo manichejskie jest owo rozróżnienie, mówiące o tym, że na tym świecie wszystko jest goryczą, a człowiek wierzący musi przejść przez życie oddając się marzeniom o szczęściu, które nadejdzie później, na drugim brzegu, po śmierci. Ileż krzywdy wyrządził ten fatalny podział. Tak bardzo deprecjonowano świat „z tej strony”, tak często mylono nadzieję z tęsknotą za „szczęśliwym życiem po drugiej stronie”, że nowoczesny świat począł żądać radości „tu i teraz” i stracił z oczu rzeczywistość tamtego świata.

Ale Chrystus nigdy nie przedstawiał świata jako „złego miejsca”, przez które koniecznie trzeba przejść i nie ma na to rady. Powiedział – i to jest oczywiste – że wielkie, pełne szczęście czeka po drugiej stronie. My, chrześcijanie, wiemy, że nasz świat jest marny, przemijający, a mimo to wcale nie kochamy go mniej. I nie tylko dlatego, że tutaj zdobywamy Królestwo Niebieskie, ale też dlatego, że jest tu wiele radosnych i pięknych śladów dzieła rąk Bożych. Nadzieja nie jest więc dla nas, „romantyczną tęsknotą za niebem”. Przeciwnie, to szereg stopni które prowadzą nas ku wieczności. Nadzieja chrześcijańska jest żywą siłą, która budzi w człowieku niespodziewaną energię.

Utrzymać właściwą równowagę między „tutaj” i „tam”, umie połączyć „radość życia” z „nadzieją wielkiej radości” – oto bardzo trudne zadanie dla chrześcijanina naszych czasów. Równie trudne jest umieć docenić świat, a równocześnie nie uczepić się go naiwnie. Świat z pewnością jest przemijający, tymczasowy, pełen cierpień, ale przecież stworzony przez Boga, dlatego jest dobry i piękny.

Wielu ludzi dokoła jest smutnych, strapionych, zmartwionych. Jak ich pocieszyć? Próbujemy przekonywać mówiąc: „Nie martw się! Wszystko będzie dobrze! Głowa do góry!”. Często te słowa wywołują skutek odwrotny do zamierzonego, złość i irytację: dobrze ci tak mówić. Strapiony wcale nie chce słyszeć, że nie ma się czym przejmować. On jest dotknięty i przejęty smutkiem i jeżeli coś może go pocieszyć, to raczej okazane zrozumienie, że to, co aktualnie przeżywa, jest naprawdę smutne. Potrzebuje również współczucia. Autor Listu do Hebrajczyków poucza: „Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą” (12,15). A my chcielibyśmy mówić płaczącym, że nie mają powodu do płaczu. Nawet jeżeli mam powód smutku wydaje się mało ważny, to z punktu widzenia tego, kto się smuci, skoro się smuci – widocznie jest ważny.

Gdy widzimy strapionego, nie trzeba mu tłumaczyć, że nie ma się czym martwić, ale przede wszystkim wysłuchać, pozwolić się wyżalić. Nie żądać na siłę wesołości, ale pozwolić, by się wypłakał. Towarzyszyć w smutku z płaczącym, pozwolić się nim podzielić, a to, co podzielone, zmniejsza się. Mędrzec Kohelet poucza nas: „Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania… czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów” (Koh 3,1-2.4). Jest zatem i czas smucenia się.

Jezus w Ogrodzie Oliwnym rozmawiał z Ojcem i pragnął, by apostołowie byli blisko Niego. Byli, ale spali! My, gdy jesteśmy smutni i strapieni często udajemy się do Chrystusa Eucharystycznego albo pod Jego krzyż. W szpitalu leżą nasi ciężko chorzy. W domu powodem zmartwienia są uzależnieni od kieliszka i narkotyków oraz niewdzięczne dzieci. Wielu płacze, bo są pogrążeni w żałobie. Ciężko jest żyć człowiekowi strapionemu. Ciężar bólu i cierpienia przygniata go do ziemi. Nie zawsze jesteśmy w stanie ten ciężar zdjąć z jego ramion, ale zawsze możemy go pocieszyć i zachęcić do życia. Ta pociecha jest lekarstwem, ona wzmacnia ducha, a ten z kolei wzmacnia ciało.

Jezus jest naszym dobrym Lekarzem. Przychodzimy do Niego z ufnością czekając na pociechę, na dobre słowo, na umocnienie i pokrzepienie. Jeśli to będzie zgodne z Jego wolą, pomoże nam, a jeśli mamy dźwigać swój krzyż, pocieszy nas i naszych strapionych bliskich. Prośmy także Jezusa, aby nauczył nas wspierać ludzi utrudzonych, a także twórczej obecności przy tych, których dosięgło nieszczęście. Chcemy pocieszyć nie tylko słowami, lecz i czynem. Spotkanie z cierpiącym i strapionym wymaga cierpliwości i pewnego czasu. Trzeba dostrzec doświadczonych i przy nich się zatrzymać. Trzeba umieć wskazać na wartości. Tej umiejętności ciągle się uczymy, tak w życiu rodzinnym, sąsiedzkim, parafialnym, społecznym. Często dobre słowo i miły gest są cenniejsze niż pieniądze. Uśmiech, przyjacielski uścisk dłoni, otwarta gotowość pomocy to jak życiodajny balsam ukojenia.

Dziś tak łatwo strapionym dokłada się jeszcze innych powodów do strapienia. Uciekamy od utrudzonych, umęczonych, potrzebujących i zostawiamy ich samych. Obojętność to groźna choroba naszych czasów. Prawdopodobnie życie układałoby się znacznie łatwiej, gdybyśmy umieli się wzajemnie wspierać i pocieszać. Pociecha to moc potrzebna dla wytrwania, to światło potrzebne dla utrzymania właściwego kierunku w życiu, to chleb dla głodnych i woda dla spragnionych.

Zapamiętajmy, że każda łza uczy nas jakiejś prawdy. Dlatego, Siostro, Bracie, …ciesz się ze mną. Tak smutno jest samemu cieszyć się” (S. E. Lessing). Ponieważ jednak wszystko, co czasowe, nie trwa bez końca, więc i czas smutku mija. Nie mija dlatego, że nie było się o co martwić, ale dlatego, że nadszedł czas innych spraw. Pocieszenie to także ukazywanie spraw innych, ważnych, radosnych, ciekawych przysłoniętych chwilowo przeżywanym strapieniem. To normalne i jakoby naturalne, że w czasie silnego i mocnego utrapienia są niezauważalne, ale przecież nie przestają istnieć. Kiedy już największy smutek minie, można delikatnie ukazywać je, zwracać na nie uwagę: tyle jest rzeczy pięknych, tyle osób potrzebuje pomocy, tyle książek czeka na przeczytanie, tyle muzyki na słuchanie, tylu ludzi na miłość.

Tak wobec siebie i swoich braci zachowywał się św. Franciszek. Jedna z charakterystycznych cech duchowości franciszkańskiej to radość. Radość ta sprawdza się w cierpieniu. Franciszkańska radość nie tylko nie kończy się w chwili, w której zaczyna się cierpienie i strapienie, ale właśnie w nich znajduje nadzwyczajne źródło. Takie jest przesłanie opowiadania o doskonałej radości.

W 1225 roku, przy kościele św. Damiana, Biedaczyna „pewnej nocy, udręczony wieloma zmartwieniami, użalając się nad sobą rzekł: „Panie, spójrz na moje cierpienia i pomóż mi cierpliwie wytrzymać wszystko”. I natychmiast usłyszał głos: „Bracie, odpowiedz mi, gdyby ktoś za te cierpienia, zmartwienia, dałby ci ta ogromny i cenny skarb, że np. cała ziemia kapałaby od złota, skały byłyby zbudowane z cennego kruszcu, wody byłyby jak balsam, czy nie uznałbyś twoich bólów za nieistotne w porównaniu z tak wielkim bogactwem i nie powinieneś czuć się szczęśliwy? Na to Św. Franciszek odpowiedział: „Panie, ten skarb byłby wielką rzeczą i cenną, godną podziwu i upragniony”. I usłyszał głos mówiący mu znów: „Zatem, bracie, rozchmurz się i rozwesel w twoich chorobach i zmartwieniach i odtąd czuj się tak, jakbyś był w moim królestwie” (Zwierciadło, 100).

Tego samego roku (1225, przebywając w Rieti, poprosił jednego z braci, którzy będąc w świecie świetnie grał na cytrze i poprosił go: „Chciałbym więc bracie, żebyś sekretnie pożyczył cytry, przyniósł ją i sprawił niejaką pociechę memu bratu ciału, pełnemu cierpienia”. Ów brat nie wyraził chęci zadośćuczynienia prośbie. „Następnej nocy, gdy święty mąż czuwał i rozmyślał o Bogu, nagle zadźwięczała jakaś cytra o cudownej harmonii i niezmiernie pięknej melodii. Nikogo nie było widać, ale sama muzyka, co rozlegała się stąd, to stamtąd, wskazywała, iż cytrzysta przechodzi i powraca. Święty ojciec, skierowawszy swego ducha ku Bogu, z tą błogością przeżywał słodkie dźwięki tej pieśni, że sądził, iż jest na drugim świecie. Wstawszy rano, Święty zawołał wspomnianego wyżej brata, opowiedział mu wszystko po kolei i dodał: „Pan, który pociesza strapionych, nigdy mnie nie zostawił bez pociechy. Oto bowiem, ja który nie mogłem słuchać cytry ludzkiej, usłyszałem cytrę o wiele piękniejszą” (2 Cel 126).

Pobłogosław, Boże, wszystkich strapionych, wspomóż ich swoją łaską i pociesz, oraz spraw aby cierpienia i kłopoty zahartowały ich, by mężnie i odważnie z pomocą bliźnich dźwigali swój krzyż strapienia razem z Chrystusem.